A+ A A-

KRÓTKA SERIA 7... Czyli: panta rhei

      Wszystko płynie – powiedział dwa i pół tysiąca lat temu niejaki Heraklit, jemu właśnie zawdzięczamy także powiedzenie „do tej samej rzeki nie da się wejść dwa razy”.  Pozostawmy jednak filozofię – filozofom,  bo  chyba wszyscy chórem się zgodzą, że  wszystko jest w ciągłej zmianie, wszystko się przekształca; płynie czas, płyną rzeki, lato zmienia się w jesień, zima  ustępuje miejsca wiośnie...  
      Jest jednak jedna rzecz stała pośród wszelkiej zmiennej materii..! Jaka? Ba! Za żadne skarby nie domyślicie się, Kochani Czytelnicy o czym chcę Wam dzisiaj powiedzieć!
    Otóż rzeczą niezmienną od lat, przynajmniej w moim odczuciu (ale wszyscy chyba się zgodzicie), jest cena 1g pomidorów na tzw. „ulicy”.
Przez lata, ceny prądu, gazu, ropy i żywności stale idą w górę, ale „sztuka na mieście” zawsze kosztuje tyle samo (ok. 30 zł) ...zastanawiające, prawda? Dobrze, zgadzam się: są miasta w Polsce, gdzie cena ta może jest niższa, natomiast jest ona okupiona mniejszą ilością „pomidora w pomidorach”; co i tak nie zmienia faktu, że cena ta (nawet niższa) jest stała od lat.
    Zastanawiające jest to, w jaki sposób produkcja pomidora jest opłacalna przy tak szalejącej inflacji
i wciąż rosnących rachunkach za prąd i wodę, niezbędne do produkcji warzywa. Jak to się dzieje, że pomimo zmieniających się warunków ekonomicznych cena grama jest stała i nie zanosi się na to, by miała być wyższa? Koszt produkcji utrzymujący się na stałym poziomie przez wiele lat jest chyba marzeniem każdego dyrektora produkcji, czy speca od marketingu. A może jest to jeden z cudów wyborczych naszego premiera?
NIE! Odpowiedź jest o tyle prosta, co skomplikowana..
    Niestety, wbrew wszelkim oczekiwaniom, sposób na utrzymanie stałej ceny nie jest do końca uczciwy ni etyczny. Wiele już napisano o tym na wszelkiego rodzaju forach internetowych poświęconych tematowi, raz była to prawda, raz bzdury wierutne. Ważne jednak jest to, że jesteśmy ofiarami zwykłego oszustwa, lub jak kto woli zwykłej „CHAMóWY”… W tym miejscu przepraszam wszystkich, których uraziłem używając takiego słowa, ale w moim skromnym odczuciu, tak to właśnie jest.
    Sposób, dzięki któremu znajdujemy jedyną wartość „stałą”, pośród wszelkiej wielości zmian, jest prosty ale skuteczny: polega on w skrócie na tym, aby maksymalnie podnieść wagę pomidora, by  zbyt był opłacalny, przy niskiej cenie na tak zwanej „ulicy”. Przecież to nie jest tak, że w przeciwieństwie do innych rzeczy, cena produkcji pomidorów pozostała na stałym poziomie. Ona już dawno się podnosi, bo takie są zasady handlu i rynku. Więc jak to się dzieje, że „na mieście” płacimy ciągle „trzy-zero”? To proste: bierze się „garść” drobno zmielonego piasku i sypie po kwiatach… jest to sposób najbardziej wydajny, bo piasek jest ciężki, przy czym trudny do wykrycia, ale o tym za chwilę.
    Ale, ale.. chwileczkę… czy uważacie, że robi to „Rychu”, od którego dokonujecie zakupu pomidora?
A może robi to „Rychu, Rychu” – ten, od którego on kupuje..? Nie! I w tym sęk! Dla nich jest to nieopłacalne i zwyczajnie zbyt czasochłonne. Przecież nikt nie będzie mielił piasku, sypał pomidorów w worku, bo to i za dużo roboty, i efekt taki, że widać „wałek” gołym okiem. Sypanie piachem odbywa się w fazie kwitnięcia pomidora, w ten sposób drobinki wrastają w kwiat, stając się niezauważalne... Masa kwiatostanów rośnie, co wyrównuje stosunek kosztów produkcji do stałej ceny rynkowej.
    Oczywiście nie jest to jedyny sposób, ale chyba najpopularniejszy i najbardziej opłacalny. I choć powiem szczerze, że sam niejednokrotnie spotkałem się z innymi, również pomysłowymi „patentami”, takimi jak majeranek, cola i mąka, czy inne śmieci, to jednak działania takie odbywają się już na  poziomie ”Rychu, Rychu, Rysiek”, czyli w niewielkiej odległości od tak zwanej ulicy, piasek zaś dodawany jest na poziomie produkcji...

    Nie chcę Was zanudzać szczegółami technicznymi owego  działania, ani tym, jakie spustoszenia w organizmie to  powoduje, ponieważ CELEM tego artykułu jest coś innego. Chcę zwrócić Waszą uwagę na to, że dzięki takiemu, a nie innemu prawu, jesteśmy oszukiwani na tak zwanego „bezczela”. I nie bardzo mamy co z tym fantem zrobić, bo przecież nie poskarżymy się Rzecznikowi Praw Konsumenta..
    Czy zatem mamy jakieś sposoby poradzenia sobie z taką działalnością? Szczerze mówiąc, mamy aż cztery, ale niestety, o ile pierwsze trzy są niedoskonałe, to czwarty... cóż, za chwilę dojdziemy i do czwartego.
    Pierwszy sposób jest zwyczajne bezsensowny, chociaż załatwia w stu procentach sprawę: nie kupować, nie palić... ale to od razu odpada, bo nie o to chodzi.
Drugim sposobem jest założenie własnej uprawy, ale tu pojawiają się problemy finansowe, bo  nie każdego stać na zakup growboxa. Przy czym jest to nielegalne działanie. Ponadto ścigane surowiej, bo przestajemy być konsumentami, a zaczynamy być producentami...
    Trzecim i jak na razie jedynym sensownym rozwiązaniem jest palenie przez bongo grawitacyjne, czy fajkę wodną. Jest to jednak sposób skuteczny tylko w wypadku ciężkich drobin piasku, czy szkła (bo i tacy się zdarzają, co szkło do kwiatów wsypią), natomiast jest to sposób bezskuteczny przy dosypkach lekkich (mąka i podobne). I o ile piasek czy szkło radośnie podryfują na dno bonga, to jednak „dosypki mączne” spalają się razem z kwiatem, i wraz z dymem wędrują prosto do naszych  płuc.
    Jest jeszcze czwarty sposób poradzenia sobie z tym procederem: LEGALIZACJA. Niestety i ten sposób w tym wypadku nie załatwi sprawy w sposób zadowalający Was  – konsumentów.
Przy wszystkich oczywistych plusach legalizacji, możemy spodziewać się jednak skutku ubocznego w postaci podwyżki ceny grama. Państwo jako organ mający monopol na handel (oczywiście na pewnym poziomie hurtowym), na pewno będzie zmuszone do podniesienia ceny, i to ze względu na ekonomię produkcji, wszelkie podatki i akcyzy, jaki i przez zwykłą swą „państwową chciwość”.
Jest jednak pewnym, że pomidor kupiony od państwa będzie „czysty” i będzie spełniał wszelkie rygory „sanitarno-zdrowotne”, cóż z tego, że za wyższą cenę. Oczywiście legalizacja, a co za tym idzie podwyżka ceny grama, nie zlikwiduje zjawiska „dilera”, ani „dosypek”, bo  zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli zaoszczędzić kilka złotych, nawet kosztem swojego zdrowia. Czemu mam prawo tak sądzić? Przyjrzyjmy się, jaki jest rynek alkoholu: legalny i czysty alkohol w sklepach; natomiast równolegle do kontrolowanego rynku istnieje rynek „alkoholi niewiadomego pochodzenia i składu chemicznego” na tak zwanych „metach”. Podobna sytuacja na analogicznym rynku konopi wydaje się więc nieunikniona.
Legalizacja da nam najzwyczajniej w świecie WYBóR, pomiędzy legalnie zakupionym, zdrowym i czystym pomidorem za wyższą cenę, a pośledniej jakości „wyrobem” rąk oszusta. Każdy będzie mógł zadecydować, czy nadal chce się truć, czy zapłacić więcej za pewny i sprawdzony towar.
Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, by zapłacić więcej, bo zdrowie ma się jedno!
Na koniec, moi kochani proszę Was o przesyłanie na nasz adres Waszych spostrzeżeń dotyczących procederu, jakim jest „żenienie” zioła.     
Pozdrawiam serdecznie z pięknego Wrocławia…

Oceń ten artykuł
(0 głosów)