MWK 09: relacja jednego z uczestników
Piątek noc. Nareszcie po pracy, zmęczony, ale humor poprawiał się z minuty na minutę, wiedziałem bowiem, jaki dzień nadejdzie już za kilkadziesiąt minut. Dzień, na który każdy, komu choć troszkę zależy na zmianie bezsensu w naszym kraju, czeka... ten dzień zbliżał się dla wszystkich organizatorów, uczestników przybywających co rok, dla osób mających zamiar wziąć udział w MWK po raz pierwszy, ludzi świadomych mniej lub bardziej...
Sobota rano: budzik dzwoni nastawiony na 8.00. Niedospany słyszę zza okna straszny szum i rytmiczne zapierniczanie w parapet, myślę sobie „...Three little birds…”, ale otwieram oczy i nie wierzę! Deszcz wali niemiłosiernie, wspierany dodatkowo przez niezły wiatr, porażka! Qr… nie wierzę i staram się obudzić jeszcze raz, ale nic. Mina mi zrzedła… życie. Szybkie ogarnięcie, do plecaka wrzucam wszystko, co może mi być dziś potrzebne, bletki itd.;) Szybkie śniadanko, kurtka na kark i lecę pokazać Babilonowi, że nawet najgorsza pogoda Nas nie zatrzyma w walce o prawa. Po dojechaniu na miejsce widzę niestety, że nie wszyscy myślą tak, jak Ja. Godzina 11.10, a ludzi mało, jak przed wiecem kioskarzy. Co jest!? Fakt, pogoda nieciekawa, ale nie dla niej tu przychodzimy przecież. Zaczynam się rozglądać za znajomymi twarzami, dostrzegam je i nie widać na nich przejęcia, przeciwnie, uśmiechnięci od ucha do ucha witają mnie w tych nieciekawych okolicznościach przyrody. Z czasem pogoda zaczyna się poprawiać, promienie słońca oświetlają „święty szczyt” na Patyku poprawiając mi powoli humor. Robi się świetnie, ale kłębiące się w oddali chmury nie wróżą jamajskiej pogody.
Co chwila na przemian deszcz, słońce, wiatr, deszcz, słońce… Godzina 12 z minutami i rozglądam się za Królowymi Dancehallu, które powinny już prezentować swoje taneczne zdolności, lecz i one niezbyt zadowolone. Skąpo poubierane ciała ziębną od braku ruchu, bo nie mają gdzie, ani przy czym trenować. Namiot, który miał stać przy scenie, z braku mocowań robił za wielką czaszę spadochronu trzymanego przez zdesperowanych Żołnierzy HempArmy, którzy całym sercem chcieli... po prostu rzucić to wszystko i zjeść nareszcie śniadanie. Robi się nieciekawie, bo deszcz znów nasuwa, ludzie pochowali się pod filarami PKiN i pod… sceną, gdzie kilkanaście osób znalazło niezłe schronienie. Na szczęście jeden z uczestników posiadówki miał zapas świetnych magicznych ciasteczek, którymi poprawił humory zebranym w podscenowym bunkrze. Niewielki soundsystem rozstawiony obok namiotu z łakociami zapodaje regałowe rytmy, jakby miał za zadanie rozgonienie deszczowych chmur i wszystkimi możliwymi sposobami również walczy z siłami natury. Robi się gęsto, robi się ciepło, robi się gruuuubo, a wonności unoszą się w powietrzu przynosząc ze sobą uśmiechy na twarzach, których z minuty na minutę coraz więcej. Kilka przyszykowanych platform już powoli rozgrzewa się z muzyką i gotowych jest na znak. Przy którejś z nich zatrzymało się czarne auto jednego z organizatorów, dilującego nowymi płytami Propaganja 2009 „Diss na rząd” za jeden uśmiech. Obok redaktorzy rozdawali świeżutkie Spliffy, które rozchodziły się jak świeże bułeczki.
Po kilku chwilach, kilku wdechach pada hasło… Ruszamy!!! Tłum ludzi kroczy, paląc system z każdym krokiem mocniej, strzelając co i raz ogniem słów jak z karabinów maszynowych, prolegalizacyjnymi hasłami i klasycznym „Sadzić, palić, zalegalizować!!!!!”. Wychodzimy na Aleje i przejmujemy centrum Warszawki we władanie, budząc zaciekawienie mniej świadomych obywateli, porywając niektórych ze sobą. Muzyka, skandowane hasła, charakterystyczna woń „tematu” marszu drażniąca nozdrza stróżów nieprawości. Zapewne niejeden z nich miał chęć rzucić uniform i wbić do Nas zapalić lola pokoju, ale cóż. Mieliśmy i tak nieprzyjemność widywać w naszych kręgach węszących tu i tam po cywilu agentów. Lecimy dalej, a tam na Placu Zawiszy nasi znajomi z zeszłego roku, czyli ONR, jednak w sporo skromniejszym gronie. Nie wiem nawet, co tam sobie krzyczeli, bo muzyka ich zagłuszała skutecznie. Marsz kroczył spokojnie ulicami, jak po naturalnej wibracji przystało, uświadamiając społeczeństwu, że prześladowanie za korzystanie z natury jest w naturze rzeczy nienormalne i niezdrowe. Marsz wyzwolenia zakończył się na terenie Fonobaru przy ulicy Wawelskiej, gdzie spragnieni po ciężkiej walce mogliśmy wszyscy odpocząć, ugasić pragnienie i rozpocząć afterparty.
Podsumowując MWK 2009, jak dla mnie bardziej świadomy był od poprzednich. Jeżeli chodzi o organizację to… wszystko było tak, jak miało być i jak Jah chciał, żeby było i każdy myślę o tym wie. Nigdy nie da się wszystkiego na ostatni guzik dopiąć, bo nie ma co się spinać, to prawo każe nam być spiętymi każdego dnia, ponieważ walczymy o coś naturalnego, o banalne prawo do wolności wyboru, które „niby” mamy, ale nie mamy go wcale. Czy wysiłek nas wszystkich przy Marszu będzie miał jakiekolwiek odbicie w przyszłości, nie wątpię, bo dopóki są ludzie, którym zależy na uświadamianiu, a nie na ogłupianiu ludzi i dopóki są ludzie, którzy otwierają oczy i uświadamiają samych siebie, będą efekty. Efekty, jak sądzę, osoby zaangażowane od dłuższego czasu w organizację MWK zauważają i chciałbym, aby osobiście zauważył każdy, mogąc bez stresu relaksować się z Naturalną Wibracją w dłoni.
SADZIć, PALIć, ZALEGALIZOWAć !!!