A+ A A-

KRONIKI REGE REGGć - ALGORYTM (fragmenty)

W klasycznym dramacie obowiązywała zasada jedności miejsca, czasu i akcji. Przeniesiona z ontologii zasada troistości bytu znajduje odzwierciedlenie w trój-jednej chorei, uznanej za początek teatru. Że najpierw poznano obrzędy dionizyjskie, a dopiero potem apollińskie, by na koniec przypomnieć sobie o Kybele, bogini Afryki Zjednoczonej z Azją i wszystkimi rodzajami Ameryki. Oczywiście jest ich mniej, niż wszystkich Stanów, lecz te z kolei stanowią nikły ułomek na Północy.
 
Ilościowo to całe Zjednoczone Stany można by pomieścić na wyspie o powierzchni Grenlandii, podczas gdy na terenie Lasów Deszczowych żyły plemiona, zdolne funkcjonować tylko w obrębie i granicach poznanego świata. Jego koniec jest tam, gdzie nie było żadne z nas. Co ciekawe, nikt z pierwszej hierarchii nie był tym światem zainteresowany, poza, powiedzmy, uczestnikami wycieczek i wojaży. Niejedno miejsce wygląda ciekawiej w opisie, niż gdy się je ogląda. Opis działa na wyobraźnię, podczas gdy zmysł wzroku rejestruje tylko, nie dokumentując tego, co jawi się percepcji. Ostatecznie wziął Grotowski na początek miejsce jako przedmiot nauk o teatrze. Było to w czasie, gdy porzucał teatr, sztukę prezentacji i nawet źródła teatru na rzecz roli performera. Miejsce, samo w sobie, determinuje czas i akcję. Jeśli mamy czas i coś do zrobienia, to miejsce się zjawia jak ten nauczyciel, który przybywa w momencie, gdy uczeń jest już gotowy do nauk i własnych performansów.

INFORMACJA I PAMIęć

Mówiąc o historii rege w Polsce stajemy przed dylematem badacza, zadającego sobie pytanie, czy musi sprawdzać na sobie to, co wie już skąd-inąd. Dopiero odkrycie, że poznanie jest kwestią czynienia zniosło podział na praktykę i teorię. Widząc rege jako akcję czynię z niej przedmiot nauk nie tylko o muzyce. Wzorem Grota skupiam się na jednym elemencie, inne traktując jako rezerwę potencjalnych możliwości. Nie będzie miała tu pożytku chronologia ani geografia. Logika też nie zawsze. Choćby i z powodu istniejących definicji samego przedmiotu. Powiada się, że rege pełni edukacyjne funkcje. Uczy, nie będąc szkołą i nie występuje jako nauczyciel. Zaczynałem od słuchania zespołów takich jak: Tilt, Kryzys, Brygada Kryzys, Izrćl, Katharsis. Potem usłyszałem Bakszysz i Miki Mausoleum, R.A.P. i inne zespoły. Głównie za sprawą Grandfestiwalu Róbrege, ale i za sprawą nagrań, jakie były dostępne w drugim obiegu muzyki, zanim powstała artystyczna komisja Trójki. Stąd moje upodobanie do wersji przedpremierowych i nieobecnych w obiegu popularnej i masowej kultury. W latach rockowego boomu i punkowej rewolty awangarda była popularniejsza od klasyki i jazzu, choć już powoli dochodził do głosu trzeci nurt i oddalał się do lamusa folk. Wszystko to stanowiło atrakcyjną nowość i wybierając rege można było stracić kontakt z rzeczywistością. Reggć Chronicles pomagały ją odzyskać. Nie z powodu listy wykonawców, lecz dla hierarchii prezentowanych autorów. Czytając spis kompozycji wkraczaliśmy w magiczny świat wyobraźni twórców. To wystarczało, by sięgać po ich inne dzieła. Wiedza stała się obowiązkiem każdego słuchacza, z których niejeden powtarzał potem zasłyszane zdania i zwroty, frazy i melodie. Kroniki Rege Reggć stały się impulsem do balansu pomiędzy Encyklopedią polskiego Reggć i Ska a Polska w rytmie reggć. Do rozważenia pozostaje jeszcze taniec, który jest akcją i nie ma związku z czasem ni miejscem. Łatwiej sobie wyobrazić, jak kto ma zatańczyć niż samemu zademonstrować taniec. Dawniej podobnie było z muzyką. Jej krytyką mogli się zajmować grający, niegrający, lub ktokolwiek z tłumu, oblegającego scenę ze wszystkich stron.

Wspominał Hendrix, że zanim ze swoją gitarą się podpiął do wzmacniacza, był poczęstowany jakąś przyprawą, a że łykał też prochy i alkohol, nie było bez znaczenia w tym jedynym w swoim rodzaju miksie. Ale czy Hendrix grał muzykę taneczną? Okazuje się, że tak. Szczególnie wtedy, gdy grał rege. Nie wiadomo natomiast, co tańczył i jak. Jego związek z szamańskimi technikami wydaje się naciągany, nawet w świetle hermetycznej zasady, że podobne przyciąga podobne. Gdyby to ode mnie zależało, to mógłbym zmontować jakieś fragmenty poruszeń, mogące się kojarzyć ze stereotypową ilustracją. Ponadto taniec nie potrzebuje muzyki i jest źródłem jednego z jej elementów. Dlatego muzyka zaczyna się od ciszy. Od wejścia dyrygenta. Od tego momentu wszystko jest już inaczej. Nie mając programu słuchacz jest pozostawiony sam sobie i nie może zrozumieć tego hałasu ani pojąć, co tam robi w jego środku.

W nowej epoce mamy takie informacje, do których pamięć ma się nijak. Chyba, że skorzystamy ze skojarzeń. Powiadają, że rege zaczyna się od Psalmu. Tak to głosi Samuel Clayton, dodając i to, co inni, że od najahbingi. Zwolennicy dubu, nie negując tego, opowiadają swoją historię. Gdy ktoś ma prądy w dłoniach może stworzyć muzykę z niczego, nie mieszając w to Pana Boga, który uczynił już wystarczająco wiele w tej kwestii, tchnąwszy na początku kilka niepotrzebnych i zbędnych energii, dla jakich nie było miejsca w poznawczym aparacie człowieka. Stąd naturalna skłonność do poszukiwań takich technik i sposobów, w jakich jest możliwy komunikat, równie czytelny i niezależny od języka. Śpiew nie wymaga słów, tak jak taniec nie wymaga muzyki. Ma więc rege swój początek w psalmie i kończy jako muzyka taneczna.

Mój kolega z roku pracował jako didżej w dyskotece i któregoś lata nagrał mi kilka rege przebojów. Było tam By the rivers of Babylon, czyli psalm, ale też dużo ska i Marley z ostatniej płyty. Musiało upłynąć kilka lat, zanim w Polsce mógł się pojawić po polsku psalm w aranżacji poniekąd młodzieżowej. Przedtem nie istniały takie teksty ani w sztuce dla młodzieży, ani nawet dla dorosłych. Odstęp czasowy miał też i takie konsekwencje, że gdy wreszcie ukazała się czarna płyta Brygada Kryzys, nie miała ona nic wspólnego z muzyką disco, której jedynym oficjalnym dostarczycielem był jej wydawca. Upadający system ubrdał sobie, że automaty do odtwarzania singli, dziś nazywanych siódemkami, zastąpi siecią dyskotek, dając w nich nowy zawód wielu bezrobotnym wśród okolicznej ludności. Na podobnej zasadzie otrzymali władzę nad muzyką realizatorzy dźwięku, właściciele sprzętu oraz dysponenci miejsc na próby i koncerty. Koncert to spotkanie w nieco większym gronie niż na spirytystycznym seansie. Ostatecznie chodzi o to samo. Koncerty odbywały się w mieszkaniach, przenosząc się na podwórka i dalej w świat. Taki ruch to była akcja w jedności czasu i miejsca. Historia nie zaświadcza, by uczestniczyła w niej dyskoteka z całą swą infrastrukturą i aparaturą. Dochodziło do współpracy między muzykami i zakrawało to na cud, gdy z drugiej strony cała ta pop kultura zalegała w gruzach. Jej reaktywacja przybrała postać karykaturalną. Choć ilościowo więcej ludzi się przemieszcza z miejsca na miejsce, nie są to już podróże w czasie, lecz wizyty na peryferiach globalnej wioski, gdzie nic nikomu nie może zaszkodzić. Gdy słuchałem rege, nie byłem już młodzieżą, ale i nie do końca dorosłym. W tamtych czasach nie traktowano pracy jako hobby. Tymczasem niejedno hobby było pracą, nim stało się zawodem i przyniosło zawód tym, którzy w nim pokładali nadzieje, związane z przyszłością. Dramat muzyki to dramat czasu, gdy nikt jej nie słucha i nie ma miejsca na nią w powodzi informacji, które do nas docierają.

Nie wiem, czy jeszcze jest możliwe wędrowanie takie jak dawniej za teatrem źródeł czy w poszukiwaniu prawdy. Nie wyobrażam sobie takiej wyprawy, jaką Georgiades wyszykował na pustynię dla kilku zaledwie uczestników, z których żaden nie był Jego pupilem. Nie wyobrażam sobie i wypraw, w których sam uczestniczyłem. Odwołując się do pamięci niewiele bym wskórał w kwestii poznawczej. Mając jednak pod ręką odpowiednie fragmenty relacji, jestem w stanie powrócić wyobraźnią do pierwotnego stanu amatora, próbującego rozpoznać świat dookoła. W tej najmniejszej perspektywie każde wyjście to prawdziwa eskapada, niczym podróż do wnętrza ziemi, dziś znana w licznych filmowych wersjach, że więcej czasu trzeba stracić na ich oglądanie, niż na przeczytanie książki. Z początków kina zapamiętałem historię o Indianach, którzy uciekali sprzed ekranu. Nie mogłem w to uwierzyć. A potem doszedłem do wniosku, że to techniki i technologie dysponują naszymi zmysłami, a nie odwrotnie. Pomijam więc chronologię wśród principiów. Jak zapewnić wolność każdemu z uczestników przedstawienia, nie ingerując w jego przestrzeń? Odmieniając percepcję. Dając do ręki każdemu inny instrument i zakładając orkiestrę. Argument przeciwny koncepcji setnej małpy i tworzeniu chóru, co trudno pogodzić z prymatem psalmu nad rytmem. Poniekąd stałem się jednak wyznawcą najahbingi. Przez praktykę gry na bębnach i poszukiwanie odpowiednich brzmień instrumentów. Po wyjściu ze sklepu, gdy/gdzie kupiliśmy sobie flety, zagrałem na nim od razu po wyjęciu z futerału, podczas gdy koledzy potrafili zaledwie wydobyć dźwięk i ton odpowiedni. Podobnie widzę pracę w chórze, podczas gdy bębny uczą respektu dla tego, czego się uczę. Flet stara się naśladować mowę ludzi i aniołów, podczas gdy mowa bębnów służy komunikacji, tworząc zrozumiały język.

Przeczy to poniekąd założeniom Cassirera, jakoby język miał symboliczną naturę, nie negując przy tym koncepcji Piageta, próbującego zmierzyć się z Tajemnicą, którą Lévi-Strauss po prostu akceptował, nie wnikając głębiej w jej istotę. Tak po prostu bywa, że nie każdemu w Księgach Losu przypisany jest odpowiedni instrument czy narzędzie pracy. Musiałem się nauczyć i czytać, i pisać, choć wiadomo, że bez tego się nie umiera. Grywam też na fletach, piszczałkach, okarynach. Ale w sumie więcej czasu poświęcam perkusjonaliom. Perkusja po francusku to baterie. By je naładować potrzeba kilku elementów, przy czym rytm stanowi rolę łącznika między nimi. Żywioł rytmu to ziemia i ogień i powietrze, zjednoczone w nowej trój-jedni. Bębny są też argumentem, że lepiej jest grać niż słuchać. Inaczej słychać, gdy masz bęben w rękach. Każdy instrument odmienia percepcję dźwięku. Inaczej słychać, gdy trzymasz saksofon a inaczej, gdy siedzisz przy fortepianie. Logicznym argumentem na rzecz predestynacji i predyspozycji jest też i to, że wszyscy nie mogą używać wszystkiego. Zawsze coś w końcu się wybiera, choć bywa, że to nie człowiek wybiera i bywa, że nie jest wybrany.

Ten tylko śpiewak w chórze śpiewać lubi, co czuje, że głos własny harmoniją gubi. Choć powtarzam to zdanie niczym opętaniec, to i tak uważam, że śpiewanie i granie nie mają nic wspólnego ze słuchaniem. Żywioł rytmu nawet głuchych dopuszcza do uczestnictwa. Czy Jezus uzdrowił jakiegoś głuchego? Może martwi słyszą, a muzyka przywraca ich do życia? Jeszcze sto lat temu wśród wyznawców tej hipotezy był Reymont. I wcale nie był w poglądzie tym samotny. Nawet Frankenstein ulegał hipnozie zaprzestając agresji, a sprawiały to dźwięki skrzypiec. Rytm natomiast powoduje regresję u osób o skłonnościach  psychotycznych. I choć terapeutyczne właściwości muzyki opisał już Filozof, do dziś nie wiadomo co miał na myśli, mimo wysiłków artystów i archeologów. Tak i muzyka może zaszkodzić, powołując do życia niespodziewane monstrum, na które już nie wystarczy nawet jej obosieczny miecz.
Monstrualne szkody są też i takie, że Moloh okazuje się być strażnikiem pierwotnej tajemnicy. Wprowadza porządek inny i nowy między rzeczy dawno już uporządkowane.

SUPLEMENT

Pytanie o początek, o pochodzenie, o źródła i korzenie, jest pierwszym ważnym pytaniem o arche. Każdy poznawczy porządek od czegoś zaczyna i na czymś kończy. I jak wszystko na tym świecie ulega wyczerpaniu. Nawet pamięć na niewiele się zda, gdy do głosu dochodzi się, pamiętając o ja, to znów o sobie zapominając. Pamiętanie o sobie zaleca Georgiades jako podstawę świadomości. Pojmuje to jednak trochę inaczej, niż uczy nas psychologia. Ja dla niego to coś innego niż ego. To automat uwarunkowany środowiskiem i otoczeniem, wehikuł przenoszący człowieka w świat masowej wyobraźni, mechanizm funkcjonujący w społecznych relacjach. Proponuje poziom automatycznej uważności jako pierwszy stopień na drodze ku poznaniu. Później doda jeszcze, że toczy się ono wielotorowo, czasem w niejednym kierunku. Rege to pierwszorzędny wehikuł dla takiej para–nauki. W sztuce minionego wieku odgrywa ona większą rolę niż jazz z rock’n’rollem, przynajmniej w zakresie podstawowej edukacji. Mówi o świecie, jaki się jawi wykonawcy, nie mieszając w to literatury. Sama jest pełna dramatu i poezji. Kompletując Kroniki stanęliśmy przed wyzwaniem, graniczącym z barierami utopii. Na szczęście całe przedsięwzięcie okazało się nie projektem tylko czynieniem i dokonaniem. Trudno odpowiadać na pytania nie zadane, mając do dyspozycji zaledwie fragmenty dokumentacji. Istotna jest informacja, że robimy to wszystko w personalnych relacjach. To taka sieć wzajemnych powiązań trans–cendentnych, trans–cendujących  i trans–cendentalnych. Wiara w troistość transu wspomaga i ubogaca ową wzajemność. Technika i technologia ma się nijak do tego, czego możemy słuchać w tej antologii. Mając synchroniczną wyobraźnię i fantazję możemy się też zagłębić w domenę ezoterii i dalsze tajemnicze związki rege ze światem. Że jest to muzyka przyszłości, nim ta nastąpiła, wątpiliśmy w międzyczasie. A teraz po prostu to widać.

Zaczęliśmy od klubu, stwierdziwszy, że w nowym świecie nie ma już ani takich miejsc, ani choćby podobnych. Brzmienie, w naszym rozumieniu, pełni rolę dokumentu. Gdy się nam skojarzą jakieś refreny i tematy z czymś więcej niż rege, o tyle urasta jej domena. Możemy usłyszeć motywy z Carlebacha i inne melodie ludowe. Choć to niemożliwe, bo sam Carlebach pierwszy raz przyjechał do Polski pięć lat później a urodził się w Austrii i wyemigrował do Stanów w czasie wojny, zabierając ze sobą tradycję Lubawicz. To z tej rodziny ma się pojawić Mesjasz prawdziwy na końcu czasów. Shlomo nie chciał być Mesjaszem. Gdy nauczył już ich wszystkiego, o czym zapomnieli w nowym świecie, mógł wyruszyć w drogę, Słowo Boże niosąc ignorantom. Na starość trafił też do Polski, dziwiąc się wrażliwości tutejszej publiczności. Zgodnie ze swoim zwyczajem zaprosił wszystkich na scenę i razem klaskali, dreptali, wirowali z rękami w górze i korowodami sunęli po scenie, by potem się przenieść na widownię. Wedle naszych informacji entuzjazm taki zawdzięczamy rege muzyce. To, że była grana i słuchana przez te wszystkie lata, rozwibrowało przestrzeń na tyle, że mogło w niej zabrzmieć proste przesłanie Shlomo i znaleźć rezonans w przestrzeni serca każdego słuchacza. Nie tyle jako oryginalna egzotyka, ale jako coś, za czym będzie się tęsknić, choć już inaczej niż przedtem. Podobnym rodzajem tęsknoty byliśmy owładnięci, kompletując kolejne części kolekcji. I niezmiennie ten sam problem, co przy produkcji Fali. Coś się mieści a coś się nie mieści na płycie. Siła wyższa, jak powiadają, w co wierzę. Bo kontynuując nasze zamierzenia i plany z łatwością można znaleźć miejsce dla kolejnej kreacji, pamiętając przy tym, że będzie ona funkcjonować jako karykatura i stereotyp. Prosty scenariusz wypełniony nadmiarem rekwizytów sam się gubi między przedmiotami. Część trzecia jest dziełem otwartym. Lecz zanim dopiszę kolejny rozdział, mogę nie doczekać następnej płyty. A na koniec może się okazać, że to nie apokryf a ledwie suplement mentalnej diety.

REGELEKCJA

Niektóre przyprawy wywołują zjawy i haluny. Klasycznym już przykładem w kręgach spirytystów, lecz nie tylko, jest asafoetida. Dodawano ją do kadzidła, ponieważ miała gęsty, tłusty dym, który długo nie chciał się rozwiać i potrafił zalegać po kątach całymi dniami długo po seansach. W pewnym sensie była to atrakcja i jestem w stanie sobie to wyobrazić. Dodatkowo w takich zakamarach zalegały się pająki. Dym z asafoetidy potrafił przylgnąć do pajęczyny na długo i gdy pająk trącił jedną z nitek, duch się zjawiał jako żywo prawdziwy. Nie trzeba było wierzyć w duchy, by je zobaczyć. Za sprawą asafoetidy świat niewidzialny zstąpił na ziemię, co w sposób ewidentny zmieniło ludziom percepcję. Uznano przyprawę za szkodliwą dla Europy i pierwszym argumentem przeciwko jej używaniu był właśnie związek z duchami. Walory zdrowotne i smakowe oddaliły się poza zbiorową świadomość.

Wszyscy śpiewali i hymny i psalmy. Grali pieśń, która była osobą, a jej echo było cieniem zaledwie przestrzeni obcej i odległej. Gdy wstąpiła do wnętrza, to okazało się, że jest jej niewiele więcej, niż przestrzeni umysłu i serca razem wziętych a zakamarki mózgu zawierają zaledwie fragmenty elementów, niezbędnych przy budowie większej całości, zachowującej status autonomii.

Konceptualizm głosił, że  możliwość zaistnienia dzieła już jest dziełem samym w sobie. Był to argument na rzecz istnienia światów duchowych, co nie negowało wartości czynienia, z duchem nie mającego nic wspólnego, choć był to odległy biegun długiego łańcucha tej samej tradycji. Zawsze jest w niej jakieś brakujące ogniwo i to Ty nim jesteś, nie mniej niż ja i cały ten świat. A jeśli nie tak, to choćby we śnie. Tak teraz jak przez wieczność.

Każdemu wedle jego mocy, każdemu wedle jego sił
Każdemu wedle jego nocy, każdemu wedle jego dni


Czochrać słonia i męczyć ślimaka dla każdego oznaczać może co innego. Niemniej istnieje i taka rzeczywistość, gdzie owe czynności są alternatywą. Albo to, albo to i nic innego. Swego rodzaju mentalny totalitaryzm a rebours. Potrzebna jest zmiana intencji tak ze strony percepcji jak i doświadczenia, żeby odkryć możliwości jednej jak i drugiej czynności. Widząc, że nie mają ze sobą nic wspólnego, można postawić znak myślowej negacji nad całą tą domeną i zająć się czymś zupełnie innym. Na przykład słuchaniem muzyki, przy okazji zapominając, że samemu też się coś nagrało. Roboczy tytuł jest Sing & Pray.
I powstaje kwestia, czy śpiewam, kiedy gram, czy kiedy jestem autorem tekstu? Odpowiedzią jest kolęda. Jej echo odnajduje się i w psalmach i w hymnach i w pieśniach, stanowiących początki innych opowieści o tym, jak przechodzi po świecie kolejna fala nowych naleciałości.
I trzeba być prorokiem na progu świątyni, przed ogłoszeniem wizji. Nim inni o niej usłyszą, rozlegnie się echem nawet w tych, co mają zmysłowy defekt w tym zakresie.

Udowodniono już niejednokrotnie, że dźwięki niskie, falowe i kuliste, nie docierają do człowieka przez zmysł słuchu, tylko przez dotyk. Przed owym odkryciem muzykę taką zaliczano do zjawisk pozazmysłowych. Dotknięcie dźwięku uznawano za zjawisko niemal mistyczne i było argumentem w sporze o istnienie duszy. Dziś to już oczywistość, tak jedno jak i drugie. Stąd muzykę tę określono jako soul, odlegle kojarząc ją z bluesem. Jest to jednak i mit i legenda i bajka. Perła z opowieści o niej dawno już została podmieniona, najpierw na monetę, potem w kwiat paproci a na koniec w garść przysłów i anegdotę. Bo nawet jeśli coś rzeczywiście jest jedyne na świecie, to nie ma w nim już tej samej wartości, jaką stanowiła jedyność w dawnych czasach. Mówimy o procesie pauperyzacji, efektem którego jest stereotyp.

DWA SŁOWA

– Drugi raz Cię nie odwiedzę. Pamiętam, jak wtedy wszedłem na oddział reaktywacji i widzę komputery i podłączone do nich cztery niebieskie kokony a jednym z nich jesteś Ty.
– Też wolałem być bateryjką, gdy pojąłem fabułę Matrixa. Choć to podobno nie najlepszy przykład i wcale nie pierwszoplanowy bohater, z którym mają się utożsamiać widzowie i słuchacze. Dlatego w każdym dramacie każda postać ma swe alter–ego. Super–ego, rzec by można, taka dusza idealna, bezcielesna, co uosabia głos wewnętrzny. W rzeczywistości ego i alter–ego stanowią dwie postaci tego samego. Poznanie toczy się dwutorowo również i dlatego.

– W klasycznym dramacie mamy dwie początkowe sytuacje. W jednej aktor ubiera maskę, stosownie do kwestii. W drugiej, jako podmiot dialogu występują dwaj aktorzy. Tamtejszy ówczesny język uwzględniał w swej gramatyce liczbę podwójną, przetrwałą gdzieniegdzie jako pluralis majestatis.
– My wszyscy, jak tu jesteśmy we dwoje, głosimy wszem i wobec i tak dalej...
– Jest nawet taka apokryficzna wersja ze świętego Tomasza ewangelisty: Gdzie dwóch lub dwoje spotyka się w imię moje, ja tam jestem między nimi tako w niebie jak i na ziemi.
– Powiadają, że to droga sufi a właściwie baulów.

– Baulowie to nie tyle wyznawcy, co raczej rzemieślnicy, związani z muzyką.
– W nowej epoce rozproszeni pomiędzy religiami.
– Budda powiada: Nauczyciel się zjawia, gdy uczeń jest gotowy do nauki.
– Też byłem uczniem baula. Uczył mnie przyrządzać warzywa. A od Haitanek uczyłem się o ziołach i sposobach przyrządzania ryby. Z muzyką ma to tyle wspólnego, że rozwija zmysł smaku.

– Zawsze warto spróbować czegoś nowego i nieznanego. Na tej zasadzie funkcjonuje nasze poznanie, gdy mówimy o metodzie prób, błędów i wypaczeń.
– Warto jednak pamiętać i o tym, że są też i inne metody. Nie muszę próbować wszystkiego, by zdobywać wiedzę. Ostatecznie poznanie jest kwestią czynienia. Wiem coś na ten temat, mając informację skąd–inąd. Najczęściej od mojego alter–ego.

– Alter to znaczy starszy. Mój poprzednik i przodek. Patron przyszłości.
– Gdy zjawia się obok można się przestraszyć.
– Warto jednak mieć kogoś dla konsultacji. Bez niego trudno się pogodzić ze światem i pojednać we wspólnej koncepcji.
– Dopóki przeciwieństwem egoizmu jest altruizm, ego i alter–ego nie mają ze sobą nic wspólnego.

JEDNYM SŁOWEM

Gdy człowiek doznał uznania jego talentu w młodym wieku, gdy jako dziecko wystąpił przed dorosłą publicznością. W tych cywilizacjach, gdzie do głosu nie dochodziło radio i mało kto miał pojęcie o radiacji, jako przewodnik służył mechanizm. To było hasło i pojęcie wiodące całą świadomość ówczesnej ludzkości. W tamtych czasach, gdy nie było telewizji ani radia, rozrywkową atrakcję stanowiły dzieci. Stawiane na stole dostarczały uciechy i zabawy podczas niejednej biesiady. Gdy stół okazał się zbyt mały, nawet dla jednej osoby, nastąpił podział na scenę i widownię. Audytorium to było zaplecze. Dzieci coraz częściej przybierały skarlałe pozy i role, by zachęcić do udziału w prezentacji różne niedobitki i kaleki z minionych epok. Dla dorosłych jest to świat alternatywny i obcy, choć, z punktu widzenia filozofii, istniejący tak samo, jak i jego przeciwieństwo czy zwierciadlane odbicie.
Mówimy o troistym aspekcie percepcji, z nadzieją, że dwutorowość poznania stanowi oczywistość wyższego rodzaju. Co ciekawe, otwarta wiedza, powszechnie dostępna, nie każdego może zaciekawiać. Przynajmniej do tego momentu, gdy się okaże, że zaczyna ona funkcjonować na poziomie kultury popularnej i masowej, co sprzyja kolejnej fali fragmentarycznych zainteresowań i powstawanie minimalnych enklaw niszowych, ograniczonych do określonej liczby koneksji.
Tak dzieje się w przypadku różnego rodzaju rodowodów i historii, opowiadanych, zapamiętanych i zapomnianych. Gdy jako dziecko nasłucha się takich różnych, trudno się od nich odczepić w dorosłym wieku a na starość jeszcze trudniej. Gdy z jednej strony coś wygląda na karykaturę, to z drugiej jest tylko cieniem pierwotnej idei. Na tym polega siła filozofii, że da się dopasować do relacji, które dopiero nastąpią. Taki jest mechanizm dochodzenia do głosu różnych myśli, prądów i poglądów, o jakich można by mniemać, że bezpowrotnie odeszły do lamusa. Tak swój wpływ na świat widzi literatura. Stąd jej mezalians z filozofią, która już to wszystko opisała. Do każdej sytuacji można znaleźć adekwatny opis, choć przyznać trzeba, że nie każdy musi nas fascynować. Każdy filozof powiedział jedno zdanie z sensem, lecz znaleźć je w słowotoku pełnym rozlicznych, symbolicznych dygresji zda się być utopią i czystym szaleństwem. Poszukiwania podejmują przeraźliwie nieliczni, choć potrzeba poszukiwań jest powszechna. Potrzeby to korzenie naszej natury. A ta inaczej działa, gdy jest postrzegana jako mechanizm. Organizm to pojęcie późniejsze, choć dziś widzimy je jako równoległe. Jeszcze w połowie XX wieku symboliczne formy stanowiły pojęciowy kod informacyjny. Ujawniwszy poziom wzajemnej komunikacji zatraciły moc tajemnicy. Sztuka jako droga poznania dla jednych staje się teorią i nauką a dla innych wyznaniem. Ponowne spotkanie obu tych biegunów może nastąpić na terenie sztuki. Można to widzieć jako powrót do źródeł. Stąd ta moda na krwiobiegi i genealogie. Każdy bowiem podąża swoją własną drogą nie stanowiąc przykładu dla nikogo.
Gdy Grot usunął muzykę z teatru, wkrótce potem wycofano jej naukę ze szkół. Widząc teraz, jakie edukacyjne instrumenty i narzędzia ma idealna szkoła, dostrzegamy dalszy sens takich koncepcji. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby każdy musiał śpiewać czy grać, nie mając ku temu dyspozycji.
Na szczęście zajęcia w chórze były nadobowiązkowe, ale za to w każdej szkole.

Scholastyczna forma nauczania została wyparta i zastąpiona przez nowoczesność. Choć pamiętam jako miłe w czasie studiów te wykłady, na których prowadzący dyktował nam, zdanie po zdaniu, swą aktualną książkę. Czasy były takie, że gdyby ją polecił naszej uwadze, to byśmy musieli zapewne zapisać ją w testamencie potomnym i kolejnym generacjom potencjalnie zainteresowanych. A tak każdy z nas miał tę książkę na bieżąco i tylko dla siebie, niezależnie od skłonności do kaligrafii. Kulfony i arabeski ubogacały przy tym niejeden rękopis. Chodzi więc o to, by nowe ramy nadać tym czynnościom, jakie, wydawać by się mogło, zostały zaniechane.

Usunięcie muzyki ze szkół zaowocowało nową muzyką. Do jej słuchania nie potrzeba już wykonawcy. Tych więcej jest w zaświatach niż na ziemi. Istnieją dwie tendencje w rozpoznawaniu historii: chronologia i synchroniczność. Ta druga sprawia wrażenie nauki tajemnej, co w dobie internetu budzić musi śmiech i zdumienie. Ale, jako się rzekło, istnieje cywilizacyjna przepaść i to niejedna, pomiędzy enklawami minimalnych nisz, nie będących sobą zainteresowanych. Nie każdy folder zasługuje na uwagę godną ikony.
I odwrotnie.
A w zwierciadle tak samo.

Próbuję opisać poznawczą sytuację, dość prostą jako doświadczenie i przeżycie a mianowicie troistość drogi percepcji. Raz świat wydaje się być rzeczywisty i realny, by po chwili jawić się jako karykatura lub przeciwieństwo czegoś oczywistego. Rzeka życia biegnie między brzegami – tyle zapamiętałem z hinduskiej sentencji. I teraz widzę, jak człowiek zanurzony w falach życia to pogrąża się, to na wierzch wypływa i widzi, że żaden brzeg nie nadaje się do tego by na nim przystanąć. W roli takiej widzimy filozofa i jest to realna rola, jaką niejeden sobie wyznaczył. Dla niego oba brzegi są równie odległe jak zaświaty. A to, co niewidzialne, zawsze wywołuje niepokój. Nowym szokiem jest odkrycie, że muzyka jest kategorią pozazmysłową, nie ma bowiem człowiek w całym swym aparacie poznawczym zmysłu, który byłby odpowiedzialny za muzyczne doznania. Słuch tylko częściowo odpowiada za odczyt muzycznej zawartości i nie mniejsze znaczenie w owym procesie mają i smak i dotyk i poczucie równowagi, określane też jako balans, gdy mowa o sześciu zmysłach i czterech wymiarach. Można odnieść wrażenie, że koncepcja Arystotelesa długo już się nie utrzyma a tymczasem znów ktoś sobie przypomina, że jest jeszcze Metafizyka, opisująca rzeczy niewidzialne i niewidoczne, lecz nie do końca.
Jest więc opcja, by wrócić do klasyki jako do źródła. Gdy kultura dokumentuje się na bieżąco, jej źródła nie muszą ożywać ani ulegać reanimacji. Aktywność, jakkolwiek by nie była chwilowa, daje się rozpoznać w mgnieniu oka. Muzyka ma przy tym właściwości hipnotyczne i halucynacyjne. Gdy pierwszy raz usłyszałem nagranie bez ścieżki wokalu, byłem święcie przekonany, że on tam jest. W tamtych czasach moi słuchacze nie umieli dopasować wersji wokalnej do instrumentalnej a technika wielośladowa do reszty zdruzgotała świadomość i wyobraźnię samych twórców.

To pokazuje momenty, w których powstaje nowy język, symboliczny poniekąd i czytelny, nawet dla analfabety, na zasadzie, jak to symbole funkcjonują w historii. Mając tę wizję za wątpliwą odkryliśmy filozofię organicznych struktur. Co ciekawe, okazało się, że wszystkie symboliczne formy mogą funkcjonować w ramach jednej zaledwie struktury. Ilość alternatywnych światów okazała się bezmierna. Anonimowa przy tym i równie realna, jak każda inna.

Każdą filozofię pociąga własna wizja świata. Powiadał któryś z naszych Profesorów, że kultura New Age ma swe źródła w Polsce pod koniec Średniowiecza. A że przeczytał wszystko, co wtedy wyszło, to wiedział, gdzie co jest napisane. Nie wzbudziło to jednak zainteresowania tematem, choć wydać by się mogło, że media są zainteresowane niu–ejdżową kulturą. Pozory pokrewieństwa potrafią być zgubne dla tradycji. O tym próbuję czasem opowiedzieć, będąc przy tym orthodoxem. I dopiero niedawno odkryłem inny sens filozofii. Że mając do dyspozycji kilka zaledwie książek z całego tego arcybogatego dorobku ludzkości możemy odczytać aktualny komentarz i to, co dzieje się w przyszłości. Przedtem byłem wyznawcą i fanem koncepcji Jednej Księgi. Coś jak Kroniki Akaszy i takie tam. Same tytuły dźwięczą muzyką. Bhagawad Gita, Kitab alf Lajla–wa–Lajla, Kebra Nagast, Mumonkan, Dhamma Pada i jeszcze parę innych. Glassperlen Szpil. I–Czing. Separate Reality.
Gdy się dowiedziałem, że Bhagawad Gita to zaledwie epizodyczny fragment Maha Bharaty to odechciało mi się studiować sanskryt. Wolę minimalizm jako aspekt poznawczy. Raczej ograniczam ilość wykonawców niż ubolewam, że nie ma miejsca. Choć to złudny i pozorny dystans, pozwala jednak zachować równowagę w analogiach. Kroniki Rege Reggć już samym swym tytułem przywołują Legendę o Kraku, na którego dworze gościł Król Żab o imieniu Rege Rege, który z kolei gościł Kraka na polu, w Jego naturalnym otoczeniu. Powiadali o Kraku, że posiadł władze nad żywiołami i mocami, o których istnieniu dowiadywał się z przekazów bezpośrednich, od aktorów, uczestników i świadków. Teatr był wtedy medium komunikacji. Dziś już na mnie nie robi wrażenia, nie dlatego, że jest nieczytelny, tylko dlatego, że przestaje być wierny dawnym ideom. To właśnie ten paradoks otwartości. Na wszelkiego rodzaju manifestacje w sztuce AudioMara odpowiada reakcją pozytywną. Nie ma to żadnej kontynuacji, ale już widzę  Kroniki Rege Reggć jako kilkuczęściowe.
Teraz jest ten wątek etniczny, dajmy na to. Seria pt. Muzyka Ludów Świata. Trudniej dziś powiedzieć kiedy co nagrane niż określić stylizację i rodzaj wypowiedzi w nawiązaniu do rozpoznanej konwencji. Ponownie odkrywane związki z Romantyzmem niemal odruchowo wiodą w sentymentalizm. Choć są już na świecie modernizm i surrealizm. Ich spotkanie określiłem kiedyś mianem sur–romantique. Magiczny realizm. Mnie będzie się kojarzył z punk rockowym boomem, bo wtedy żeśmy czytali całą tę iberyjską literaturę, która opisuje jazzowy boom w Europie i początki kontrkultury.

Jest więc racja w twierdzeniu o cywilizacyjnym zapóźnieniu wielu regionów, ale jest też i taka, że nowa cywilizacja wkracza z własną technologią. Wyniki prac i badań nad zbiorową percepcją są tak nieprawdopodobne, że mało kto chce je rozgłaszać. Możliwość jest taka, podam dla przykładu, że sound–system może obudzić śpiące owady i uśpić je ponownie. Wielokrotnie można było obserwować inwazję komarów na widownię dla ilustracji jakby konkretnego utworu. Warto jednak dodać, że dziś już nie mam tej uprzedniej pewności, czy te komary nie były halucynacją czy innym zwidem. Ale wiem, że jest i istnieje taka możliwość, żeby dźwiękiem wpływać na otoczenie. Stąd ten szamański motyw, żeby grać do szumu fal i wiatru. Jawi mi się to jako podobne do tańca Sokratesa na pustyni. Jego uczeń nie słyszał śpiewu, wywiódł więc rytm od tańca, podczas gdy w rzeczywistości jest odwrotnie. Rytm nie jest przeciwieństwem melodii, choćby dlatego, że jest między nimi brzmienie w roli bufora oraz inne elementy i żywioły muzyki. Wiele z nich pozostaje w ukryciu, inne poszukują tajemnicy, dotychczas ukrytej przed oczami ignorantów i głupców. Wiadomo, że oni też mają swoją opowieść, lecz lepiej niech mówią ją sami sobie, zamiast sączyć nam do uszu szczekot i jad ujadania.

Od muzyki człowiek odwyka najłatwiej i najprościej. W każdej chwili może stać się ona odległa i obca, by w następnej owładnąć całe wnętrze i wypełnić je bliskością. Różnica między zespołem Kryzys a Brygadą Kryzys jest taka, jak między KOR-em i Solidarnością a Kryzysem Komunizmu. Trzy historie składają się na obraz Kryzysu. Każda z nich, tak czy inaczej, zahacza o rege. Nawet nie mając na ten temat informacji stają nam przed oczami trzy wizje, odmieniające poznawczy porządek. Więcej o tym opowiem w drugiej części Kronik. Teraz na koniec taka historia w dialogu: – Podobno byliście pierwszą rege kapelą na Kujawach?  – To nie do końca jest tak, bo przedtem była też kapela, Rise, której częścią stał się nasz pierwotny skład i powstawały też inne zespoły, które każdy z nas dopisuje do swego muzycznego rodowodu. To gałęzie naszego drzewa genealogicznego. Pokrewieństwo z czymś jeszcze oprócz rege. Sound–system, bębny, różne rodzaje ekspresji dla jednego elementu. Potrzeba poszukiwań. Badanie i doświadczanie. Odpowiedź na pytanie jeszcze nie zadane. – Źródła i korzenie naszej wiary i wiedzy wciąż pozostają nieznane.
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Więcej w tej kategorii: « TRZY PRZYPISY Arche albo zasady »