Światło nadchodzi zza Oceanu
New Jersey11.01.2010 parlament stanu New Jersey przyjął New Jersey Compassionate Use Medical Marijuana Act, legalizując konopie lecznicze; jest to bodaj najsurowsza z wielu regulacji stanowych tego typu i obejmuje tylko cierpiących na dosłownie kilka chorób.
W beczce miodu jest wiadro dziegciu. Po uzyskaniu zgody lekarza pacjent będzie mógł kupować konopie lecznicze w autoryzowanych przez Stan punktach dystrybucji („alternative treatment centers” z uprawnieniami do uprawy i sprzedaży), ale sadzenie samemu dla siebie pozostanie ścigane. Ludzie ubożsi (z chorobami uniemożliwiającymi pracę, jak AIDS czy nowotwory) nadal będą odczuwać ból i męczarnie. Ponadto same zakupy ograniczy limit dwóch uncji miesięcznie (ok. 57 g), a dla części pacjentów jest to dawka niewystarczająca.
Arkansas
Poprawka do konstytucji stanowej, legalizująca konopie lecznicze, czeka już na dopełnienie ostatnich formalności.
Washington DC (Dystrykt Kolumbii, region stolicy)
Parlament stanowy odblokował reformę legalizującą konopie lecznicze, przegłosowaną w referendum już w 1998 r. Czeka na podpis Obamy.
Maine
W listopadzie obywatele zatwierdzili Question 5, Maine Marijuana Medical Act. Rozszerza to obecne regulacje. Lista chorób będzie dłuższa, powstanie (niejawny) rejestr pacjentów i licencjonowane przez Stan punkty sprzedaży non-profit. To piąty stan z legalną dystrybucją.
Nevada
Marijuana Policy Project of Nevada zbiera podpisy w sprawie referendum dotyczącego legalizacji marijuany. Powołany komitet nosi nazwę Nevadans for Sensible Marijuana Laws. Do tygodnia po listopadowych wyborach potrzebują zebrać 100 000 głosów, aby powszechne głosowanie odbyło się w 2012. Ludność stanu to ok. 2 mln, z czego około 1/3 mieszka w Las Vegas, jednym z najdynamiczniej rozwijających się miast świata. Organizatorzy twierdzą, że opinia publiczna jest nastawiona bardziej pozytywnie niż w 2002 i 2006 r., kiedy to poparcie w referendach wyniosło odpowiednio 39% i 44%. Trudno nie przyznać im racji. Prezydenta Busha zastąpił Obama, kryzys nie zmuszał ludzi do refleksji nad akcyzą ani wydatkami na policję i więzienia, a w sąsiedniej Kalifornii gubernator, inni politycy oraz dziennikarze nie zastanawiali się jeszcze tak głośno nad legalizacją.
Seattle i stan Washington porzucą prohibicję ?
Dwoje polityków Partii Demokratycznej z przedmieść Seattle, przy wsparciu czterech innych, zgłosiło niedawno projekt prawa dopuszczającego handel marijuaną (akcyzowany). Przewidują bardziej liberalne regulacje, niż proponowane w Kalifornii. Burmistrz-elekt Seattle Mike McGinn zapewnia o swoim poparciu dla dostępności Cannabis: „powinno być to traktowane tak jak alkohol... a nie jak działalność przestępcza”.
Deputowany Roger Goodman, współtwórca ustawy, działa na rzecz zmian od dawna, a w 2006 r. zyskał olbrzymią popularność, gdy przed wyborami jego konkurent z P. Republikańskiej zaatakował go w reklamach i listach do mieszkańców, że ten chce zostać „Komisarzem ds. handlu narkotykami”. Goodman był pierwszym demokratą od lat 60-tych, który zwyciężył w okręgu podmiejskim.
W 2003 r. wyborcy zdecydowali, że ściganie przestępstw i wykroczeń związanych z marijuaną ma mieć dla służb policyjnych najniższy priorytet z możliwych. Senat Seattle i tak planuje teraz debatować nad dekryminalizacją, ale Goodman mówi, że ich projekt „różni się bardzo, jest też o wiele ważniejszy”. „Dekryminalizacja to krok w dobrym kierunku. Ludzie są karani, ale mniej. Jednak nielegalny rynek kwitnie”.
Chciałby tak opracować to prawo, by nie kolidowało z federalnym, choć wydaje się to niemożliwe. Przewidywane ograniczenia to zakaz sprzedaży w tych samych miejscach, co alkohol, zakaz reklamy w barach, kierowanie zysku z akcyzy na terapie narkotykowe, a nie do ogólnego budżetu. Stephen Gullwig, działacz z Kalifornii, mówi, że ich bardziej skromna inicjatywa musi być „defensywna”, bo zamożne lobby stróżów prawa zrobi wszystko, by im przeszkodzić (podobnie było w 1996 r. z udaną legalizacją aptek z Cannabis dla chorych). Skupiają się na finansowym aspekcie, choć „prohibicja marijuany jest tak kolosalną porażką, że musi być zakończona bez względu na to, ile pieniędzy da się pozyskać z akcyz”.
Goodman uważa, że ma większe szanse na akceptację niż mniej ambitni koledzy z CA, mimo, że plan musi przejść przez komisję ds. bezpieczeństwa publicznego, której przewodniczący jest zdecydowanie przeciw. W drugim stanie przewodniczącym podobnej komisji jest sam autor reformy, T. Ammiano z San Francisco; musi ona przedostać się także przez komisję ds. zdrowia publicznego. I tu, i tu sondaże przewidują poparcie wśród ludzi znacznie powyżej 50%, do 70% (a oprócz oponentów jest też trochę niezdecydowanych).
Na stronie internetowej nowego burmistrza, gdzie pyta on mieszkańców o koncepcje rozwoju miasta, jest to sprawa numer dwa, po rozbudowie kolejki i metra. W zeszłym roku na stronie Obamy była to kwestia najważniejsza, ale on sam był sceptyczny. Być może z ostrożności, do której ma powody; Południe i większość elit politycznych nie chce o tym słyszeć, a on sam zajmuje się innymi rzeczami, nie chce kontrowersji i tak pewnie już zostanie.
Pytanie, co jeśli faktycznie jakiś stan Zachodu przegłosuje legalność wbrew prawu federalnemu? Tego nikt nie wie, w podobnych sprawach konstytucja jest różnie interpretowana (chociaż do wojny secesyjnej oczywiście nie dojdzie). Kiedy szereg stanów zaakceptowało sprzedaż i/lub uprawę do celów leczniczych, służby federalne czasem dopuszczały się ingerencji, dopóki nie wstrzymał tego nowy prezydent. Teraz jest to w pełni zakazane de iure i w pełni dozwolone de facto. Jeden z możliwych scenariuszy jest taki, że powstaną małe i złotodajne dla stanu sklepiki przypominające coffeeshopy, które reszta USA będzie tolerować, pod warunkiem, że nie będą zbytnio się rozrastać. Inny może wyglądać tak, że prędzej czy później nastąpi głośny konflikt o niezależność, który niezależnie od rezultatu skupi uwagę całego świata i siłą rzeczy uruchomi liberalizację na poważną skalę. Jeszcze inny to błyskawiczne, lawinowe zmiany, z rozwojem nowej wielkiej gałęzi amerykańskiego przemysłu. Szanse na pozytywny wynik przynajmniej w referendach są tak wielkie, jak w Europie nie będą jeszcze długo (przypomnijmy, w Szwajcarii ok. 36% w 2008 r.). Hałas jest potrzebny. Republika Kartoflano-Buraczana, zapatrzona w Watykan i konserwatywny Waszyngton (stolicę, nie mylić ze stanem, gdzie leży Seattle), tak dumna ze świeżej suwerenności, że z własnej woli odcięta od myśli światowej, nie po raz pierwszy w historii pomalutku importuje z bardziej cywilizowanych Czech pewne nowe idee; powodują one zresztą mnóstwo nieporozumień i wściekłych reakcji.
Dwoje polityków Partii Demokratycznej z przedmieść Seattle, przy wsparciu czterech innych, zgłosiło niedawno projekt prawa dopuszczającego handel marijuaną (akcyzowany). Przewidują bardziej liberalne regulacje, niż proponowane w Kalifornii. Burmistrz-elekt Seattle Mike McGinn zapewnia o swoim poparciu dla dostępności Cannabis: „powinno być to traktowane tak jak alkohol... a nie jak działalność przestępcza”.
Deputowany Roger Goodman, współtwórca ustawy, działa na rzecz zmian od dawna, a w 2006 r. zyskał olbrzymią popularność, gdy przed wyborami jego konkurent z P. Republikańskiej zaatakował go w reklamach i listach do mieszkańców, że ten chce zostać „Komisarzem ds. handlu narkotykami”. Goodman był pierwszym demokratą od lat 60-tych, który zwyciężył w okręgu podmiejskim.
W 2003 r. wyborcy zdecydowali, że ściganie przestępstw i wykroczeń związanych z marijuaną ma mieć dla służb policyjnych najniższy priorytet z możliwych. Senat Seattle i tak planuje teraz debatować nad dekryminalizacją, ale Goodman mówi, że ich projekt „różni się bardzo, jest też o wiele ważniejszy”. „Dekryminalizacja to krok w dobrym kierunku. Ludzie są karani, ale mniej. Jednak nielegalny rynek kwitnie”.
Chciałby tak opracować to prawo, by nie kolidowało z federalnym, choć wydaje się to niemożliwe. Przewidywane ograniczenia to zakaz sprzedaży w tych samych miejscach, co alkohol, zakaz reklamy w barach, kierowanie zysku z akcyzy na terapie narkotykowe, a nie do ogólnego budżetu. Stephen Gullwig, działacz z Kalifornii, mówi, że ich bardziej skromna inicjatywa musi być „defensywna”, bo zamożne lobby stróżów prawa zrobi wszystko, by im przeszkodzić (podobnie było w 1996 r. z udaną legalizacją aptek z Cannabis dla chorych). Skupiają się na finansowym aspekcie, choć „prohibicja marijuany jest tak kolosalną porażką, że musi być zakończona bez względu na to, ile pieniędzy da się pozyskać z akcyz”.
Goodman uważa, że ma większe szanse na akceptację niż mniej ambitni koledzy z CA, mimo, że plan musi przejść przez komisję ds. bezpieczeństwa publicznego, której przewodniczący jest zdecydowanie przeciw. W drugim stanie przewodniczącym podobnej komisji jest sam autor reformy, T. Ammiano z San Francisco; musi ona przedostać się także przez komisję ds. zdrowia publicznego. I tu, i tu sondaże przewidują poparcie wśród ludzi znacznie powyżej 50%, do 70% (a oprócz oponentów jest też trochę niezdecydowanych).
Na stronie internetowej nowego burmistrza, gdzie pyta on mieszkańców o koncepcje rozwoju miasta, jest to sprawa numer dwa, po rozbudowie kolejki i metra. W zeszłym roku na stronie Obamy była to kwestia najważniejsza, ale on sam był sceptyczny. Być może z ostrożności, do której ma powody; Południe i większość elit politycznych nie chce o tym słyszeć, a on sam zajmuje się innymi rzeczami, nie chce kontrowersji i tak pewnie już zostanie.
Pytanie, co jeśli faktycznie jakiś stan Zachodu przegłosuje legalność wbrew prawu federalnemu? Tego nikt nie wie, w podobnych sprawach konstytucja jest różnie interpretowana (chociaż do wojny secesyjnej oczywiście nie dojdzie). Kiedy szereg stanów zaakceptowało sprzedaż i/lub uprawę do celów leczniczych, służby federalne czasem dopuszczały się ingerencji, dopóki nie wstrzymał tego nowy prezydent. Teraz jest to w pełni zakazane de iure i w pełni dozwolone de facto. Jeden z możliwych scenariuszy jest taki, że powstaną małe i złotodajne dla stanu sklepiki przypominające coffeeshopy, które reszta USA będzie tolerować, pod warunkiem, że nie będą zbytnio się rozrastać. Inny może wyglądać tak, że prędzej czy później nastąpi głośny konflikt o niezależność, który niezależnie od rezultatu skupi uwagę całego świata i siłą rzeczy uruchomi liberalizację na poważną skalę. Jeszcze inny to błyskawiczne, lawinowe zmiany, z rozwojem nowej wielkiej gałęzi amerykańskiego przemysłu. Szanse na pozytywny wynik przynajmniej w referendach są tak wielkie, jak w Europie nie będą jeszcze długo (przypomnijmy, w Szwajcarii ok. 36% w 2008 r.). Hałas jest potrzebny. Republika Kartoflano-Buraczana, zapatrzona w Watykan i konserwatywny Waszyngton (stolicę, nie mylić ze stanem, gdzie leży Seattle), tak dumna ze świeżej suwerenności, że z własnej woli odcięta od myśli światowej, nie po raz pierwszy w historii pomalutku importuje z bardziej cywilizowanych Czech pewne nowe idee; powodują one zresztą mnóstwo nieporozumień i wściekłych reakcji.
SONDARZE
53% Amerykanów opowiedziało się za legalizacją marijuany w sondażu Angus Reid Public Opinion 3-4.12.09. Legalizację innych zakazanych środków poparło od 5 do 8%. 68% uważa, że „Wojna z narkotykami” jest nieskuteczna.
Wcześniejsze sondaże z 2009: 52% za (Zogby Poll), 46% za (ABC News/Washington Post).
Wg badania przeprowadzonego przez Public Policy Institute of California (PPIC), 38% osób, które planują wziąć udział w tegorocznych wyborach, uważa zagadnienie ewentualnej legalizacji marijuany za „bardzo ważne”, a 24% za „dość ważne”. W obiegu są trzy różne projekty regulacji; przewiduje się zakaz sprzedaży osobom poniżej 21 r.ż. California Cannabis Tax Initiative 2010 zebrał już ok. 450 000 podpisów.
Wcześniejsze sondaże z 2009: 52% za (Zogby Poll), 46% za (ABC News/Washington Post).
Wg badania przeprowadzonego przez Public Policy Institute of California (PPIC), 38% osób, które planują wziąć udział w tegorocznych wyborach, uważa zagadnienie ewentualnej legalizacji marijuany za „bardzo ważne”, a 24% za „dość ważne”. W obiegu są trzy różne projekty regulacji; przewiduje się zakaz sprzedaży osobom poniżej 21 r.ż. California Cannabis Tax Initiative 2010 zebrał już ok. 450 000 podpisów.
Facebook YouTube