Pij, bo się ściemnia...
Palę trawę od 10 lat. Wielu moich znajomych robi to znacznie dłużej, nierzadko zdarza się, że robią to prawie całe życie. Może czasem są trochę zapuszczeni i mają większe problemy z pamięcią, ale trzeba przyznać, że żyją i mają się całkiem dobrze. W przeciwieństwie do dorównujących im stażem trucia się alkoholików. Kiedy dwa dni później podróżowałem autobusem do Warszawy, moim oczom znów ukazał się nasz alko-folklor. Żołnierze z Legnicy piją, budowlańcy ze stolicy piją, a ja jeden przytomny między nimi, skazany na wysłuchiwanie ciągłych zawodzeń w stylu „Jerzyyy, a dzie my jeziemy?”. W czasie przerwy w środku nocy idę do restauracji coś przekąsić – reszta kupuje po kieliszku żołądkowej, a budowlańcy dokupują piwa...
Kiedy wreszcie wylądowałem w Warszawie, kolega poprosił mnie, bym zaszedł do nocnego i przyniósł mu coś do picia. Oprócz mnie, w kolejce stało jeszcze trzech żuli, trochę agresywnej „złotej polskiej młodzieży” i paru innych, wyglądających na normalnych ludzi. Wszyscy bez wyjątku wyszli ze sklepu z procentami w rękach. Po drodze na przystanek podsłuchałem rozmowę dwóch gości – „Wczoraj wypierdoliłem 25 browarów” – „Hehehe, to cieńki jesteś, ja 28”.
Skrajnie zniechęcony tymi widokami, od których zdążyłem się już nieco odzwyczaić, wsiadłem do autobusu. Nie minęło pięć minut, jak siedzący naprzeciw mnie gentleman wyciągnął z teczki jabcoka i zaczął pociągać z gwinta. Krańcową przesadą był jednak widok, jakim powitało mnie osiedle kumpla, do którego jechałem. Biała jak tynk, wielka jak igloo dupa sra; co więcej, oddający się tej czynności jednocześnie wymiotuje. Po chwili gość chwieje się i nie przestając rzygać (tym razem już na siebie) leci wprost w swoje odchody. Zdaje się, że resztkami świadomości osobnik ten chciał schować się w krzakach, lecz niestety kompletnie pomieszał kierunki i trafił na miejscowy skwer. Co ciekawe, widok nieszczególnie dziwił czekających na przystanku ludzi. Część się śmiała, część patrzyła z odrazą, lecz w gruncie rzeczy ta ludzka tragedia nie wzbudzała w nich większej dozy współczucia, czy przejęcia.
Czerwone, spite mordy, brudne łapy, smród, agresja i zamieszanie, błędny wzrok. Spanie na ulicach, przystankach, pod drzewem czy w autobusie, o zachowaniu nie wspominając. Takimi widokami przywitała mnie Polska, racząc mnie nimi wszystkimi w ciągu jednego raptem weekendu. W Anglii odbywała się niedawno debata między politykami konserwatywnymi i liberalnymi na temat problemu narkomanii, w tym także alkoholizmu. Mimo, iż konserwatyści byli przeciwni legalizacji marihuany, to do jednej wypowiedzi byli zgodni ze swoimi politycznymi oponentami. Gdyby wszystko narkomanii i alkoholicy palili trawę, byłoby w kraju nie dość, że lepiej, to jeszcze weselej.