A+ A A-

Arche albo zasady

Startując z pozycji ignoranta łatwo zauważyć, że inaczej funkcjonują zasady, głoszone w odniesieniu do własnych poszukiwań i odkryć, a inaczej te uznane za uniwersalne. Najczęściej manifestują je dzieci, wkraczając w edukacyjny proces. Dziecięce fantazje nie dotykają sfery dorosłości. Jest jeszcze starość.

W sensie socjalnym i duchowym uosabia źródło i korzeń. Tak jest w tej historii, która głosi, że stanowimy łącznik między tym, co najpierw, a co potem.  Dostaliśmy ziemię we władanie, by Ją przekazać temu, co po nas nastanie. Taka była Tradycja dla Przyszłości, wśród legend, mitów i bajek. Jak podaje niejedna antologia, w jeszcze niedawnej przeszłości ich liczba była określona choćby ilością rozdziałów. Wizja trochę niemożliwa w epoce internetu, gdy przy minimalnej skłonności do natręctwa będziemy się zatrzymywać przy każdym słowie. Bo aż napiera potrzeba znaczenia słowa ignorant. Czy zatem istnieje droga ignoranta? U Georgiadesa znana jako hajda-joga. Ignorant powie, że to też taki rodzaj dynamicznej jogi, jaki praktykują w teatrach, w odpowiedzi na to, jak w mediach pojawia się hattha-joga, nijak nie dynamiczna, niemniej obrazowa i piękna sama w sobie. Nie wiedząc przy tym nic o hajda-jodze będzie się trudził ignorant nad słowem asana, które nikomu innemu nie przyjdzie do głowy w związku z pojęciem i wyobrażeniem jogi. Podobnie o Nauczycielu powie Guru, zanim zacznie używać jego Imienia. A potem następuje fiksacja w punkcie jakiegoś szczegółu, jakim dla mnie bywa książka albo płyta z muzyką. Czasem wydawnictwa takie nie są alternatywą, a jedynie przykładem swego rodzaju przewodnika po zaświatach muzyki.

Źródło  pozostaje jedno, niezależnie od ilości korzeni. Niezależnie od gatunków i rodzajów rozpoznanych w całej ich gmatwaninie. Korzenie to łańcuchy, wiążące nas z tradycją i nie jest łatwo być brakującym ogniwem w procesie ewolucji. Dlatego tak często mowa jest o niewoli i o sposobach sobie z nią radzenia. Korzenie to potrzeby naszej natury. Podobno niełatwo jest się zakorzenić w odległej i obcej kulturze. Mając jednak do dyspozycji odpowiednie narzędzia, choćby wspomniane łańcuchy, z łatwością nawiążemy kontakt z właściwym obiegiem informacji. W nowej epoce asana jest w ruchu. Czy to za sprawą animacji, czy nowych technik i możliwości, jakie swej publiczności udostępniły media? Dość na tym, że w nowych czasach są to ruchome obrazy, zupełnie inne, niż te znane z teatralnej tradycji. Wprawdzie tej jarmarcznej i cyrkowej, niemniej jednak popularnej i poniekąd masowej. I to w czasach, gdy nie istniały jeszcze media pop-kultury i nie istniało słowo idol, w późniejszym użyciu funkcjonujące jako idea guru, wiodąca w utopię jak i w mambo-jambo. To taki niespodziewany efekt nadmiaru informacji przy minimalnym czasie na zareagowanie. Kojarzył nam się z elektro-szokiem, co było raczej konsekwencją lektur pokroju Frankenstein, niż pokrewnych mu opowieści z epoki wielkich odkryć naukowych. A że są i takie energie, jakimi nikt nie dysponował od pokoleń, być może są i narzędzia, zdolne je uruchomić.

Wiele nadziei pokładanych w internecie wciąż pozostaje w sferze możliwości i potencjału, tkwiącego po stronie odbiorców. Wśród fanów istnieje wyraźny podział na tych, co bywają uczestnikami gier komputerowych i tych, co wystrzegają się ich, jak mogą. Czy znam kogoś, komu byłby obcy tetris jako sposób na relaks? Mało kto jednak powie, że to fajna komputerowa medytacja. Podobno kulki są lepsze. Ale mniejsza. Czasem gram w jakąś grę, choćby po to, by zobaczyć, na czym ona polega. Są i takie, gdzie człowiek nawiązuje kontakt ze sztuczną inteligencją i staje się medium globalnej komunikacji. Jak dla mnie to zbyt wysoki poziom abstrakcji, w uproszczeniu jednak da się jakoś rozpoznać pośród kilku zaledwie symboli. Ogniwo jako symbol niewoli jest elementem tego samego długiego łańcucha tradycji, na którego odległym końcu figuruje Wolność, jako swego rodzaju przeciwieństwo. Łańcuch owej tradycji, nie dość, że długi, to jeszcze poplątany z innymi łańcuchami, powiązany w supły i węzły, niekiedy tak wyraźne, że aż się nie chce w nie pogrążać i zagłębiać. Pozycja ignoranta zapewnia właściwy balans między pojęciami. To jemu zawdzięczamy odpowiednie skojarzenia, pozwalające zachować równowagę i przechować pierwotne znaczenie, przenosząc je poza strukturę. W inny czas i w inny format. Wszyscy zaczynali od bluesa, a inni wszyscy zaczynali od rock’n’rolla, o bluesie przypominając sobie potem, gdy zaczęli już ćwiczyć jogę, podobno pomocną w odzyskiwaniu pamięci. Podobną funkcję miała pełnić raga, swego rodzaju joga dźwięku. Okazało się jednak, że jej rówieśnikami są kawwali i gnaoua oraz wiele takich muzyk, dla których nazwania nie wiadomo jakich używać słów i określeń. Wszyscy zaczynali w teatrze, wszyscy słuchali reggć i każdy interesował się orientem. W tamtych czasach dość łatwo było skompletować kolekcję nagrań, ilustrujących jakiś motyw, będący treścią przekazu. Dziś na hasło raga reagują i Hindusi, i mieszkańcy Karaibów, i młodzież wielkich miast i nawet wyszukiwarki internetowe. Gdy w takiej sytuacji powiem, że używam ragi jako medytacji, taką samą odpowiedź uzyskam, pytając o reggć. A i  zwolennicy jogi dali by znać o sobie swym głośnym zawodzeniem. Pojawiłby się śpiew gardłowy, monologi toasterów i didżejów oraz brzmienia, nie mające swych odpowiedników w naturze. Wszyscy słuchali ragi, gdy inni wszyscy nie wyszli poza krąg psychodelii. Nawet gdy ta przeniknęła do jazzu. Muzyka Świata stanowiła wtedy alternatywę i należała do nurtu folk&etno, z jazzem mającego zgoła niewiele wspólnego. Jakież było zdziwienie decydentów, gdy się okazało, że jazzowe agencje koncertowe stały się polem eksperymentu dla muzyki rockowej, lecz nie tylko. W ten sposób przeniknął stereotyp do potocznej świadomości. Rock, folk i disco, nie mając ze sobą nic wspólnego, nie miały też nic wspólnego z jazzem. Niektóre tematy trąciły aż zanadto kiczem i szmirą, że najchętniej je się dzisiaj pomija w całej tej historii, traktując jako wątek dygresyjny i poboczny. W tamtych czasach dyskoteka uchodzi za siedlisko zła. Gdy właśnie tam pojawia się Psalm, cały świat ulega przemianie. Transformacja jest nieunikniona tak czy inaczej. A że sprawi to reggć, mało kto się spodziewa.

Mało kto sięgnął też wtedy po tłumaczenie, zawarte w każdej Biblii pod numerem 127 jako Psalm. Biblia nie była wtedy tak powszechnie dostępna, jaką jest w nowej epoce. Dotarcie do tekstu musiało potrwać trochę dłużej, niż to się zdało na pierwszy rzut oka. Uczestnicząc w akcji Biblia dla Narodów Świata przywieźliśmy trochę egzemplarzy z Finlandii, dla siebie i dla najbliższych. Wtedy był to dla nas podręcznik różnych nauk, wiedzy i wiary i poznania. Lektura raczej nie polecana w kręgach tradycjonalistów. Tłumaczenia na lokalne języki stanowiły impuls dla protestantyzmu. I tak jest do tej pory, szczególnie u zielonoświątkowców i ewangelików. Czczą Oni bowiem Księgę jak Osobę, nazywając Ją Głosem Boga. Podobny status ma wśród swych wyznawców Koran. Podobny Tora. I podobno to jest ten sam tekst, tyle, że napisany w różnych alfabetach i dany pod rozwagę trzem różnym kulturom. Ich liczne konsekwencje wydają się przekraczać ilość związków i relacji, opisanych liczbą. Dajmy na to 137. Hebrajski dysponuje przewagą, do czasu, aż w obiegu nie pojawi się amharski. Wtedy też przypominamy sobie o sanskrycie, o grece i o łacinie. A w nowszej perspektywie pojawi się angielski jako uniwersalny język powszechnej komunikacji, oparty na Biblii, istniejącej w wersji oralnej od niepamiętnych czasów. Poprzedza ona wszystkie późniejsze zapisy o niejedną epokę. Poprzedza zatem i literaturę, nie poprzedzając poezji, co swoją drogą stanowi ciekawostkę. Mówią o niej Księga Wiedzy i Wiary. I nazywają Rastafari na określenie rozproszonych iskier, zawartych w pojedynczym nawet elemencie, w jednym ogniwie nieskończenie długiego łańcucha niejednej odległej tradycji. Gdy wreszcie pojawi się na tym świecie w języku oryginału, my wolimy skorzystać z tłumaczenia, zamiast uczyć się kolejnego alfabetu. Zawartość księgi zyskuje w ten sposób status symbolu i tajemnicy. W podobny sposób funkcjonują ilustracje, choć nie mamy pewności, czy są tam jakieś. A jeśli już, to raczej kolejne symbole i schematy, dawno już odbiegłe od znaczeń. Choć może nie do końca. Dość porównać tekst magnetyzera z epoki Oświecenia z jego dzisiejszym znaczeniem. Współczesnym może zdać się niezrozumiały, lecz po jakimś czasie z nim obcowania staje się naszym własnym. Inna jest tylko muzyka w tle. Gdy Psalm zawitał do dyskoteki, to w sposób naturalny musiał się pojawić i w studiu i w radiu. I tak muzyka reggć trafiła do publicznej wiadomości. Czasem w prostej formie, a czasem w bardziej skomplikowanej. Ma nawet własne miejsce w historii jazzu. Psalm numer dwa przechodzi przez gęste sito artystycznych komisji, podczas gdy 125 omija całą tę wieloletnią procedurę, przenikając do mediów jako anons koncertu, swego rodzaju wizytówka jego formuły. Wszyscy wtedy graliśmy i psalmy, i hymny. Może i dlatego, że nikt tego wtedy nie robił, tak jak robi się to teraz. Natchnienie, jakim promienieje Księga Kebra Nagast jest zaledwie iskierką, a przecież blask roztacza nieodparty i aż w oczy razi. Istnieją bowiem częstotliwości, zmieniające percepcję i działające na zmysły. Dowiedziono już niejednokrotnie różnych konsekwencji działania dźwięków na środowisko i na otoczenie. W naszym przypadku chodzi o światy wewnętrznych alternatyw. Coś w rodzaju duchowego Heimatu.
Oceń ten artykuł
(0 głosów)