Big Bud - Outdoor 2009
Powiew wiatru, szum liści i pełno słońca. Nic nie zastąpi sadzenia na dworze i zdawania się na łaskę matki natury. W tym roku odmiany, jakie zagościły i wydały plon w moim ogrodzie to: Bangi Haze, Big Bud z Dutch Hemp Seeds, Danish Passion, Early Dog x Early Skunk oraz Mighty Mite. Wszystko zaczęło się od nasion stworzonych przez doświadczonych duńskich oraz holenderskich hodowców. Posłuchajcie...
4 maja 2009. Nieznany człowiek przemyka się pomiędzy krzakami, kieruje się w kierunku lasu. Wygląda niepozornie i nie rzuca się w oczy: zielona kurtka, dobre maskowanie, porządnie zawiązane buty, a do tego oznaczone i posegregowane pakiety nasion. Selekcja została przeprowadzona wcześniej celem wybrania najlepszych egzemplarzy do stworzenia nowej hodowli. W uprzednio upatrzonym miejscu czekały już na growera doniczki z ziemią przygotowaną pod sadzenie nasion. Pogoda dopisuje, księżyc w pełni, wszyscy wiemy, że to najlepszy czas do kiełkowania.
Genetyka to podstawa. Od tego zacząłem całą historię. Sezon 2009 miał być genetyczną kopią sezonu 2006 roku, żadnych innowacji, tylko sprawdzone odmiany. Po udanym sezonie potwierdziło się, że złota jesień ma wpływ na to, jak udane mogą być zbiory– towarek z roku 2009 to najbardziej smakowita marihuana, jaką paliłem. W 2006 były to odmiany California Orange Bud x Passion#1 od znajomego hodowcy z forum Overgrow.com. Dodatkowo kilka innych jak Romp 19, Cindirella 99, White Widow i Lowryder. Wszystkie te odmiany poza WW dały ogromny zbiór i dzięki pogodzie były bardzo wydajne. Jarania starczyło aż do kwietnia 2007 roku. Po takim sukcesie, nic dobrego na dworze nie wyhodowałem przez dłuższy czas. Rok 2008 przeminął pod znakiem inwazji pleśni. Druga wojna światowa wypowiedziana przez szarą pleśń zniszczyła 80% zbiorów. Dlatego z większym respektem i doświadczeniem rozpocząłem sezon 2009.
Nawozy i przygotowanie ziemi zapewniło 30% sukcesu. Jeżeli spytacie dobrego hodowcę, co stanowi pozostałe 70%, z pewnością odpowie wam, że nasiona. Geny mają ogromny wpływ na wynik końcowy i jakość marihuany. Im bardziej przystosowane do klimatów umiarkowanych chłodnych, tym lepiej. Szykując się na outdoor, powinniście najpierw pomyśleć o odmianach. Miejscówek jest tysiące, ale tylko niektóre odmiany nadają się na polskie warunki. Rozważania polecam zacząć już w styczniu. Popytać znajomych, bardziej doświadczonych, growerów co polecają i gdzie to dostać. Blue Hemp Seeds robi takie nasiona. Nie są drogie i bardzo szybko zaczynają kwitnienie, co gwarantuje, że większość z nich dojdzie z końcem września.
Zakładam, że październik 15 to data ewakuacji wszystkiego, co się uchowało na zewnątrz. Niezależnie czy dojrzałe, czy nie. Wpływ długich, zimnych i wilgotnych nocy będzie zgubny dla szczytów. Dlatego wy zbierzecie je 5 października. Będą dojrzałe i będziecie mieć satysfakcje z udanego out’a. Nie ma mowy o nasionach do szklarni ani indoorowych. Żadnych równikowych sativ ani niczego, co kwitnie więcej niż 8 tygodni. Celem jest zebranie 30 września. Wtedy pogoda jest wspaniała. Rośliny szybko schną po ścięciu.
Tylko, co zrobić, żeby zasłużyć sobie na pół kilo smakowitego zielska? Trzeba wrócić pamięcią do początku sezonu. Wtedy to zakupujemy Kurzak i dolomit. Dwie proste i łatwe do zdobycia substancje. Jedna jest po prostu kurzą kupką z dodatkami, a druga to proszek zawierający magnez i żelazo. Bez tych dwóch rzeczy nie ma mowy o tym żeby rośliny dobrze rosły na nowym miejscu. Tak samo jak z planowaniem, co sadzimy musimy przygotować miejsce, gdzie będziemy hodować. Czeka nas, więc wyprawa na bezludzie. Tamże udamy się na jeszcze większe odludzie, aby znaleźć jego kulminacyjny punkt. Miejsce, w które nie zapuści się żaden człowiek. Chyba, że psychicznie chory. Tacy jednak po polach nie chodzą i wystarczy uchronić się przed tymi myślącymi. W moim przypadku kulminacją bezludzia była polanka porośnięta wysoką trawą i pokrzywami. Oświetlona doskonale od południowej strony i osłonięta od wiatru szerokim pasem krzewów i pojedynczych drzew. Ziemia była tam wspaniała i pulchna. Czarna po przekopaniu i odpowiednio utrzymująca wodę. Porastała pokrzywami i bujną wegetacją, co jest wskaźnikiem gleb bogatych w substancje odżywcze. Jednak nie obeszło się w tym przypadku bez odkwaszania dolomitem. Powierzchnie 1m na 2,5m przekopałem na głębokość dwóch szpadli razem z połową paczki Kurzaka i sporą ilością dolomitu. Krótko mówiąc, tego nie da się przedawkować, więc sypcie do woli. Tak przygotowane miejsce musi odstać i przeczekać przez pierwsze deszcze, które wymyją dolomit i Kurzak w głąb gleby gdzie ulegną dalszemu rozkładowi. Warto o tym pamiętać, ponieważ Kurzak jest bardzo toksyczny w świeżej nieprzetworzonej formie. Potrafi spalić bardzo młode krzaczki. Dlatego trzeba przygotować glebę na 60 dni przed posadzeniem maluchów.
Pamiętacie o sadzonkach? Jasne! Zostały w krzakach. Pewnie już po 3 tygodniach wzrostu będą się nadawać na przeniesienie na docelową miejscówkę. Przychodzę na miejsce i widzę, że sadzony mają się wyśmienicie. Co więcej przerastają już zbytnio swoją przestrzeń. Jak nic domagają się przenosin. Wywoziłem je bicyklem na pola, ponieważ to najmniej przypałowy środek transportu. Papierowa torba, w której były nie przydusiła ich. Podróż musiała być jak najszybsza. Roślinki nie mogą się zbytnio stresować, bo wtedy spowolnią wzrost lub zachorują. Dlatego ja przygotowałem miejsca blisko mojego żłobka. Roślinki po 10 minutach były już na miejscówce. Tydzień po przesadzeniu (około 26 maja), widocznie przyspieszyły ze wzrostem. Jak wszyscy dobrze wiemy, aby uzyskać takie rezultaty należy sadzonki nawozić oraz opryskać przeciw szkodnikom. Mam na myśli głównie ślimaki oraz zwierzynę leśną. W moim przypadku ślimaki nie stanowiły dużego zagrożenia, jednak musiałem ochronić moje pole przed dzikami i sarnami. Do tego posłużył mi Repentol.
Środek do malowania młodych drzewek i krzewów owocowych, który zabezpiecza pień i pędy przed podgryzaniem. Ma okrutny smak (nie próbowałem, ale wierzę w ulotkę), dla zwierząt i nieprzyjemny zapach. Po wyschnięciu pozostawia na liściach biały osad. Najlepiej jest rozpylić go po liściach i łodygach. Najważniejsze to opryskać stożki wzrostu, ponieważ najbardziej wydzielają zapach. Dodatkowo warto pokryć tym środkiem rośliny rosnące dookoła uprawy. Gwarantuje wam, że tak zabezpieczonego poletka nie odwiedzi żaden nieproszony gość. Zabiegi należy powtarzać, co dwa tygodnie, a jeśli ulewnie pada to częściej. Jeżeli zobaczycie, że środek został zmyty, należy operację powtórzyć.
Tyle na temat ochrony naszych upraw. Przejdziemy do kamuflażu oraz przycinania i podwiązywania krzaków na outdoor. Jeżeli wydaje się wam, że będą widoczne z dość dużej odległości to powinniście podwiązać lub przycinać we wczesnej fazie wzrostu. Okresy po suszy są dobre, gdyż rośliny są bardzo elastyczne i dają się bez ryzyka trenować. Jest to jeden z elementów dobrego kamuflażu. Drugim jest wtopienie uprawy w otoczenie. Wybieranie odmian roślin, które podobnie reagują na jesień, co konopie. Nie mogą one się wyróżniać. Tło ma być identycznie wyglądające. Taki przynajmniej jest nasz cel. Jak wiadomo życie hodowcy nie jest łatwe, więc będziecie musieli się mocno postarać.
Kiedy już to wszystko uda wam się osiągnąć. Mam na myśli wybór dobrej odmiany oraz miejscówki. Obronicie się przed zwierzyną i ludzką ciekawością to przyjdzie czas na zbiory. Jest to bardzo trudna część outdoor’a. Wprawdzie nagroda całkowicie wynagradza trudy, to nie należy tego lekceważyć. Miejsce do suszenia, oraz sposób przetransportowania z pola do domu. Moje rośliny były wymagające podczas cięcia. Zabiegi trymowania trwały godzinami, a ilości były tak potężne, że nie sposób było obrócić za jednym razem. Na szczęście udało się doprowadzić uprawę do końca i tej niewielkiej garstki nasion zebrać potężny plon.
Niestety nie mogę wam napisać ile z prostych względów. Powiem tak, że ilość ta w zupełności wystarczyłaby dla jednej osoby na 2 lata umiarkowanego palenia. Nic tylko brać się do roboty. Czytając o tym nieznajomym biegającym po krzakach znów nabieram ochoty na następny outdoor.
Powodzenia w 2010 roku.
Facebook YouTube