A+ A A-

Made in China: „Co w trawie piszczy”

Po krótkiej przerwie wracamy do serii artykułów Made in China czyli „co w trawie piszczy” na azjatyckiej ziemi :). Tym razem chcielibyśmy przybliżyć wam temat konsumpcji ziela z punktu widzenia turysty, który okazjonalnie podróżując po Chinach nie wie jak i gdzie znaleźć i spożyć swoją ulubioną używkę.

Już na wstępie trzeba jednak wspomnieć, że tak jak w całych Chinach następują bardzo szybkie zmiany gospodarcze, obyczajowe i kulturowe, tak i w tej materii bardzo szybko wiele się zmienia. Podróżując po kraju smoka po raz pierwszy na przełomie 2007/2008 spotkałem się zarówno u przeciętnych Chińczyków jak i policji chińskiej z całkowitą ignorancją na wszelkich osobników palących marihuanę. Spacerując wtedy najbardziej znaną ulicą w Szanghaju Nanjing Road, bardzo często czuło się zapach jakiegoś skunka, chociaż tuż obok stał policjant i niewzruszony wykonywał swoją codzienną pracę, obserwując ruch pieszych na skrzyżowaniu. Teraz, kiedy świadomość społeczeństwa i władz chińskich na temat spożycia używek wzrosła, polecalibyśmy ze względów osobistego bezpieczeństwa nie afiszować się i bardziej uważać, kiedy chcemy spalić upragnionego jointa. Jak każdy konsument zapewne wie, polityka dotycząca używek w całej Azji jest bardzo surowa i restrykcyjna. Zgodnie z prawem chińskim marihuana jest na tej samej liście co heroina i kokaina. Nie będziemy tutaj straszyć czytelników co grozi w Państwie Środka za posiadanie ziela, jednak mając na uwadze fakt specyficznego podejścia Chińskiej Republiki Ludowej do Deklaracji Praw Człowieka, zostawimy to waszej bogatej wyobraźni.

Jak widać powyżej, bardzo prawdopodobne jest, iż niejednemu turyście wybierającemu się w tamte rejony, prawo chińskie dotyczące używek przysparza niemałych rozterek i nerwów. Postaramy się temu zaradzić przedstawiając wam jak wygląda sytuacja dostępu i spożycia ziela w trzech chińskich miastach: Shanghaju, Pekinie i Xiamen. Dwóch pierwszych miast nie trzeba nikomu przedstawiać, ponieważ każdy, kto choć trochę interesuje się Azją, na pewno o nich słyszał – jak wiadomo są wizytówką współczesnych Chin. Natomiast Xiamen ze względu na swoje geograficzne położenie, historię i szybki urbanistyczny rozwój stało się ostatnimi laty coraz częstszym i obowiązkowym punktem na mapie turystycznych podróży wielu osób, także naszych rodaków. Oprócz niewątpliwie atrakcyjnych walorów turystycznych w Xiamen znajduje się znany na całym świecie uniwersytet, na którym tajniki chińskiego języka, prawa i ekonomii  zgłębia wielu studentów z całego świata, w tym również z Polski.


Made in China: Shanghai


Bardzo często pierwszym przystankiem wielu turystycznych wycieczek po Chinach jest Szanghaj. Dla jednych okaz piękna, bogactwa i magicznej azjatyckiej atmosfery, dla drugich karykaturalny obraz konsumpcyjnego kierunku współczesnych Chin. Palacz zioła, który znalazł się w tym mieście po raz pierwszy, bardzo często zostaje przytłoczony jego wielkością oraz odmiennością obyczajowo-kulturową mieszkających tam ludzi. Nadmienić tutaj trzeba, iż znaczną grupę mieszkańców Szanghaju (jak na miliardowe Chiny) stanowią cudzoziemcy. Szukając w mieście tego „co tygrysy lubią najbardziej”, trzeba być bardzo czujnym i ostrożnym. Zdarza się szczególnie turystom, którzy są tutaj po raz pierwszy, iż padają ofiarą ulicznych gangów złożonych bardzo często z obywateli pochodzenia tureckiego. Spacerując uliczkami ścisłego centrum miasta, w okolicy wspomnianej wyżej ulicy Nanjing Road, oraz Placu Ludowego (People’s Square), bywamy zaczepieni przez typa o tureckiej urodzie, często ubranego w garnitur i lansującego się z teczką u boku. Ten oto człowiek wyglądający jak cudzoziemski businessman, jakich pełne są tutejsze ulice, po krótkim „Ni hao” (chińskie dzień dobry) proponuje nam łamanym angielskim przeważnie jakiś rodzaj hashu. Jeśli stanowczo nie odmówimy (a jak to w Chinach „wszyscy sprzedawcy” są bardzo nachalni), prowadzi nas w cichą uliczkę, gdzie za ok. 100 juanów sprzedaje nam porcję czegoś, co ma być gramem haszyszu. Po dokonaniu transakcji znika niezauważenie, a jego w miejsce ni stąd, ni zowąd pojawia się chiński policjant informujący nas bardzo dobrym angielskim, iż jeśli nie zapłacimy mu zaraz kilku tysięcy juanów czekają nas duże nieprzyjemności, z więzieniem na początku włącznie.

Jak to każdemu przeciętnemu człowiekowi postawionemu w takiej sytuacji, błyskawicznie pot pojawia się na czole, a nerwy odmawiają posłuszeństwa. I nie ma co się dziwić. Gdy już dojdzie do takiej sytuacji, polecamy lepiej pozbyć się części gotówki i jak najszybciej dojść do porozumienia z chińskim policjantem, gdyż czas gra na naszą niekorzyść. Po chwili w ciemnej i cichej uliczce – jak nam się wcześniej wydawało, pojawia się masa gapiów, a policjant podnosi znacznie cenę naszej „wolności”.  Mając w pamięci powyższą sytuację, warto poszukać czegoś do spożycia gdzie indziej. Bezpieczniejszą opcją jest zapytanie o „da ma” (大麻 - konopie) nagabujących nas na ulicach miasta o każdej porze dnia i nocy, roznegliżowanych chińskich dziewcząt, bądź chińskich studentów, którzy oferują nam najczęściej skorzystanie z jakiegoś rodzaju masażu. W tym przypadku zakupimy często konopie może nie najwyższej jakości, ale przyzwoite, które dadzą nam chwile ukojenia w tym zabieganym i głośnym azjatyckim tyglu, jakim jest Szanghaj. Kolejną opcją zakupu, jeśli mamy trochę wolnego czasu, jest pospacerowanie po sklepach dla „deskorolkowców” i z dewocjonaliami, jakich w mieście jest całkiem sporo, a gdzie bez problemu powinniśmy znaleźć i nabyć interesujące nas ziele. Dla zdesperowanych miłośników używki, którzy jednak nic nie znaleźli pozostaje zaczepienie najlepiej jakiegoś angielskiego lub amerykańskiego studenta, których w Szanghaju nie brakuje i zdanie się na jego porady. Jak wszędzie na świecie, brać studencka jest najbardziej zorientowana w wszelkich tego typu kwestiach.

Gdy na koniec naszych szanghajskich poszukiwań znajdziemy już TO, czego szukaliśmy, polecam udać się w okolice Bundu (promenada nad rzeką Huangpu), poszukać jakieś piękne ustronne miejsce, i spoglądając na panoramę miasta, mieniącą się tysiącem świateł i neonów, oddać się błogiej konsumpcji...

Artykuł z 48 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


(Dr Jekyll and Mr Hyde)

Oceń ten artykuł
(3 głosów)