Ostracyzm medialny czyli przypowieść o czwartej władzy w IV RP
Każdemu kto chociaż trochę zna realia naszej ojczyzny, nie trzeba chyba mówić o skali ewenementu z jakim mieliśmy do czynienia. Wydawać by się mogło – stuprocentowy sukces.
Niestety – nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że polityczna rzeczywistość w jakiej przyszło nam egzystować potrafi dokopać, czasem nawet ostro. Zapewne wielu z was po marszu z ciekawości postanowiło zerknąć na to co tym razem zaserwują nam nasze kochane „wolne media” – i co? Ano przysłowiowe g**no. Nasi kochani dziennikarze widać uznali, że kilkutysięczna demonstracja która w godzinach szczytu z impetem przeszła przez centrum stolicy, nie zasługuje na jakąkolwiek wzmiankę w jakimkolwiek dzienniku informacyjnym. Pół biedy gdyby ktoś raczył chociaż obsmarować te marne kilka tysięcy parszywych anty rodzinnych ćpunów, ale kompletna cisza - to już niebezpieczna przesada.
O ile nie dziwi brak reakcji ze strony telewizji publicznej podległej Watykanowi i katoprawicowej władzy, to całkowita medialna cisza z jaką mieliśmy do czynienia, niezwykle wręcz sugestywnie zaczyna przypominać jakąś groteskową rzeczywistość wyjętą żywcem z książek Orwell’a. Nie chcąc jednak posuwać się do wygłaszania poważnych teorii spiskowych, wypada stwierdzić tylko, że stan polskich mediów, usilnie kreujących wizję pokolenia JP2 i do obrzydzenia trzymających się politycznej poprawności, przypomina to z czym mieliśmy do czynienia za czasów PRL’u. Koryto inne, ale świnie te same.
Żadna z większych stacji telewizyjnych, nie pokusiła się o nadanie nawet krótkiego spota. Tak samo w żadnym z dużych opiniotwórczych portali internetowych nie mogliśmy przeczytać ani słówka na temat tego w co inwestuje energie kwiat młodzieży w IV Rzeczpospolitej. Cisza jak makiem zasiał (wysoko-morfinowym oczywiście). Zamiast tego przez trzy dni tuba propagandowa upierdliwie trąbiła o tym jak wstrząśnięta jest opinia publiczna słowami papieża który potępił handlarzy narkotyków oraz o innych niezwykle istotnych dla przeciętnego obywatela sprawach. Tak więc ważniejsze okazały się np. relacje z żenującej parady euroentuzjastów odbywającej się tego samego dnia, lub kilkuminutowy reportaż w Teleexpressie opowiadający o zagubionym pingwinku który przypadkiem przypłynął na plażę w Peru. Wszystko wskazuje na to, że jedyną stacją telewizyjną jaka ośmieliła się nadać cokolwiek na temat marszu, była niszowa niestety Super Stacja.Nie trzeba chyba mówić nikomu jak wielką silę oddziaływania mają środki masowego przekazu, słusznie przecież nazwane czwartą władzą. Marsz się odbył, to sukces – pytanie tylko jak duży, kiedy przeciętny Kowalski czerpiący swoją wiedzę o świecie z telewizji, w ogóle nigdy nie dowie się o tym że miał on miejsce. Smutne to, ale brak jakiegokolwiek wydźwięku medialnego, powoduje że równie dobrze manifestacji mogło nie być w ogóle. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że po raz kolejny aparat propagandowy utłukł w zarodku jeszcze jedną próbę podjęcia publicznej debaty na temat polityki redukcji szkód.
Pomimo jednak całego niesmaku jaki pozostał, ogromny szacunek należy się wszystkim którzy poświęcili swój czas i energię na to żeby zmienić chory układ w którym tkwimy. Jako że narzekaniem nikt nigdy nic jeszcze nie zdziałał - widzimy się ponownie za rok – walka trwa.
Facebook YouTube