A+ A A-

Najdalsza podróż - Stanislav Grof

Zachęcamy do lektury fragmentu wznawianej pozycji Stanislava Grofa - pioniera badań nad zastosowaniem środków psychoaktywnych w psychoterapii.

Historia przypadku Johna

Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy Johna na wydziale onkologicznym Szpitala Synaj, znajdował się on w ciężkiej depresji spowodowanej nieznośnym bólem. Od kilku tygodni był przykuty do łóżka. Nie mógł nawet samodzielnie pójść do toalety. Bardzo rzadko zdarzało mu się coś zjeść, nie słuchał radia, nie czytywał też książek ani gazet. Nie ciekawiło go oglądanie telewizji, chociaż jego teść kupił specjalnie dla niego kolorowy odbiornik. Pochłaniała go natura i intensywnośc odczuwanego przez siebie bólu. Narzekał na to, że bez względu na ułożenie ciała, był on kompletnie nie do zniesienia i z każdym momentem przybierał na sile. Obawiał się nawet najmniejszych zmian pozycji. Ból dosłownie go paraliżował. Poświęcał mu całą uwagę.

Rok wcześniej lekarze zdiagnozowali u niego nowotwór złośliwy miąższu prawej nerki. Od razu zdecydowano się na przeprowadzenie nefrektomii, zabiegu polegającego na chirurgicznym usunięciu nerki dotkniętej chorobą. Niestety, zdążyły już pojawić się przerzuty. Na przestrzeni następnych miesięcy u Johna pojawiły się kolejne guzy. W momencie, gdy spotkaliśmy go po raz pierwszy, nowotwór rozprzestrzenił się wzdłuż kręgosłupa powodując liczne problemy neurologiczne.

John miał trzydzieści sześć lat, był żonaty i miał trójkę dzieci. Razem z małżonką uważali swoje małżeństwo za ponadprzeciętnie szczęśliwe. Od czasu do czasu sprzeczali się co do sposobu wychowania dzieci, ale u swoich podstaw ich rodzina opierała się na głębokim oddaniu, pragnieniu współpracy i czułości. Jego żona, Martha, przychodziła do szpitala codziennie koło dziesiątej rano i pozostawała tam aż do wieczora, pomimo tego, że mąż prawie wcale nie nawiązywał kontaktu i nie wykazywał jakiegokolwiek zainteresowania sprawami rodzinnymi. Gdy tylko przestawał odczuwać działanie silnych środków narkotycznych, uniemożliwiających mu jakąkolwiek rozmowę, zaczynał narzekać z powodu nieznośnego bólu, który przeszywał jego ciało. Martha zawsze przynosiła do szpitala coś, co wypełniało jej czas i przesiadywała milcząco w fotelu, gotowa spełnić każdą potrzebę Johna.

Martha dowiedziała się o diagnozie męża niedługo po jej postawieniu. Stawiała czoła tej sytuacji z niesamowitą odwagą. Przez wiele miesięcy ukrywała rozpoznanie i dalsze prognozy przed Johnem, aż do momentu w którym uznała, że to ją przerasta. Kiedy poznaliśmy Johna, planowała powiedzenie mu prawdy. John zdawał sobie sprawę z tego, że chorował na raka, a swoją przyszłość postrzegał oscylując pomiędzy niepoprawnym optymizmem a skrajnym przygnębieniem. Często wspominał o swojej śmierci i przekazał nawet żonie wskazówki dotyczące skromnego pogrzebu, aby oszczędzić pieniądze dla dobra dzieci. W innych chwilach snuł dalekosiężne plany dotyczące swojej pracy i mówił o wakacjach, które mieliby spędzić, gdy poprawi się stan jego zdrowia. Krótko po tym, jak Martha powiedziała Johnowi prawdę, planowała także otwarcie omówić całą sytuację z jego matką. Postanowiła jednak nie informować o tym Johna, ponieważ według niej „John zamartwiałby się tym, jak wiele smutku przyniosłaby ta wiadomość jego matce”.

John był dość problematycznym pacjentem, jeśli chodzi o terapię psychodeliczną, w której przygotowanie psychologiczne i współpraca są niezbędne dla osiągnięcia satysfakcjonujących wyników. Unikał jakichkolwiek kontaktów i podtrzymywania rozmowy. Albo przytłaczał go nieznośny ból albo znajdował się pod wpływem substancji przeciwbólowych i uspokajających, przez co nie był w stanie skupić się na prowadzeniu dyskusji. Nie chciał omawiać swojej sytuacji życiowej, historii osobistej ani psychologicznych aspektów terapii psychodelicznej, ponieważ nie widział żadnego bezpośredniego związku pomiędzy tego rodzaju tematami a odczuwanym przez siebie bólem.

Z tego względu postanowiliśmy skrócić okres przygotowawczy do niezbędnego minimum, a podstawowe informacje na jego temat zdobyliśmy od Marthy. W takiej sytuacji mieliśmy poważne wątpliwości, czy dobrym pomysłem jest przeprowadzanie sesji, ponieważ nie czuliśmy się na siłach budować atmosferę wzajemnego zrozumienia, co uznawaliśmy za podstawowy element bezpiecznej i skutecznej terapii. W końcu z mieszanymi uczuciami postanowiliśmy rozpocząć procedurę. Szalę przeważyły naciski ze strony Marthy, a z drugiej strony zgoda Johna na uczestnictwo w jakiejkolwiek formie leczenia, które nawet w najmniejszym stopniu może zmniejszyć odczuwany przez niego ból.
Najdalsza podróż - Stanislav Grof
Sesja Johna z DPT

W dzień sesji John otrzymał domięśniowo 60 miligramów DPT – dawkę niższą niż zazwyczaj, ponieważ nie byliśmy pewni, czy jest wystarczająco przygotowany na mocniejsze doświadczenie. Kiedy wystąpiły pierwsze efekty działania substancji, przekonaliśmy Johna do założenia opaski na oczy i słuchawek. Zrobił to niechętnie, kilka razy podkreślając, że zniesie tylko łagodną, spokojną i wyciszoną muzykę. Takie miał nastawienie do wszelkiego rodzaju dźwięków, a także wszystkich działań w codziennym życiu. Najlepiej wypoczywał w ciszy i całkowitych ciemnościach. Jakiekolwiek bodźce wizualne i dźwiękowe potęgowały ból i wywoływały rozdrażnienie.

W początkowej fazie sesji z DPT John często narzekał na odczuwany przez siebie dyskomfort fizyczny, wrażenie gorąca i niechęć do słuchanej przez siebie muzyki. Czuł silne nudności i kilka razy wymiotował. Nie miał żadnych szczególnych wizji. Przez długi czas walczył z oddziaływaniem DPT i za wszelką cenę próbował zachować kontrolę nad doświadczeniem. Niezwykle trudnym zadaniem okazało się w jego przypadku przezwyciężenie mechanizmów obronnych i dopuszczenie do siebie treści wydobywających się z nieświadomości. Materiał, który pojawił się podczas sesji, sprawiał dość powierzchowne wrażenie, w większej części składały się na niego wydarzenia z jego własnej biografii. John przywołał w pamięci różne chwile ze swego życia i przeżył ponownie kilka traumatycznych wydarzeń z okresu dzieciństwa. Należał do nich wypadek kolejowy, którego był świadkiem w dzieciństwie oraz cierpienie jego trzyletniej siostry, kiedy wjechała sankami w drzewo i złamała sobie nogę.

John przeżył też kilka innych wizji brutalnych scen walki, które następnie przywołały w jego pamięci pewne wspomnienia z jego służby wojskowej. W innym momencie sesji John ujrzał wzburzony ocean, zatopione statki i tonących ludzi. Następnie z jego pamięci wypłynęło wspomnienie pewnego wydarzenia w Zatoce Chesapeake: John razem z kilkoma osobami z najbliższej rodziny wypłynął w krótki rejs, podczas którego o mały włos a zderzyliby się z japońskim frachtowcem. W drugiej połowie sesji, John czuł coraz bardziej wyraźne zmęczenie i miał ochotę pozbyć się słuchawek i opaski. Nie odczuwał jakiegokolwiek przełomu. Działanie substancji stopniowo ustępowało, a on odczuwał jedynie rozczarowanie sesją. Jedynym wartym uwagi aspektem jego doświadczenia było pozornie banalne, przyjemne wspomnienie dużego dzbana wypełnionego mrożoną herbatą. Wizja ta posiadała dla niego wielkie znaczenie. Wiązała się chyba z jakąś ważną sytuacją lub problemem z jego dzieciństwa. Podczas naszych rozmów przeprowadzanych po sesji z psychodelikiem, John często wracał do tego obrazu. Chociaż nigdy nie udało mu się pojąć jego znaczenia, wspomnienie to wzbudzało w nim ekscytację.

Kiedy nazajutrz po sesji odwiedziliśmy Johna w szpitalu, leżał w swoim łóżku osłabiony, wycieńczony i prawie niezdolny do nawiązania jakiejkolwiek rozmowy. Jego stan potwierdzał jedynie nasze wcześniejsze przypuszczenia, że sesja nie przyniesie pożądanych skutków. Jednak drugiego dnia jego samopoczucie uległo gwałtownej poprawie, a wraz z nim nastrój Johna. Uśmiechał się do ludzi. Zagadywał członków swojej rodziny i personelu. W rozmowie ze swoją żoną po raz pierwszy od kilku miesięcy wykazał spore zainteresowanie sprawami dzieci. Poprosił o przyniesienie mu radia i długo słuchał spokojnej muzyki. Zaczął też włączać telewizor, czasem nawet na kilka godzin.

Zniknął odczuwany przez niego ból, co było tym bardziej zaskakujące, że jeden z przerzutów, znajdujących się w kręgosłupie, zaczynał atakować jego nerw rdzeniowy. John mógł teraz samodzielnie pójść do toalety, a nawet spacerować po szpitalnym korytarzu. Przestał mówić o swoim cierpieniu, podejmujące chętniej tematy związane z polityką, kwestiami społecznymi i rodzinnymi. Według Marthy, sprawiał wrażenie „kompletnie odmienionego”. Zdarzało mu się nawet śmiać, żartować i wykazywać zainteresowanie bardzo rozległą tematyką.

Niezwykle interesujące informacje dotyczące sesji Johna pojawiły się dziesięć dni po jej przeprowadzeniu, kiedy analizowaliśmy odpowiedzi udzielane przez niego na pytania zawarte w Kwestionariuszu Doświadczenia Psychodelicznego (PEQ). Zauważyliśmy, że zakreślił on najwyższą możliwą ocenę w rubryczce „Wizje wielkich postaci religijnych (Jezusa, Buddy, Mahometa, Sri Ramany Maharisziego itd.)”, czyli 5 w skali od 0 do 5. Zaskoczyło nas to, ponieważ bezpośrednio po zakończeniu sesji pytaliśmy go o pojawianie się w niej jakichkolwiek motywów religijnych, czemu stanowczo zaprzeczył. Kiedy poruszyliśmy z nim kwestię owej rozbieżności, powiedział nam: „W pewnym momencie widziałem wielkie orientalne posągi z brązu i złota... jak one się nazywają... Buddowie. Były tam także jakieś napisy, ale w nieznanym mi języku łacińskim. Dlatego też uznałem, że nie ma sensu o nich opowiadać”.

Niedługo po przeprowadzeniu sesji John przestał przyjmować leki i przez następne dwa miesiące, aż do swej śmierci nie odczuwał żadnego bólu. Doświadczenie, które początkowo wzięliśmy za całkowitą porażkę, okazało się być jednym z największych sukcesów w całych naszych badaniach. Sprzeczność pomiędzy treścią i przebiegiem sesji, a rezultatami terapeutycznymi w doskonały sposób ilustruje nieprzewidywalny charakter wpływu psychodelicznej terapii na odczuwany przez pacjentów ból.


(www.okultura.pl)

Artykuł z 49 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

Oceń ten artykuł
(1 głos)