Michćl Krawitz: precz od mojej marijuany!
Na początku marca w Wiedniu United Nations Office on Drug and Crime postanowił nie zmieniać taktyki i kontynuować krwawą i kontrproduktywną Wojnę z Narkotykami, w tym z marihuaną. Dla zaprzyjaźnionej redakcji czeskiego magazynu Konoptikum wydarzenie to komentuje Michćl Krawitz z amerykańskiej Wirginii, aktywista stowarzyszenia Virginans against the drug violence.
Czy organizacje pozarządowe mają jakąś możliwość, aby partycypować w podejmowaniu decyzji przez ONZ?
To skomplikowane. ONZ tworzą reprezentacje rządów i z pozarządówkami nie przywykło się komunikować ani współpracować. Ostatnio zmienia się to na lepsze. Również dlatego, że główni zwolennicy Wojny z Narkotykami w końcu uświadamiają sobie, jak nieskuteczna jest represja, że problematyka narkotykowa i handel narkotykami zupełnie wymyka im się z rąk. Dzisiejsza polityka żywi mafie, tak jak prohibicja alkoholowa w latach trzydziestych.
Jaka jest Pańska rola, jeśli chodzi o relacje ONZ i organizacji pozarządowych?
Staram się pośredniczyć w kontakcie między organizacjami amerykańskimi i ONZ. Chodzi o to, że w ich bizantyjskiej biurokracji nie tak łatwo się połapać. Staram się asystować pozarządówkom, żeby politycy i urzędnicy ONZ ich wysłuchali.
Kluczowym terminem na zeszłorocznym posiedzeniu UNODC, zwłaszcza dla demonstrantów oblegających wejście na teren obrad, było harm reduction (redukcja szkód). Mógłby Pan wyjaśnić, co to znaczy?
Chodzi o pojęcie podstawowe i fakt, że ONZ nie przyjęła go do świadomości, rozmieniła to na drobne końcowym dokumencie, bije w oczy. (Konkretnie UNODC i Comission on Narcotic Drugs, bo inne ONZ-owskie instytucje, jak choćby WHO, zauważają i często popierają wiele postulatów programów redukcji szkód – przyp. red.) Biurokraci de facto przyznali, że wciąż są więźniami przesądów i przedkładają ideologię Wojny z Narkotykami nad zdrowy rozsądek i opinie ekspertów. Sens harm reduction tkwi w tym, żeby systemowo ograniczać negatywne skutki zażywania narkotyków poprzez pomoc uzależnionym. Na przykład poprzez programy wymiany igieł, pozwalające powstrzymywać ekspansję żółtaczki i wirusa HIV, czy odblokowanie stosowania narkotyków do celów leczniczych. Dotyczy to tak opiatów, z powodu totalnego zakazu niepotrzebnie cierpi wielu nieuleczalnie chorych, jak i szczególnie marihuany, albo liści koki do żucia. Redukcja szkód dąży, last but not least, do ograniczenia przemocy, do której prowadzi Wojna z Narkotykami i obecna strategia narkotykowa, na przykład w Meksyku jest teraz krwawa wojna z setkami ofiar śmiertelnych co miesiąc.
Plakaty przeciwników Wojny z Narkotykami i transparenty przed siedzibą ONZ w Wiedniu głosiły, że przyszedł odpowiedni moment na zmiany. Może Pan wytłumaczyć, czemu właśnie teraz jest szansa od podstaw przepracować postrzeganie narkotyków w społeczeństwie?
Tych przyczyn jest kilka. Doszliśmy do etapu, gdy każdemu rozsądnemu człowieku jest jasne, że Wojna z Narkotykami w obecnej postaci działa na korzyść mafii narkotykowych, które mają z niej ogromne zyski, ale która dewastuje całe miasta i regiony. Jej ofiarami stają się zarówno uzależnieni, jak i rolnicy uprawiający rośliny, z których narkotyki są produkowane. Mafie śmieją się nam w nos.
Czy to prawda, że problemy polityki narkotykowej obnażył także kryzys ekonomiczny?
Z pewnością miał na to wpływ. Prowadzącym Wojnę z Narkotykami, którzy zamienili Meksyk i Boliwię w krwawą łaźnię, brakuje sił i pieniędzy. Ale to ma szerszy kontekst. Proces, który teraz jest powstrzymywany m.in. z powodu kryzysu i braku finansów, rozpoczął się w latach 60-tych, w 70-tych szybko postępował, a w następnej dekadzie zwolnił. Org. pozarządowe po raz pierwszy zostały dopuszczone na obrady w r. 1989, zaczęły zwracać uwagę na cenę nie do przyjęcia, którą ludzkość płaci z Wojnę z Narkotykami. W ostatnim dziesięcioleciu minionego wieku proces ten uległ dalszemu spowolnieniu, a teraz w końcu wyhamowuje. Świadczy o tym wczoraj przyjęta rezolucja, dreptanie w miejscu, kręcenie się w kółko i brak nowej wizji. Dla nas to dobry znak w tym sensie, że przynajmniej już wszyscy widzą, że nie da się iść dalej w tę stronę. Dlatego po prostu jest czas na zasadniczą zmianę w stosunku do narkotyków.
Mówił o tym w ONZ i prezydent Boliwii Evo Morales, który szokował obecnych polityków i biurokratów na przykład tym, że żuł przy nich liście koki, publicznie. Jakie zrobił na Panu wrażenie?
Ten przekaz był wielki, fantastyczny. Pozostali politycy powinni brać przykład z jego wystąpienia. Wyobraźcie sobie tylko ten absurd, rolnicy kultywują kokę od trzech tysięcy lat, a żołnierze Wojny z Narkotykami ich zabijają i wtrącają do więzień. Dobrze, że prezydent Morales poruszył ten temat.
Morales mówił o naprawieniu historycznego błędu z roku 1961, kiedy rozpoczęto współczesną Wojnę z Narkotykami i kiedy bezmyślnie uznano liść koki za jeden z najniebezpieczniejszych narkotyków. Myśli Pan, że to może się udać?
Wierzę, że ta zmiana jest nieunikniona. W latach 60-tych i 70-tych, gdy przyjmowane były drakońskie prawa narkotykowe, rządziła wyższa klasa średnia. Kto nie był biały i z wyższej klasy średniej, z tym nikt się nie liczył. Był automatycznie uznawany głupim, nieodpowiedzialnym i prowokatorem. To oczywiste, że teraz już jest inaczej. Musimy inaczej podchodzić do przyrody, społeczeństwa, narkotyków, po prostu do wszystkiego. Wierzę, że za trzy, pięć, dziesięć lat wszystko będzie inne. Nie będzie tu jednego prezydenta, który przyjedzie bronić uprawy koki jako tradycji kulturowej, ale pojawi się następny, który publicznie wezwie do legalizacji marihuany i uprawy najróżniejszych płodów rolnych. Już choćby z pokory wobec bioróżnorodności.
U was, w Wirginii, walczycie o zalegalizowanie marihuany do użytku medycznego. Jak wam to idzie?
Nasza nazwa to Mieszkańcy Wirginii Przeciw Narkotykowej Przemocy. W Stanach tylko za posiadanie małej ilości stosuje się drakońskie kary, przed paru laty był nawet projekt kary śmierci za posiadanie grama kokainy. Staramy się bronić przed najgorszymi prawami, liberalizować te najbardziej niesprawiedliwe. Jak chodzi o legalizację marihuany do użytku medycznego, w ostatnim roku dokonał się olbrzymi postęp i mniej więcej to udało się już w trzynastu stanach USA. Po zaprzysiężeniu prezydenta Obamy, który publicznie się przyznał, że palił i przed wyborem obiecał bardziej liberalne podejście do narkotyków, jest zrozumiałe, że będzie dużo lżej.
Czesi są największymi miłośnikami marihuany w Europie, ale do legalizacji jest wciąż daleko, nawet jeśli w końcu zaczęto o tym głośno rozmawiać. Macie jakąś receptę, o której wiecie z doświadczenia, że działa?
Spójrzcie, ja zawsze mówię, że jak ludzie będą bronić swojego prawa do palenia, będzie to znaczyć, że i prawa się zmienią. Kiedy widzi się w telewizji ujęcia z policyjnych nalotów na kluby, wszyscy wyrzucają torebki i pudełka z trawą i mówią „to nie moje“. Jak zaczną mówić „to moja marihuana, więc ręce precz“, będzie to oznaczać czas zmiany.
Jak śpiewał Marley: Get up, stand up for your rights...
Właśnie tak. Kiedy człowiek nie powstanie z dumą w imię tego, co robi i w co wierzy, jest zawsze źle. Kiedy się wstydzi, chowa, kłamie w pracy, przyjaciołom, rodzinie, dlatego, że nie zdoła przełamać strachu, to w społeczeństwie widać negatywną atmosferę wokół marihuany. Tak jak tego chcą. My zbudowaliśmy skuteczną kampanię za legalizacją marihuany na tym, że wezwaliśmy najróżniejszych palaczy, aby się przyznali publicznie. Bardzo to pomogło. Znani prawnicy, psychologowie, artyści i nauczyciele wystąpili publicznie mówiąc: tak, my palimy i nie widzimy w tym nic złego. Właśnie na tym, że teraz jest dobry czas spróbować złamać milczenie, wyzwolić się z przesądów i wybrać nowe podejście, przesunąć kwestię narkotyków z obszaru polityczno-policyjnego do obszarów społecznych i zdrowotnych.
To skomplikowane. ONZ tworzą reprezentacje rządów i z pozarządówkami nie przywykło się komunikować ani współpracować. Ostatnio zmienia się to na lepsze. Również dlatego, że główni zwolennicy Wojny z Narkotykami w końcu uświadamiają sobie, jak nieskuteczna jest represja, że problematyka narkotykowa i handel narkotykami zupełnie wymyka im się z rąk. Dzisiejsza polityka żywi mafie, tak jak prohibicja alkoholowa w latach trzydziestych.
Jaka jest Pańska rola, jeśli chodzi o relacje ONZ i organizacji pozarządowych?
Staram się pośredniczyć w kontakcie między organizacjami amerykańskimi i ONZ. Chodzi o to, że w ich bizantyjskiej biurokracji nie tak łatwo się połapać. Staram się asystować pozarządówkom, żeby politycy i urzędnicy ONZ ich wysłuchali.
Kluczowym terminem na zeszłorocznym posiedzeniu UNODC, zwłaszcza dla demonstrantów oblegających wejście na teren obrad, było harm reduction (redukcja szkód). Mógłby Pan wyjaśnić, co to znaczy?
Chodzi o pojęcie podstawowe i fakt, że ONZ nie przyjęła go do świadomości, rozmieniła to na drobne końcowym dokumencie, bije w oczy. (Konkretnie UNODC i Comission on Narcotic Drugs, bo inne ONZ-owskie instytucje, jak choćby WHO, zauważają i często popierają wiele postulatów programów redukcji szkód – przyp. red.) Biurokraci de facto przyznali, że wciąż są więźniami przesądów i przedkładają ideologię Wojny z Narkotykami nad zdrowy rozsądek i opinie ekspertów. Sens harm reduction tkwi w tym, żeby systemowo ograniczać negatywne skutki zażywania narkotyków poprzez pomoc uzależnionym. Na przykład poprzez programy wymiany igieł, pozwalające powstrzymywać ekspansję żółtaczki i wirusa HIV, czy odblokowanie stosowania narkotyków do celów leczniczych. Dotyczy to tak opiatów, z powodu totalnego zakazu niepotrzebnie cierpi wielu nieuleczalnie chorych, jak i szczególnie marihuany, albo liści koki do żucia. Redukcja szkód dąży, last but not least, do ograniczenia przemocy, do której prowadzi Wojna z Narkotykami i obecna strategia narkotykowa, na przykład w Meksyku jest teraz krwawa wojna z setkami ofiar śmiertelnych co miesiąc.
Plakaty przeciwników Wojny z Narkotykami i transparenty przed siedzibą ONZ w Wiedniu głosiły, że przyszedł odpowiedni moment na zmiany. Może Pan wytłumaczyć, czemu właśnie teraz jest szansa od podstaw przepracować postrzeganie narkotyków w społeczeństwie?
Tych przyczyn jest kilka. Doszliśmy do etapu, gdy każdemu rozsądnemu człowieku jest jasne, że Wojna z Narkotykami w obecnej postaci działa na korzyść mafii narkotykowych, które mają z niej ogromne zyski, ale która dewastuje całe miasta i regiony. Jej ofiarami stają się zarówno uzależnieni, jak i rolnicy uprawiający rośliny, z których narkotyki są produkowane. Mafie śmieją się nam w nos.
Czy to prawda, że problemy polityki narkotykowej obnażył także kryzys ekonomiczny?
Z pewnością miał na to wpływ. Prowadzącym Wojnę z Narkotykami, którzy zamienili Meksyk i Boliwię w krwawą łaźnię, brakuje sił i pieniędzy. Ale to ma szerszy kontekst. Proces, który teraz jest powstrzymywany m.in. z powodu kryzysu i braku finansów, rozpoczął się w latach 60-tych, w 70-tych szybko postępował, a w następnej dekadzie zwolnił. Org. pozarządowe po raz pierwszy zostały dopuszczone na obrady w r. 1989, zaczęły zwracać uwagę na cenę nie do przyjęcia, którą ludzkość płaci z Wojnę z Narkotykami. W ostatnim dziesięcioleciu minionego wieku proces ten uległ dalszemu spowolnieniu, a teraz w końcu wyhamowuje. Świadczy o tym wczoraj przyjęta rezolucja, dreptanie w miejscu, kręcenie się w kółko i brak nowej wizji. Dla nas to dobry znak w tym sensie, że przynajmniej już wszyscy widzą, że nie da się iść dalej w tę stronę. Dlatego po prostu jest czas na zasadniczą zmianę w stosunku do narkotyków.
Mówił o tym w ONZ i prezydent Boliwii Evo Morales, który szokował obecnych polityków i biurokratów na przykład tym, że żuł przy nich liście koki, publicznie. Jakie zrobił na Panu wrażenie?
Ten przekaz był wielki, fantastyczny. Pozostali politycy powinni brać przykład z jego wystąpienia. Wyobraźcie sobie tylko ten absurd, rolnicy kultywują kokę od trzech tysięcy lat, a żołnierze Wojny z Narkotykami ich zabijają i wtrącają do więzień. Dobrze, że prezydent Morales poruszył ten temat.
Morales mówił o naprawieniu historycznego błędu z roku 1961, kiedy rozpoczęto współczesną Wojnę z Narkotykami i kiedy bezmyślnie uznano liść koki za jeden z najniebezpieczniejszych narkotyków. Myśli Pan, że to może się udać?
Wierzę, że ta zmiana jest nieunikniona. W latach 60-tych i 70-tych, gdy przyjmowane były drakońskie prawa narkotykowe, rządziła wyższa klasa średnia. Kto nie był biały i z wyższej klasy średniej, z tym nikt się nie liczył. Był automatycznie uznawany głupim, nieodpowiedzialnym i prowokatorem. To oczywiste, że teraz już jest inaczej. Musimy inaczej podchodzić do przyrody, społeczeństwa, narkotyków, po prostu do wszystkiego. Wierzę, że za trzy, pięć, dziesięć lat wszystko będzie inne. Nie będzie tu jednego prezydenta, który przyjedzie bronić uprawy koki jako tradycji kulturowej, ale pojawi się następny, który publicznie wezwie do legalizacji marihuany i uprawy najróżniejszych płodów rolnych. Już choćby z pokory wobec bioróżnorodności.
U was, w Wirginii, walczycie o zalegalizowanie marihuany do użytku medycznego. Jak wam to idzie?
Nasza nazwa to Mieszkańcy Wirginii Przeciw Narkotykowej Przemocy. W Stanach tylko za posiadanie małej ilości stosuje się drakońskie kary, przed paru laty był nawet projekt kary śmierci za posiadanie grama kokainy. Staramy się bronić przed najgorszymi prawami, liberalizować te najbardziej niesprawiedliwe. Jak chodzi o legalizację marihuany do użytku medycznego, w ostatnim roku dokonał się olbrzymi postęp i mniej więcej to udało się już w trzynastu stanach USA. Po zaprzysiężeniu prezydenta Obamy, który publicznie się przyznał, że palił i przed wyborem obiecał bardziej liberalne podejście do narkotyków, jest zrozumiałe, że będzie dużo lżej.
Czesi są największymi miłośnikami marihuany w Europie, ale do legalizacji jest wciąż daleko, nawet jeśli w końcu zaczęto o tym głośno rozmawiać. Macie jakąś receptę, o której wiecie z doświadczenia, że działa?
Spójrzcie, ja zawsze mówię, że jak ludzie będą bronić swojego prawa do palenia, będzie to znaczyć, że i prawa się zmienią. Kiedy widzi się w telewizji ujęcia z policyjnych nalotów na kluby, wszyscy wyrzucają torebki i pudełka z trawą i mówią „to nie moje“. Jak zaczną mówić „to moja marihuana, więc ręce precz“, będzie to oznaczać czas zmiany.
Jak śpiewał Marley: Get up, stand up for your rights...
Właśnie tak. Kiedy człowiek nie powstanie z dumą w imię tego, co robi i w co wierzy, jest zawsze źle. Kiedy się wstydzi, chowa, kłamie w pracy, przyjaciołom, rodzinie, dlatego, że nie zdoła przełamać strachu, to w społeczeństwie widać negatywną atmosferę wokół marihuany. Tak jak tego chcą. My zbudowaliśmy skuteczną kampanię za legalizacją marihuany na tym, że wezwaliśmy najróżniejszych palaczy, aby się przyznali publicznie. Bardzo to pomogło. Znani prawnicy, psychologowie, artyści i nauczyciele wystąpili publicznie mówiąc: tak, my palimy i nie widzimy w tym nic złego. Właśnie na tym, że teraz jest dobry czas spróbować złamać milczenie, wyzwolić się z przesądów i wybrać nowe podejście, przesunąć kwestię narkotyków z obszaru polityczno-policyjnego do obszarów społecznych i zdrowotnych.
Facebook YouTube