DUB ON
Dzidziuś poznał Ajwanowa w Helsinkach. Był tam krótko. Dosłownie mgnienie oka. To jednak starczyło, by załatwić sobie wyjazd na Kubę z młodzieżową delegacją. Ruch studencki był wtedy bardzo prężny. Ostatecznie przecież to i te Helsinki były po drodze, w ramach międzynarodowej trasy i wymiany między środowiskami. Centralny Klub Studentów był miejscem, gdzie bywali nie tylko studenci. Ci, którzy nimi nie byli, albo już kiedyś gdzieś studiowali albo mieli takie zamiary.
Stąd ów krąg wyznaczali licealiści z jednej strony a z drugiej głowy rodzin. Kobiety też się zdarzały, ale rzadko. Można było zostać sprzątaczką lub szatniarką i to też niełatwo, gdyż władzę nad szatnią przejmowała bramka. Były to czasy rewolucji i transformacji. Wkrótce potem Fidel zainicjował w Hawanie spotkania z Papieżem i Dalaj Lamą. Pierwszy raz w dziejach świata powstał Międzynarodowy Instytut Nauk Buddyzmu w Ameryce, choć właściwie to Karaiby. Dzieje się to już w nowej epoce jako niezamierzony efekt refleksji nad poprzednim zderzeniem kultur w 1492 roku, czyli pięć wieków wcześniej. Co ciekawe, instytut nie powstaje w miejscu jakiejś dawnej szkoły, lecz jest całkiem nowym przedsięwzięciem. Buddyjska nauka w sercu socjalizmu wydaje się sensowną propozycją na przyszłość. Uczyło tego doświadczenie minionego pokolenia, gdy w Klubie odbywały się wykłady, dla jakich nie było miejsca na Uniwersytecie, zanim ten nie stał się latający i odlotowy. Wiązało się to z licznymi prognozami, przepowiedniami, wróżbami i proroctwami, dostarczając algorytmy dla wyznań rozpoczynających misję w imię nowej wizji świata.
W świecie nowej epoki nie ma już bogów walczących ze sobą. Ich wyznawcy odchodzą do lamusa, stając się reliktem starej wiary i przykładem nie do naśladowania. Wojna przestała być ideałem. Każda wojna kończy się ze śmiercią Ojca Narodu. Nawet wybrany naród staje się sierotą. Sieroctwo, jak to powszechnie wiadomo, jest naturalną niepełnosprawnością, upośledzeniem i defektem. Nie tylko w sensie socjalnym ale i w globalnym znaczeniu.
W świecie nowej epoki nie ma już bogów walczących ze sobą. Ich wyznawcy odchodzą do lamusa, stając się reliktem starej wiary i przykładem nie do naśladowania. Wojna przestała być ideałem. Każda wojna kończy się ze śmiercią Ojca Narodu. Nawet wybrany naród staje się sierotą. Sieroctwo, jak to powszechnie wiadomo, jest naturalną niepełnosprawnością, upośledzeniem i defektem. Nie tylko w sensie socjalnym ale i w globalnym znaczeniu.
Gdy defekt jest grzechem, ślepi wyznawcy są skazańcami, bez możliwości odwołania się i apelacji. Trudno oprzeć się wierze w istnienie wyższej siły.
Jej obrazem jest wieża, symbol zagłady, opisana numerem XVI pośród kart Tarota. Wiara ma postać Wieży . Lecz nie widać w tym obrazie żołnierzy, szturmujących bramę. Wieże w szachach wyznaczają strony świata a inne figury symbolizują wpływy pozostałych żywiołów. Specjalnie jest tu pominięta gramatyka jako reprezentacja języka nie służącego komunikacji. W jego miejsce mamy artefakty, przedmioty i obrazy nie będące przedmiotami. Żywe obrazy na monitorach i ekranach nie zastąpią jednak naturalnego piękna miniatury ani prymitywnej prostoty kaligrafii. Tego rodzaju orientalny ornament zawsze przydaje przedmiotom magii, czaru i uroku. Tysiące ziaren ryżu nie stworzą jednak alfabetu, choć każde jest sygnowane własnym znakiem. Powie potem Awerroes, że każdy przedmiot nosi piętno litery, jaką jest opisany na kartach Świętej Księgi. Proroctwo Księgi zbiega się w czasie z wynalazkiem druku w Europie. Do modnych lektur tego czasu należą I Cing i Tarot. Są to swego rodzaju Biblić Pauporum dla ubogich, prezentujące wiarę i wiedzę w wersji symbolicznej i obrazkowej. Wersje językowe pojawiły się potem, by przysporzyć sobie licznych kontrowersji. Co dla jednych było pomieszaniem języków innym przywracało jedność mowy. Pamięć przeszłości stała się darem innej rzeczywistości. Muzyka to tylko przykład. W każdej epoce jest inna, będąc przy tym tą samą ilustracją Księgi bądź jej fragmentu. Wpływ muzyki spowodował zapotrzebowanie na skrypty, streszczające tematy wedle ich ważności. Tego rodzaju przewodnik jest podstawą partytury, na której opiera się kompozycja. Magiczna rzeczywistość sama dochodzi do głosu. Niezależna od znaku i dźwięku szuka dopiero litery.
Potrzeba odkrywania innych światów prawie do końca minionego wieku skierowana była na zewnątrz w swych intencjach. Koło Wiedeńskie rywalizowało w swym wnętrzu o przyszłe wpływy społeczne osobistych filozofii oraz innych, pokrewnych im abstrakcji. Dalszym kręgiem tych wpływów, a przy okazji bardziej współczesnym, jest konceptualizm w wybranych wersjach i fragmentach. Choćby w krakowskiej szkole sztuki.
Na fali aktualności głosi Grotowski, że podział na zewnętrzne i wewnętrzne to czysto umowna koncepcja. Nie jest możliwa transformacja kulturowa przy założeniu, że nie można przenikać z obszaru w obszar.
W nowej epoce introspekcja stanowi ważną technikę i narzędzie poznawcze. Świadomość, jako doświadczenie, zyskuje nowe możliwości. Dzieje się to w tym samym okresie, określanym czasami mianem kontrkultury i psychodelii. Umieszczanie źródeł dubu właśnie wtedy pozwala nam odnaleźć wśród jego korzeni eksperyment, jako zasadę poszukiwania. Epoka free jazzu przyniosła najwięcej dubowych eksperymentów w dziejach reggć i muzyki świata. Pierwszy pop–jazz, od czasów bigbandów i dixielandów, to reggć w jazzowej wersji, grane w klubach i na imprezach. Sound–system jako transmiter działa doskonale w zamkniętych i w otwartych przestrzeniach oraz na ich pograniczach. Działa też jako metafora świata, o jakim trudno decydować, czy jest zewnętrzny w stosunku do nas, czy wewnętrzny. Poziom rezonansu nie uznaje owego podziału, przyjmując falową naturę istniejących struktur.
To również, poniekąd odległy wpływ nie tylko Wiedeńczyków i awangardy, ale i naturalne konsekwencje poszerzonego pola percepcji. Paradoksalnie, jego zawężenie, zminimalizowanie ilości bodźców i doznań, ma właściwości poszerzające obraz całości. Muzyka jest stanem umysłu i nie każdy ma tego świadomość. Umysł inaczej funkcjonuje, gdy jest głośno a inaczej, gdy jest cicho. Dlatego powiadają, że poznanie toczy się dwutorowo. W minionej epoce była to herezja. A i teraz trudno przyjąć taką wizję bezkrytycznie.
Tango wpisane na listę światowego dziedzictw kultury to fenomen, jakiego nie było w dziejach świata. Nie dość, że nie istnieje w świecie materii, to jeszcze ma dwie postaci, funkcjonując jako muzyka i jako taniec. Muzyka nie jest przeciwieństwem tańca. Taniec nie jest przeciwieństwem muzyki. Nie mogli tego pojąć wyznawcy logiki, dla których każdy podział to w konsekwencji odrzucenie jednego i wybór innego, lub odwrotnie. Ale nigdy i to i to. Dub to bębny i bas. I choć jedno może istnieć bez drugiego, to jako para tworzą coś, co z logiką nie ma nic wspólnego. Domena paradoksów zawdzięcza swą oryginalną atrakcyjność niezwykłości rzeczy i dziwności artefaktów. Tango okazało się trwalsze niźli pomniki ryte w spiżu i w alabastrach. Chyba, że uwzględnić trzecią wersję i zobaczyć to jako poezję.
Zwykło się uważać, że poezji bliżej do muzyki, niż do tańca, umieszczamy ją jednak w równej od nich odległości. Na takiej płaszczyźnie jawi nam się tango jako performance, akt parateatralny. Duch czasu różne przybiera formy. Jego pomnik jest ruchomy. Dla starożytnych i potem przez wszystkie wieki średnie aż do Oświecenia ruch jest synonimem życia. Późniejsze roboty to wedle ich filozofii żywe istoty. Komputer to dusza. Świadomość opuszcza obszar zbiorowości, zyskując walor uniwersalny. Melodia może być sprowadzona do ciszy, trwającej cztery minuty i trzydzieści trzy sekundy. I jest w niej ta sama tajemnica, co w kompozycji dłuższej lub krótszej, głośniejszej lub cichszej. Bo nawet cisza ma swoje brzmienie i natężenie. Odkrycie awangardy stało się natchnieniem dla badaczy umysłu, w efekcie czego granice percepcji zostały przesunięte tak daleko, jak o tym nie śnił przedtem żaden filozof. W takiej perspektywie baśniowe i fantastyczne opisy związek z prawdą mają iluzoryczny, niemniej stanowią dość istotny element światopoglądu.
W nowej epoce jest to realizm i powrót do zaniechanych kiedyś wątków. Do zapomnianych odkryć, które stały się oczywistością. Między wiarę i wiedzę naszych zapomnianych poprzedników i przodków.
Próbując opisać historię dubu, tak, jak ona mi się przewija pośród skojarzeń, korzystam z odkryć i doświadczeń całego sztabu poszukiwaczy owej historii. Takimi są grający reggć, realizatorzy nagrań i koncertów oraz słuchacze na co innego zwracający uwagę. Dziś na jednym ridimie można zagrać pieśni z różnych stron świata. A kiedy indziej muszą minąć lata całe, by trafić na właściwe przedstawienie tego, co gra w umyśle. Stereotyp poznawczy wpisany w system edukacji tak dalece zaniechał precyzji, że filozofię traktuje jako literaturę i sztukę a Sokratesa jako performera, owładniętego przez natchnienie niewiadomego pochodzenia.
Jako sztuka bywa filozofia i poezją. Przyczynia się do rozwoju teatru, wprowadzając na scenę dialog. Przedtem były tylko obrzędy i rytuały, z udziałem chórów, tłumów i gawiedzi. Dialog przerzedzi audytorium do kręgu najlepiej słyszących. Medium teatru stanie się elitarne i ograniczone do wtajemniczonych w jego arkana, do których dołączają muzyka i taniec. Wszystko, co wymaga reżysera zahacza o teatr. Nawet my sami wszyscy zaczynaliśmy w teatrze. I choć z początku wydaje się nie mieć to znaczenia, później jednak wiele zmienia w podejściu do tematu. Możemy już powiedzieć, że istnieje teatr dubu i opisać go na wiele różnych sposobów. Również tak, że dub to nie tylko to, co słychać, ale też i to, co widać na scenie, za konsoletą w studiu i na koncercie. Trzy miejsca w jedności czasu są obrazem dubu. Można je przedstawić na zdjęciach lub w filmowej prezentacji. Sam chciałbym to kiedyś zobaczyć. Falująca sinusoida może nic nie znaczyć dla postronnego obserwatora, podczas gdy kiedy indziej stanie się symbolem, jakim stał się obraz uderzenia serca. Dub ma kilka takich fal. Splecione ze sobą tworzą nie linię lecz linę. Warkocz albo kołtun. W teatrze dubu jej symbolem jest dread a w muzyce jego funkcję pełnią klucze. Do muzyki potrzebna jest para, podczas gdy do innych sztuk wystarczy jeden klucz. Kluczem do tajemnicy jest sama tajemnica. Jak bardzo tajemniczy jest teatr dubu świadczą rozliczne przykłady.
Gdy debiutowałem jako autor radiowego cyklu prezentacji muzyki reggć, w jednej z pierwszych audycji grałem wersję, jakiej nie było przedtem ani w eterze ani i na świecie. Ridim z płyty Augustusa Pablo zmiksowałem z fragmentem nagrania Ravi Shankara. Była to reggć raga. Tak zaczęło się dla mnie to, co teraz nazywają ragga. Wpływ orientu, przywleczony tu z teatru, dzięki studiom zyskiwał nowy walor. Tak poznałem zasady synchroniczności. Polirytmię i monotonię ćwiczeń, prób, doświadczeń i eksperymentów. Powtarzalność efektów i możliwości nowych technologii.
Dziś taki remiks to zaledwie jedna litera w alfabecie opisującym teatr dubu. Nawet nie lekcja. Symboliczny przykład, na jakim można by poprzestać, spisując dzieje herezji. Dość na tym, że jak przedtem nikt tak nie robił, to i potem też nie. I trwało to aż do czasu, gdy pojawiło się nowe narzędzie. A przy okazji zbiorowa świadomość i sztuczna inteligencja. Automat jako partner kreacji potrafi odmienić spojrzenie na rzeczywistość i realizm najbardziej magiczny nawet. Świadomość zostaje poszerzona bez udziały percepcji.
Muzyka prześwietla zakamarki jaźni, poszukuje oparcia dla tego, co podsuwa wyobraźnia i fantazja. I tak to trwa i trwa. Aż do teraz, które jeszcze nie ma swego imienia. Czasem zjawiają się w umyśle rzeczy nie wiadomo skąd wzięte. Powiadają, że tak właśnie powstaje poezja i nie tylko ona. W świecie, gdzie nie wszystko ma swe przeciwieństwo, przebiegają rzeczy w daremnym pośpiechu. Tak jeden świat się kończy a inny zaczyna. Nie krzykiem ale skowytem – jak napisał T.S. Eliot. Zbiorowy podmiot poematu Skowyt, w socjalnym ujęciu, to Wydrążeni Ludzie, choć jako autor figuruje Allen Ginsberg.
Można uwierzyć w istnienie jaźni wspólnej wszystkim istotom. I w to, że każdy jest jej fragmentem. Choć to wizja bliska epoce psychodelii, jej wyznawcą był Awicenna, tajemniczy orientalny uzdrowiciel, astrolog i filozof, tłumacz starożytnej literatury greckiej na współczesny język arabski. Za jego pośrednictwem nastąpiła w Europie reaktywacja klasycznej filozofii.
Paradoksalnie brzmi twierdzenie, że w Średniowieczu się zaczyna Oświecenie, ale gdy racjonalnie potraktować ówczesne poglądy, dojść można do wniosku, że minęło dużo czasu, wiele wieków i pokoleń, aby mogło dojść do głosu. Wtedy też narodził się humanizm, dając podstawy nowym naukom. Socjologii, antropologii, teozofii. W tak ogromnym tyglu czasowym trudno odwoływać się do chronologii. I nie jedyna to trudność, z jakiej można czerpać naukę.
W nowej epoce jest już trochę inaczej, choć i ona ma już pokoleniową historię. Skupiamy się na tym, co dzieje się w minimalnym czasie. Chwila świata pojawia się w mediach i komunikatach nie po to, aby trafić do świadomości publiczności, ale po to, by szokować prostotą przekazu. Dźwięk, słowo, obraz, mieszają się ze sobą do tego stopnia, że sekundowa informacja wystarczy za cały przekaz. Jedno uderzenie o rant werbla ma w sobie tyle wiedzy i mocy znaczenia co niejedna encyklopedia. Przykładem być tu może muzyka taneczna. Zwykle sytuowano ją na przeciwnym biegunie, niejako w opozycji do medytacyjnej muzyki. I tak to trwało do czasu, gdy się okazało, że istnieje też medytacja w ruchu. I dotarło do świadomości antropologów, że walenie w bęben też może być medytacją. I oczom dziwnej pamięci ukazuje się Legion Mickiewicza w marszu na Watykan przy wtórze pieśni i śpiewów do akompaniamentu dobosza. Na czele pochodu szedł Starzec z rozwianymi włosami. Uwagę gapiów absorbował Garbusek, śmiesznie podskakujący do rytmu. Czasem zdał się być dyrygentem całego tego performansu. Rolę tę cudownie przejął Kantor, w dialogu niejako z ideą inkarnacji. Udowodnił i pokazał, że aktor jest narzędziem, zdolnym doprowadzić do spotkania, jako źródła poznania i przedmiotu nauk, poprzedzającego refleksję nad ustaleniem aspektów i wymiarów, w jakich się ono odbywało. Warunki owe opisał szczegółowo Grotowski w artykule Święto. To lektura podstawowa dla jednego z wątków Jego szerokiej i rozległej filozofii. Filozofem stał się Grot już po opuszczeniu teatru. Przy okazji wyrzucił też z teatru muzykę i choć brzmi to anegdotycznie, to właśnie na tym polega Jego Trzecia Reforma Teatru. Choć można to widzieć inaczej. Niejedni z nas, patrząc na dawny świat, myślą o współczesnym. Niektórzy, patrząc na jedno miejsce, widzą w nim inne. Minimalne minimum przekracza ramy tego, co osobiste i granice tego, co oczywiste. Patrząc na miejsce widzimy przestrzeń. W niej przedmioty i rzeczy jawią nam się w świetle ostatecznych uzasadnień. Ono jest powodem cienia, tak jak słowo jest możliwością dla tchnienia. W sporze pomiędzy badaczami sensu i odkrywcami znaczenia nie ma kompromisu ani porozumienia. Każda rzecz, prócz tego, że ma swój cień, ma jeszcze odwrotną stronę. Wniosek, że nic nie istnieje samodzielnie i pojedyńczo, przeczy, ale tylko pozornie, bytowej autonomii. Ostatecznie każda naukowa koncepcja oparta jest na spiskowej teorii, bo tylko taka może stanowić medialną metodę. Dochodzą więc do głosu przesądy i zabobony, legendy i niestworzone historie. Spiskowe teorie próbują połączyć poznawczy porządek z pozazmysłowym obszarem wiedzy i wiary. Umożliwia im to synchroniczność. Choć uwikłana w chronologię może tworzyć utopię, pełną abstrakcji i analogii. W domenie abstrakcji królową nauk jest matematyka, której praktyką i metodą jest muzyka. To ona dostarcza więcej wiedzy na temat świata niż wzory i liczby. Wiara w symbole poprzedza język, mowę i alfabet. To jeden z powodów, że nie może jej przybywać. Nie może być jej mniej czy więcej. Nie może być gorszej czy lepszej. Może natomiast być złudzeniem, jak wiele rzeczy na tym świecie. Nasi nauczyciele wierzyli w edukacyjną moc łaciny, greki, sanskrytu i innych martwych języków. Podobne przeświadczenie żywił autor języka esperanto. Wyznawcy takich poglądów nie mają jednak naśladowców. Zjednoczona Europa ma trudności ze znalezieniem wspólnego języka z innymi kontynentami. W czasach gdy były jedną Ziemią i jedną Wodą nie było takich potrzeb.
Zaczęliśmy od tego, gdzie i kiedy Dzidziuś poznał Ajwanowa oraz jakie to miało światopoglądowe skutki dla każdego, kto spotkał jednego lub drugiego. Pierwszy uczestniczy w akcji Biblia dla narodów świata. Ten rodzaj oczywistości nie ma dostępu do świadomości drugiego, choć reprezentuje on idee nie mniejsze ni gorsze. Na ile uniwersalne okaże się wkrótce.
Paradoksalnie brzmi twierdzenie, że w Średniowieczu się zaczyna Oświecenie, ale gdy racjonalnie potraktować ówczesne poglądy, dojść można do wniosku, że minęło dużo czasu, wiele wieków i pokoleń, aby mogło dojść do głosu. Wtedy też narodził się humanizm, dając podstawy nowym naukom. Socjologii, antropologii, teozofii. W tak ogromnym tyglu czasowym trudno odwoływać się do chronologii. I nie jedyna to trudność, z jakiej można czerpać naukę.
W nowej epoce jest już trochę inaczej, choć i ona ma już pokoleniową historię. Skupiamy się na tym, co dzieje się w minimalnym czasie. Chwila świata pojawia się w mediach i komunikatach nie po to, aby trafić do świadomości publiczności, ale po to, by szokować prostotą przekazu. Dźwięk, słowo, obraz, mieszają się ze sobą do tego stopnia, że sekundowa informacja wystarczy za cały przekaz. Jedno uderzenie o rant werbla ma w sobie tyle wiedzy i mocy znaczenia co niejedna encyklopedia. Przykładem być tu może muzyka taneczna. Zwykle sytuowano ją na przeciwnym biegunie, niejako w opozycji do medytacyjnej muzyki. I tak to trwało do czasu, gdy się okazało, że istnieje też medytacja w ruchu. I dotarło do świadomości antropologów, że walenie w bęben też może być medytacją. I oczom dziwnej pamięci ukazuje się Legion Mickiewicza w marszu na Watykan przy wtórze pieśni i śpiewów do akompaniamentu dobosza. Na czele pochodu szedł Starzec z rozwianymi włosami. Uwagę gapiów absorbował Garbusek, śmiesznie podskakujący do rytmu. Czasem zdał się być dyrygentem całego tego performansu. Rolę tę cudownie przejął Kantor, w dialogu niejako z ideą inkarnacji. Udowodnił i pokazał, że aktor jest narzędziem, zdolnym doprowadzić do spotkania, jako źródła poznania i przedmiotu nauk, poprzedzającego refleksję nad ustaleniem aspektów i wymiarów, w jakich się ono odbywało. Warunki owe opisał szczegółowo Grotowski w artykule Święto. To lektura podstawowa dla jednego z wątków Jego szerokiej i rozległej filozofii. Filozofem stał się Grot już po opuszczeniu teatru. Przy okazji wyrzucił też z teatru muzykę i choć brzmi to anegdotycznie, to właśnie na tym polega Jego Trzecia Reforma Teatru. Choć można to widzieć inaczej. Niejedni z nas, patrząc na dawny świat, myślą o współczesnym. Niektórzy, patrząc na jedno miejsce, widzą w nim inne. Minimalne minimum przekracza ramy tego, co osobiste i granice tego, co oczywiste. Patrząc na miejsce widzimy przestrzeń. W niej przedmioty i rzeczy jawią nam się w świetle ostatecznych uzasadnień. Ono jest powodem cienia, tak jak słowo jest możliwością dla tchnienia. W sporze pomiędzy badaczami sensu i odkrywcami znaczenia nie ma kompromisu ani porozumienia. Każda rzecz, prócz tego, że ma swój cień, ma jeszcze odwrotną stronę. Wniosek, że nic nie istnieje samodzielnie i pojedyńczo, przeczy, ale tylko pozornie, bytowej autonomii. Ostatecznie każda naukowa koncepcja oparta jest na spiskowej teorii, bo tylko taka może stanowić medialną metodę. Dochodzą więc do głosu przesądy i zabobony, legendy i niestworzone historie. Spiskowe teorie próbują połączyć poznawczy porządek z pozazmysłowym obszarem wiedzy i wiary. Umożliwia im to synchroniczność. Choć uwikłana w chronologię może tworzyć utopię, pełną abstrakcji i analogii. W domenie abstrakcji królową nauk jest matematyka, której praktyką i metodą jest muzyka. To ona dostarcza więcej wiedzy na temat świata niż wzory i liczby. Wiara w symbole poprzedza język, mowę i alfabet. To jeden z powodów, że nie może jej przybywać. Nie może być jej mniej czy więcej. Nie może być gorszej czy lepszej. Może natomiast być złudzeniem, jak wiele rzeczy na tym świecie. Nasi nauczyciele wierzyli w edukacyjną moc łaciny, greki, sanskrytu i innych martwych języków. Podobne przeświadczenie żywił autor języka esperanto. Wyznawcy takich poglądów nie mają jednak naśladowców. Zjednoczona Europa ma trudności ze znalezieniem wspólnego języka z innymi kontynentami. W czasach gdy były jedną Ziemią i jedną Wodą nie było takich potrzeb.
Zaczęliśmy od tego, gdzie i kiedy Dzidziuś poznał Ajwanowa oraz jakie to miało światopoglądowe skutki dla każdego, kto spotkał jednego lub drugiego. Pierwszy uczestniczy w akcji Biblia dla narodów świata. Ten rodzaj oczywistości nie ma dostępu do świadomości drugiego, choć reprezentuje on idee nie mniejsze ni gorsze. Na ile uniwersalne okaże się wkrótce.
Niezamierzonym skutkiem było to, że wracający z Helsinek podzielili się na tych, co mieli po kilka egzemplarzy Biblii i na tych, co Jej nie mieli, bo nie chcieli, niezależnie od rodzaju opozycji, do jakiej należeli. Skutkiem tego podziału stało się później rozróżnienie na punk i nową falę. Choć brzmiały w tym samym czasie, można się było na coś nie załapać, mając za konkurencję reggć i disco za zagrożenie. Dziś to wszystko pop i nic więcej. Masowość kultury musiała ustąpić przed indywidualnością. Złudzenie, że istnieje kultura inna niż popularna i masowa, nabrało realnych kształtów. Wystarczył jeden krótki wyjazd do Finlandii, by zostawić tam część duszy i zabrać stamtąd kawałek ducha, który na chwilę nami wtedy owładnął. Jak musiał się czuć w obcym ciele nie trudno zgadnąć. Stąd liczne w owym czasie społeczne eksperymenty. Społeczny Ruch Solidarność oddany Kościołowi i Latające Uniwersytety. Nowe wyznania, kościoły i religie oraz kolejne projekty, wcielające w życie idee dawnych utopii. W czasach gdy Europa prze do zjednoczenia, następuje społeczna atomizacja i przejście na inny poziom komunikacji. Dzidziuś wygłasza słynną sentencję, porządkującą myślenie o tamtej epoce: Różnica między zespołem Kryzys a Brygadą Kryzys jest taka, jak między KOR-em a Solidarnością. Nie jest to mityczny konflikt pokoleń, lecz różnice środowiskowe, pomocne w tworzeniu stereotypu, jaki łatwo znaleźć w spiskowych teoriach i na który można zareagować jak na diagnozę. Rola i miejsce w strukturze precyzyjnie określa pozycję społeczną, gdy jesteśmy zakorzenieni w dawnej wizji i obrona stanowiska jest powiązana z charakterem pracy oraz własnym rozumieniem misji, jaką ma się do spełnienia. Potrzeby, możliwości i zasady nie należące do tej samej realności potrafią tworzyć podobny obraz utopii. Nowe pojęcia ustępują miejsca jeszcze nowszym. Dawne zwyczaje ustępują uniwersalnym prawom i zasadom, zawierającym potencjał nowej rzeczywistości. Nic już nie przypomina przodków i poprzedników.
Wyobraźnia zawładnęła domeną pamięci na tyle, że historia ma za świadka zdarzenia, jakich nie było. W historii polskiego rocka większe ma znaczenie jednorazowa wizyta niż dwutygodniowa trasa koncertowa . Podobnie jest potem w przypadku reggć , sound–systemów i dubu. Nowa tradycja potrzebuje kręgów wtajemniczeń nowych w nowej epoce. Tworzy program uwzględniający struktury nie istniejące. Można stworzyć formułę i zbudować sytuację alternatywną wobec komercyjno–turystycznych atrakcji. Awangardowy projekt nastawiony na zdobycie oryginalnej pozycji nie tylko w Europie, ale na świecie i w kosmosie.
Mit założycielski potrzebuje odrobinę śmierci. Dla niej możliwości są na wojnie. To jedyna sytuacja, gdzie magiczna rzeczywistość odpowiada na zawołanie chwili, określanej potem jako moment dziejowy albo pokoleniowe przeżycie, doznanie i doświadczenie. Otoczenie zyskuje walor czasowy. – Nie było mnie tam, gdy to się działo – najczęściej – bo nie było mnie wtedy na świecie. Ale wiem i wierzę, że to się działo, dzięki sile i mocy projekcji, dokonywanej własnym wysiłkiem poznawczym.
Akt poznania jest aktem kreacji – głosił Sokrates, gdy powstawała pierwsza filozofia. Poznać samego siebie znaczyło wtedy stworzyć siebie całkowicie i zupełnie, od nowa, od początku do końca. Świecka świętość, jaką zaproponował, do dziś pozostaje awangardowa i alternatywna wobec innych poglądów, decyzji, opinii i opcji. Nawet gdy te jawią się wpierw jako kontrowersyjne, radykalne i nierealne. Dziś są to zupełnie nowe sposoby komunikacji, lecz tak samo jak przed wiekami, walczące, zwycięskie i tryumfujące.
Możemy być pewni, że wciąż jeszcze więcej jest wizji niż ich wyznawców. Dorobek ludzkości wysłany w kosmos jako zawartość płyty kompaktowej wzbudza uśmiech politowania na twarzach informatyków, podobny do tego, który gościł na ustach krytyków pozytywizmu. Wysłali gdzieś tam płytę kompaktową i równie dobrze mogliby dodać winylowy krążek, książkę i list w butelce. I tak samo z naszą cywilizacją nie miałoby to nic wspólnego. Gdy nie istniała jeszcze muzyka świata, to co właściwie wysłano jako muzykę? Obraz fali? Sinusoidę? Informację, jakiej sami już nie możemy tłumaczyć nawet sobie, dla pamięci własnej, wzbudzając przy tym śmiech pokoleń, wcale nie zasłużony. Tak po prostu bywa, że ducha coraz więcej a rozumu nie przybywa. I choć istnieje zbiorowa wyobraźnia i są możliwości dla zbiorowej pracy, twórczości, kreacji, coraz trudniej jest uświadomić sobie istnienie zbiorowej świadomości. Wspólnota jaźni nie jest bowiem powszechnym światopoglądem, potocznym i dostępnym na każde życzenie. Wymaga wtajemniczenia, obeznania, wprowadzenia w arkana i inicjacyjne reguły. Taki sam rodzaj nauki, jak każdy. Filozofia nie zaspakaja poznawczych potrzeb jej uczniów i adeptów, ani, tym bardziej, publiczności, pojęcia nie mającej o jej istocie. Można się poczuć wybrańcem, reagując na zawartość jej testimonium. Można się też poczuć najmniejszą komórką w strukturze, bateryjką, ładującą ten świat ostatkiem własnej energii, elementem mechanizmu, który beze mnie jest całkiem inny, czy nawet żywiołem, balansującym języczek u wagi Pani Sprawiedliwości. Wprawdzie Starożytni umieścili ją w Pantheonie, lecz nie umiała zastąpić żadnej z muz, spadając do roli Bogini. Czy był to upadek pozorny, mający się potem uwznioślić, w czasie, jakiego nie wyśni żaden nowy filozof, gdy sny umieści w innej mitologii? Przebudzenie poprzedzające oświecenie musi się zakorzenić w najbliższym otoczeniu. Poczucie bezpieczeństwa zawiera w sobie socjalny potencjał. Choć są i tacy, co widzą to inaczej.
Każda rewolucja dzieje się w czasie. Są to czasy źródeł i korzeni, czas naszej obecności na ziemi i czas poza nami. Wciąż podróżujemy pomiędzy tymi czasami. Po okresie dociekań nad wystarczającymi warunkami natchnienia, przychodzi kolej na poszukiwanie konieczności. Definiowanie jako pierwotne zadanie nauk, przywodzi na myśl spotkanie ich przedmiotu. Bo inaczej to niemożliwe. Co ciekawe, filozofia nigdy nie gości na scenie. Nie ma takiej postaci ni roli, w jaką mogłaby się wcielić, nie przestając być sobą. Póki nie spotka aktora, będącego filozofem, autora piszącego jak filozof i kogoś, kto to wszystko prowadzi i programuje. Troistość na początek, nie na koniec. Kierunek został odwrócony, dając podstawy wehikułowi poznania, toczącemu się dwutorowo. Trudno mi z początku wyobrazić sobie proste równoległe, wychodzące z jednego punktu. I tak to trwa, dopóki nie zobaczę ich w ruchu. Znając wagę balansu nabiera dystansu do prostych, zbiegających się w nieskończoności. Wehikuł potrzebuje równowagi w roli Pontifeksa. Jego udział w projektowaniu eksperymentu stawia go w pobliżu partytury, która istnieje, poprzedzając efekt. Ma ona swe uzasadnienie w naturalnej strukturze, rozpoznawanej w sposób minimalny przez instytucjonalne narzędzia poznawcze.
Komuny to wymysł artystów i nigdy nie były postulatem socjalizmu. Gdy swoją zakładał Carl Hauptmann, nie śniły mu się jeszcze ateizm i kontrkultura, choć swego czasu był filozofem na miarę swego brata literata. Obecność literatury na scenie nie ma nic wspólnego z teatralną tradycją. Dialogi filozofów nie używają w swym sposobie komunikacji responsorialnej metody. Technika ta, znana wśród szamanów i opisana w Biblii, zwana jest mówieniem jednym głosem przez dwóch mówiących. W nowej epoce prosty przykład stanowią obrazy sceny hip–hop i nie trzeba już przywoływać dawniejszych ilustracji. A swoją drogą przykład metafory urasta niekiedy do roli symbolu. Odległość od dosłowności stanowi miarę oczywistości. Dla uporządkowania tego problemu odkryto cechy charakteru.
Powiadają, że jeden ze sławnych proroków był jąkałą i potrzebował do swych wystąpień kogoś, kto w lot chwytał słowo, zanim ono zdążyło się pojawić na ustach mówcy. Wypowiadał je w głos w całości, zanim prorok dobrnął do kolejnej sylaby. W ten właśnie sposób powstał styl, znany jako call'n'responce, inaczej zwany responsorialnym. Wyparł on z kultury masowej przemówienia, z formą dialogu mające niewiele wspólnego, bo co to za echo śpiewu, gdy ryczy tłum. Czy krzykiem to, czy skowytem? Trudno dociec. Dziś jestem już skłonny widzieć w tamtej epoce początki hip–hopu, choć tego typu pogląd trąca lekką paranoją. Ale tylko lekko. Dzięki nowym technikom udaje nam się przezwyciężyć liczne komunikacyjne defekty. Co kiedyś było darem losu, dziś jest jego ofiarą. Trudno o tym myśleć nie mając wybór między wiedzą i wiarą, gdy jedno i drugie napełnia strachem i trwogą.
W historii polskiego rock'n'rolla, jazzu, rocka i bigbitu istnieje znamienna rysa. Trudno bowiem pojąć, co mają na myśli recenzenci oraz krytyka artystyczna, gdy głoszą, że jest to muzyka głośna i prymitywna. Kiedyś wydawało mi się, że w owych poglądach i opiniach jest zawarta jakaś estetyka, etyka i aksjologia. Potem się okazało, że to tylko utopijna tęsknota za światem, w którym wszystko wszystkim by się podobało. Choć i ona ma swoją filozofię. Cytaty z relacji zostawmy dla późniejszych dociekań. Dość na tym, że ówczesne media, głosząc i powtarzając twierdzenia, lansowały nie tylko trochę nowy język, ale i mowę i jej akcenty. Z antropologii jest już wiadomo, że prymityw może być wykształcony a głośność jest kwestią gustu i przyzwyczajenia. Czytanie nut, o czym zwykliśmy nie pamiętać, wchodziło w zakres wykształcenia obok łaciny i greki. Nie było wtedy edukacji kulturalnej, takie to były ciężkie, podłe czasy.
Kiedy te umiejętności zniknęły ze szkoły – trudno dociec. Co ciekawe, filologie klasyczne cieszą się niezmiennie tym samym zainteresowaniem. Gdy sam zdawałem na studia pół wieku temu ilość kandydatów była taka sama, co w tym roku.
Wzrasta ilość ekspertów a nie przybywa adeptów. To taki fenomen nowego wieku. Może dlatego, że w klasykę wpisał się Orient, z całą ornamentyką, poniekąd wyrosłą z pisma. Jeszcze do niedawna pismo uchodziło za magiczną czynność i umiejętność. Pismo wyparło proroctwa, oparte na melizmatyce. Mowa oddaliła się od muzyki.
Próbuję pokazać czasy punk rocka jako epokę kulturowej rewolucji. Analogicznej do tej bolszewickiej. Żeby sobie przypomnieć jakie jeszcze były inne, muszę sięgnąć do encyklopedii. Różnica jest taka, że tamte wszystkie się wlekły w czasie, a to następowało błyskawicznie. Zaglądając do muzycznych gazet widać było świat zmieniający się z dnia na dzień. Każdy tydzień przynosił inną listę sprzedanych płytek a po paru miesiącach pojawiły się nowe kategorie. Z jazzem było podobnie, bo przenikały się te sceny, a przede wszystkim przenikała się publiczność w poszukiwaniu odpowiedniej dla siebie enklawy. Może jest na to jakaś nazwa w socjologii czy bardziej szczegółowych społecznych naukach? Dla mnie jest to przykład wpływu Ducha Czasu i nazywam to synchronicznością. Po doświadczeniach minionej epoki nie jest to już tylko hipoteza. A przed nami kolejne możliwości i coraz krótsze rewolucje. Coraz mniejsze kręgi publiczności. Ostateczne rozwiązanie problemów mniejszości zawiera się w liczbie, nie tyle wierzących ile ich wyznawców, sojuszników, fanów, partnerów, sympatyków i przyjaciół. Wystarczy, że oni są uwikłani w socjalne relacje. Minimalne minimum przerażająco nielicznych i tak pozostaje w związku ze światem. Pozornie czy rzeczywiście reaguje. Również na przyszłość. Tak spotykają się z nami przodkowie i poprzednicy, których jesteśmy rówieśnikami. Łączą się w pary i zaczynają wirować nad naszymi głowami, falować między nami, zachowując swą niewidzialność i niewidoczność. Wychodząc z koncertu trzeba się otrząsnąć z szoku ze spotkania z inną rzeczywistością, nie poznaną i nie będącą przedmiotem nauk, oryginalną i źródłową, zakorzenioną w nas samych i zahaczoną o przeciwny biegun.
Lub o cokolwiek, co służyć może za oparcie.
Hipisi, których znałem, słuchali rege a poza tym psychodelii różnego rodzaju. Wspominał Jarek, jak to czekali z kolegami na wschód słońca po zażyciu odpowiedniej porcji LSD, słuchając Pink Floyd. Nie dziwię się, że wbiła im się w świadomość każda nuta solówek, granych na Atom Heard Mather. To, co pojawiło się na Pink Floyd: The Wall było zaledwie imitacją wybranych wątków tego tripu. Gdy dodać do tego grzyby, z którymi próbowali nawiązać kontakt, cała ta historia plącze się i nie może odnaleźć swego początku. Taki bowiem jest okres transformacji, gdy wszystko faluje w swych znaczeniach, o których niewiele się pamięta, wspominając miejsca i zadarzenia.
Doszło do tego, że zanim człowiek obejrzy film w telewizorze, to już go widział w wersji kinowej lub wideo. Telewizja jako narzędzie propagandy traci niestety swą siłę, nawet z stosunku do komunikacji bezpośredniej. To nieprawdopodobne z punktu widzenia teoretyków. Choć na ich marginesie, w głębokich podcieniach andergandu, tkwią ci, którym potwierdza to ich założenia. Można zatem uwierzyć w istnienie samospełniającej się przepowiedni. Nie wróżba to ni proroctwo, zatem i nie zakazana przez żaden kanon ni anatemę.
Dział:
Kultura
Etykiety
Facebook YouTube