Narkotyczne archetypy pana premiera
,„Co do konopi no to na pewno trzeba walczyć z marihuana, ale czy marihuana jest z konopi? Chyba nie? Ja nic na ten temat nie wiem. W każdym razie nie wiem jak Pan łączy marihuanę z konopią, z konopiami. Na pewno z narkomanią trzeba walczyć(...)”
Bardzo chciałbym aby te słowa wypowiedział np. światły pan Zenek spod osiedlowego monopolu, albo chociaż inteligentna i pobożna pani Gienia z kółka różańcowego Radia Maryja. Niestety, sentencji tej przeuroczej, jak pewnie już zresztą wszyscy wiemy, nie spłodził nikt inny ale tylko sam nasz umiłowany premier - Jorosław K. (to ten drugi, od kota).
Cóż, nie ma wątpliwości że przeciętny wykszałciuch po usłyszeniu takiego zbioru mądrości ludowych, złapie się za głowę (lub ewentualnie uderzy nią w blat stołu) po czym postara się o całej sprawie jak najszybciej zapomnieć. Niestety, są i tacy którzy premiera, który jakby nie patrzeć ma tytuł doktora prawa, uważają za autorytet niepodważalny. Ja natomiast dla odmiany, jako zadeklarowany masochista, postanowiłem przyjrzeć się bliżej genezie jego słów, które pomimo bezdyskusyjnej groteskowości, nad wyraz realnie pokazują poziom naszej świadomości w temacie tzw. nielegalnych używek. Sens całego przemówienia jest mocno niepokojący. Oto człowiek stojący na czele rządu, wybranego w demokratycznych wyborach, mówi publicznie ni mniej ni więcej to, że kompletnie nie wie nic na temat nielegalnych środków odurzających, ale i tak nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że należy je zwalczać, nie szczędząc przy tym w środkach (w dalszej części wywiadu Jarosław K., powołując się na politykę prohibicyjną rodem z USA, podkreśla jak imponuje mu karanie ludzi na dożywotnią odsiadkę za posiadanie nawet niewielkich ilości środków odurzających).
Ano dlatego, że gdzieś w naszej zbiorowej społecznej podświadomości (i tym samym w podświadomości pana premiera) leży głęboko zakorzeniony archetyp „złego narkotyku”, który wyryty w umysłach, nigdy nie kwestionowany, skutecznie i bezlitośnie ubiega logiczne myślenie. To trochę tak jak w matematyce – wiadomo że przez zero dzielić nie wolno ale tak na prawdę mało kto zastanawia się dlaczego właściwie tak jest. Myślę że większość nauczycieli w szkołach, wbijając dzieciom do główek piękne zdanie „pamiętaj cholero, nie dziel przez zero”, również nie do końca potrafi uzasadnić wykładany przez siebie aksjomat. Niezależnie jednak od tego czy jest to prawda czy też nie, mądrość ta na życie przeciętnego obywatela wpływ ma prawie żaden. Sama zaś matematyka ma się zresztą całkiem dobrze, a za dzielenie przez zero nikt jeszcze nikogo nie rozstrzelał. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że w przypadku prawa karnego, tworzonego przez ludzi nie do końca świadomych motywów własnych decyzji, sprawy wyglądają o wiele groźniej. Ostatecznie w końcu, jedynka z klasówki z matmy jest nie do porównania łagodniejszą karą za nieposłuszeństwo, niż kilkuletni pobyt w zakładzie karnym. Żeby przekonać się na ile niebezpieczne mogą być wszelkie „złote prawdy”, wystarczy rzucić okiem na historię, której to przytaczać tutaj nie będę, bo o płaskiej ziemi, układzie geocentrycznym i kreacjonizmie każdy pewnie coś tam już słyszał.
Nie wnikając w szczegóły takie jak kto ma racje a kto nie, i to czy narkotyki rzeczywiście są takie straszne jak uważa Jarosław K. przyjrzyjmy się źródłu takiego a nie innego postrzegania ich przez ogół społeczeństwa. Warto zauważyć że sama moda na prohibicje nie jest naszym rodzimym wynalazkiem i przyszła do nas z USA na fali przemian ustrojowych w latach 90, wraz z Coca-Colą, sitcomami, lalką Barbie i literką X w nazwach prywatnych firm. Faktycznie sama społeczna potrzeba rozwiązania problemu narkomanii istniała już wcześniej, spowodowana niezwykłą popularnością polskiej heroiny która na przełomie lat 80 i 90 stanowiła nasz narodowy specjał (a która jakby nie patrzeć do używek szczególnie korzystnych dla zdrowia nie należy) . Niestety, jakoś przy okazji, ktoś niezbyt mądry, wzorując się na kolegach z za Atlantyku, spakował wszystkie środki odurzające do wora z napisem „narkotyki” i podkleił pod kodeks karny. I tak oto jeszcze jedna głupia moda z zachodu spowodowała, że w przeciągu zaledwie10 -15 lat ogólna społeczna i medialna nagonka, wywołała coś na kształt masowej histerii, osiągającej obecnie chyba stan apogeum.
Nie ma co się oszukiwać że winne takiemu a nie innemu stanowi rzeczy są głownie środki masowego przekazu, (w tym również tak modny u nas kościół). Podsycanie strachu i nakręcanie spirali głupoty stało się ulubioną formą do generowania sensacji tanim kosztem. Wiadomo nie od dziś że każdy naród musi kogoś lub czegoś bać i szczerze nienawidzić. A to nienawiść i strach wbrew pozorom sprzedają się najlepiej. Tak więc wszelkie brukowce czają się na każdą okazję żeby napisać coś o okrutnym losie dzieci zniszczonych przez narkotyki, a co drugi miernej jakości dziennikarzyna marzy o tym żeby wybić się opisując straszliwe bagno narkomanii. Od czasu do czasu każda większa gazeta musi wydać też poradnik dla rodziców, albo raport opisujący straszliwe skutki zażywania środków odurzających. Owszem, nie ma co się oszukiwać – zabawy z intoksykacją nie zawsze należą do bezpiecznych, a szczególnie kiedy biorą się za nie ludzie z problemami psychicznymi, nieodpowiedzialni lub niedojrzali - takich zaś niestety najbardziej przyciąga zakazany owoc pachnący autodestrukcją. Tą oto metodą, za pomocą eksponowania dramatycznych wyjątków buduje się społeczny wizerunek człowieka używającego nielegalnych środków odurzających, i co ważne, nie ma tutaj znaczenia jakich. O setkach tysięcy użytkowników, którzy doskonale funkcjonują w społeczeństwie jakoś się w tym wszystkim zapomina.
W naszym kraju powstało coś na kształt samonakręcającej się machiny, w której to w kółko powtarza się te same brednie, nie wiadomo już nawet skąd zrodzone. Raz puszczone w obieg materiały„edukacyjne” naszpikowane legendami i bzdurnymi danymi kopiowane są bezkrytycznie w kolejnych „publikacjach”. I nie na darmo chyba mówi się, że kłamstwo powielone odpowiednią ilość razy nabiera znamion prawdy. Walka z narkotykami stała się u nas pewną formą na zdobycie tanim kosztem społecznego poparcia i poklasku, nagminnie wykorzystywaną przez wszelkich karierowiczów i populistów. Tak więc każdy polityk w koszyczku swojej kiełbasy wyborczej obowiązkowo umieszcza hasła trąbiące o jeszcze zacieklejszym ściganiu handlarzy narkotyków i wsadzaniu do więzień wszystkich którzy z nimi mieli jakikolwiek kontakt, nie zastanawiając się nawet na ile rozsądna i realna jest to obietnica. Obowiązuje tutaj jedyna prosta zasada: „Nienawidzę narkotyków więc jestem dobry – głosuj na mnie”. Najsmutniejsze jest to, że takie hasła działają na naszych wyborców - bo po co się zastanawiać nad sensem prohibicji, skoro pan w garniturze obiecał że wszystko będzie dobrze, a nasze dzieci będą chronione od mroków narkotycznego zła.
Kto tak na prawdę kreuje taki a nie inny obraz rzeczywistości w naszym kraju? Zwolenników teorii spiskowych niestety muszę zawieść – wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nie ma jednej, jasnej i klarownej odpowiedzi która rozwiałaby wszystkie wątpliwości. Proponowałby spojrzeć na problem z perspektywy tego kto u nas o narkotykach mówi, a kto siedzi cicho. Kto więc najwięcej gada oprócz polityków i dziennikarzy? Ano pierwsze skrzypce w dziedzinie dzierżą u nas przede wszystkim terapeuci i lekarze, ludzie którzy teoretycznie powinni mieć o sprawie największe pojęcie i co się często okazuje - pojęcie to mają. Niestety, o ile pod względem merytorycznym ludzie Ci są często faktycznie kompetentni, ich wypowiedzi często podsycają jeszcze bardziej i tak panującą już paranoje. Środki psychoaktywne cały czas traktowane są jak coś co istnieć nie powinno i jedyne co powodują to patologia, rozkład i śmierć. Najbardziej znamienne w tym wszystkim jest to, że w rzeczywistości, z perspektywy ludzi pracujących na co dzień z uzależnionymi, tak właśnie wygląda cała sprawa. Dziwne? Ano nie dziwne – jakiego zdania należy spodziewać się ze strony człowieka który przez pięć (lub więcej) dni w tygodniu obraca się w środowisku tych, którzy upadli na samo dno społeczeństwa, pośrednio, lub bezpośrednio dzięki pomocy najróżniejszych substancji odurzających? Myślę że przeciętny zwolennik legalizacji, po spędzeniu jednego dnia w placówce MONAR’u dwa razy zastanowiłby się nad tym co tak właściwie propaguje. Do czego zmierzam? Ano do tego, że publicznie eksponuje się przypadki a nie regułę! I tu pojawia się kolejne pytanie: kto więc milczy, a milczeć nie powinien? Mówię więc - milczą ci, których zmiana obecnej sytuacji społecznej, prawnej i obyczajowej powinna najbardziej obchodzić, czyli sami użytkownicy. To ci którzy są prześladowani, traktowani jak wykolejeńcy i degeneraci, ci którzy muszą kryć się przed policją, która teoretycznie powinna ich chronić. Ci którzy niesłusznie czują się zepchnięci ze swoimi upodobaniami do rynsztoka społeczeństwa – ich nie widać i o nich się nie mówi. Co z tego więc że połowa nastolatków w naszym kraju popala marihuanę i nie ma z tego powodu żadnych problemów, skoro w telewizji trąbi się o jednym chłopcu imieniem X z miejscowości Y, który przedawkował heroinę, a oczywiście zaczynał od „trawki”? Zobaczcie kogo zazwyczaj obgaduje się wśród znajomych – czy tych którzy mają się dobrze, czy tych którym w pewnym momencie życia ostro powinęła się noga?
Nie ma co się oszukiwać - temat środków psychoaktywnych w naszym kraju to absolutne tabu, coś o czym nie warto nawet wspominać w porządnym towarzystwie i minie jeszcze sporo czasu zanim w ogóle osiągnie on miano tematu kontrowersyjnego. Póki co, większość naszych rodaków na słowo legalizacja reaguje po prostu oburzeniem - i cóż trudno im się dziwić skoro w ich obrazie świata zapalenie jointa stoi na równi z gwałtem na nieletnim lub morderstwem. Zamiast rzetelnej edukacji – mamy mity i zabobony, a to czy marihuana jest z konopii czy z tajnych radzeickich baz, nie ma większego znaczenia. I tak to można by sobie przez cały dzień paplać na temat tego jaki to nasz premier ma łeb zakuty, jaki jest krótkowzroczny, ale prawda jest jedna – Kaczyńscy sami się nam nie wybrali.