O dwóch całkiem różnych filmach dokumentalnych
W prowizorycznym i nieregularnym Kąciku Konopnej Kinematografii tym razem dwa dokumenty, które różni niemal wszystko – od roku produkcji, kraju pochodzenia, poziomu wykonania, budżetu i zakresu poruszanych tematów począwszy, przez subtelność środków pozorowania obiektywizmu i obranych metod dochodzenia tzw. prawdy, na wyjściowych założeniach i finalnych konkluzjach skończywszy.
Łączy je jednak bezkrytyczna akceptacja obecnego reżimu prawnego dotyczącego narkotycznego krzoka, jak i pełne dramatyzmu tytuły – przyjrzymy się polskiej krótkiej produkcji „Ziele śmiechu i łez” i zeszłorocznej produkcji BBC – „Cannabis – The evil weed?”.
O pierwszym z dokumentów, popełnionym przez Stanisława Wolnego dla wrocławskiego oddziału TVP „Zielu śmiechu i łez” szkoda byłoby właściwie przypominać, gdyby nie nieprawdopodobne, kuriozalne wręcz nagromadzenie przeinaczeń, pomyłek, stereotypów i najzwyklejszych kłamstw, które realizatorom udało się upchnąć w niespełna półgodzinnej produkcji. I chyba tylko pod tym względem impresyjka przedstawia jakąkolwiek wartość – otrzymujemy bowiem skondensowany katalog bzdur i stereotypów, który w dwadzieścia parę minut przypomina nam o poziomie potocznej wiedzy na temat tzw. narkotyków. Wyliczenie wszystkich przekłamań, którymi operuje zrealizowany za publiczne pieniądze potworek, to zadanie tyleż proste, co żmudne, nie będę więc odbierał tej przyjemności potencjalnym widzom i skupię się na kilku co barwniejszych przykładach.
Dokumencik skonstruowany jest nad wyraz licho – i chociaż z offu dobiega nas od czasu do czasu zatrwożony głos narratora, to nie buduje on żadnej spójnej historii, właściwie ciężko doszukać się tu myśli przewodniej – skaczemy po prostu od jednego tematu do drugiego, a jedyną wyraźniejszą zasadą porządkującą radosny trip realizatorów jest „pokazanie przeciwstawnych punktów widzenia i (…) skrajnych przykładów dwóch państw: Polski i Holandii” – tak przynajmniej stwierdza oficjalny opis produkcji. Niech i tak będzie – zaczynamy rzecz jasna od Polski, a tu typowi konsumenci marijuany – brutalni hiphopowcy, rozrabiający na banknocie(!) lichą sztukę z tyteksem. Rzecz jasna – na klatce schodowej. Reżyser dba o ukazanie brutalnych realiów i udziela głosu jednemu z narkomanów, który roztropnie stwierdza, że akceptuje drobne kradzieże, ale nie ma potrzeby od razu dziesionować klienta i skakać mu po głowie. A jakie są inne źródła zarobku podejrzanego elementu? Tu autorzy dają pierwszy przykład wielokrotnie stosowanego montażu kreacyjnego, błyskotliwa wolta przenosi nas do drobnego dilera. Żeby widzowie nie mieli wątpliwości, co o takim procederze myślą Władza&Porządni Obywatele, po kilku minutach dresiarskiej gadki o ponoszonym przez sprzedawcę śmierci ryzyku skaczemy do wypowiedzi Policji, gdzie dowiadujemy się o przechwyceniu znacznych ilości narkotyków. Jakichś – tam, gdzieś – tam, kiedyś – tam, całe szczęście pan Miecio wygrzebał to w archiwum, bo terminy goniły.
Skoro bandyckie realia znad Wisły mamy z głowy, przyjrzyjmy się holenderskim „rozwiązaniom liberalnym”. Najlepszym autorytetem będzie strzegący niemiecko-niderlandzkiej granicy celnik, który pokazując nam na ręce różne paskudztwa („a ten proszek – nie wiem co to jest, ale pewnie kokaina”) przyznaje, że jego miasteczko ma „problem z miękkimi narkotykami”. Niestety nie dane jest mu sprecyzować, na czym ten problem polega (kawa drożeje? brakuje bletek?), bo po takim wstępie realizatorzy pokazują już samą Holandię. Żeby obiektywnie pokazać funkcjonowanie liberalnego podejścia do narkotyków autorzy decydują się na najbardziej typowe przykłady – coffeeshopów i kościoła, w którym urządzono świetlicę dla heroinistów, gdzie można też się zaopatrzyć. Tak właśnie. Tutaj realizatorzy postanawiają popuścić wodze fantazji, spojrzeć nieco szerzej i zaznajomić widza z codziennością użytkowników innych narkotyków, jak wiadomo: najbardziej typowym i podobnym dragiem jest heroina. Wskoczywszy na temat-samograj, w podobnym guście autorzy zasuwają już do końca. Brednie ansligernowskiej propagandy zdychają może śmiercią naturalną na Zachodzie, ale świadomość filmowców z regionalnych oddziałów państwowej telewizorni to najwyraźniej świetny skansen dla teorii gateway drug. W tę mańkę jedziemy już do końca – jak ktoś wspomina o polskich próbach legalizacji (o dziwo, pada nawet wzmianka o ś.p. Kanabie, ale nie wiem, czy w tym kontekście to dobrze), to wmontowujemy mu dającego po kablach heroinistę. Jak pokazujemy coffeeshop i obchody holenderskiego Dnia Królowej, to dla równowagi pełen najlepszych intencji streetworker opowie nam o amsterdamskich narkomanach. Jak dopuścimy do głosu zdrowego i zadowolonego konsumenta konopi, to zaraz potem leci klasyk polskiego zaangażowanego dokumentu, czyli narkomani z dworca („towar jest wszędzie pod ręką... najgorszy – suchy jak proszek i z łodygami, ale za to dostępny” – złota fifka dla tego, kto zgadnie, co chodziło po głowie twórcom), a po autorytywnym stwierdzeniu narratora „zaczyna się od trawki”, gwóźdź do trumny: zawsze dodający autentyzmu wywiad z heroinistami. Zamiast konkluzji – kombatanckie opowieści opiatowca, który może i bez zębów, ale z niekłamanym przekonaniem przestrzega przed kosztowaniem dowolnych z tzw. narkotyków. Fin.
Ciężko jakkolwiek dyskutować z tą krótką produkcją, bo autorzy „Ziela śmiechu i łez” nie trudzą się nawet stawianiem jakich bądź tez, zadowalając się montażem luźnych skojarzeń i wygrzebywaniem archiwalnych policyjnych statystyk. Jednym z nielicznych jaśniejszych punktów dokumentu jest, prawdopodobnie niezamierzone, ukazanie fiaska restrykcyjnej polityki narkotykowej w Polsce. Zaprogramowane na sianie moralnej paniki straszydełko musi operować sugestywnymi statystykami – a tych, jakby nie patrzeć, nasza nieefektywna polityka narkotykowa niewątpliwie dostarcza. Co z tego jednak, skoro nie taka była jego intencja – dokument żadnych pytań o zmianę prawa i skuteczność wojny z narkotykami nie zadaje – to jest absolutnie inny poziom myślenia, kubeł zimnej wody na głowy wszystkich aktywistów rozprawiających nad przewagą rozwiązań kalifornijskich nad holenderskimi (czy na odwrót). I właśnie w tym chyba największy atut tego bardzo złego dokumentu, ten rozpaczliwy kociokwik stereotypów, strumień nastawionej na tryb „święte oburzenie” świadomości obrazuje rzeczywisty, przeciętny poziom wiedzy na temat tzw. narkotyków. Na polski dokument na poziomie „Union – business behind getting high” (por. Spliff#21) będziemy chyba jeszcze musieli poczekać, aż Polska zacznie mierzyć się z takimi problemami, jak Kanada.
Może nie aż tak różowo (zielono?) jak w Kanadzie, ale z całą pewnością lepiej niż w Polandii wygląda natomiast sytuacja w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi drugi z opisywanych dokumentów – różniący się od „Ziela śmiechu(...)” niemal wszystkim, poza efekciarskim tytułem. „Cannabis – the evil weed” wyprodukowany został przez BBC w jej uznanej serii Horizons – poruszającej tematy naukowe i filozoficzne w sposób przystępny, ale bez schodzenia poniżej pewnego poziomu. Nic dziwnego, że w końcu zajęto się też sprawą konopi. Do sprawy zabrano się poważnie, angażując wielu specjalistów, traktując problem kompleksowo (prawie kompleksowo, ale o tym dalej), poziom realizacji jest też więcej niż przyzwoity.
Wprowadzając nas w temat, pełniący rolę narratora doktor J. Marsden (terapeuta uzależnień(!) będący chyba dyżurnym specjalistą BBC od nielegalnych narkotyków – wypowiadał się też we wcześniejszym prowokacyjnym „Is alcohol worse then extasy”) od razu zarysowuje też formułę dokumentu – który próbuje zmierzyć się z najbardziej rozpowszechnionymi stereotypami dotyczące marijuany, w rodzaju pokutującej wciąż teorii eskalacji, potencjału uzależniającego konopi czy związanego z jej zażywaniem zwiększonego ryzyka schizofrenii. Od razu we wstępie pojawia się też pewne drobne przekłamanie, które niestety będzie pokutować przez cały film – pada stwierdzenie, że „marijuana jest najpopularniejszym narkotykiem na świecie”. Niby zrozumiałe, ale prawdziwe tylko, jeżeli pominąć narkotyki litościwie zalegalizowane – alkohol, tytoń, kawę, etc... To dość typowe, drobne przeinaczenie nie jest wynikiem złej woli, ale co z tego, skoro wpłynie na cały dokument. Cannabis jest najpopularniejszym nielegalnym narkotykiem, co niesie ze sobą poważne konsekwencje dla używających, ale także wpływa na formę cytowanych w dokumencie badań. Produkcja BBC ogranicza się natomiast wyłącznie do wyników i znaczenia badań naukowych nad marijuaną – niestety „obiektywna i pełna” informacja na ten temat nie może pomijać jej statusu prawnego i jego konsekwencji. Przemilczenie go jest głównym problemem „The evil weed”, co zobaczymy na paru przykładach.
Zanim zaczną się próby weryfikowania narosłych wokół konopi mitów, otrzymujemy rzetelne wprowadzenie w klimat. Widać, że budżet dokumentu jest pokaźny – funduje się nam najpierw wycieczkę do Kazachstanu, gdzie konopie wyewoluowały i zaczęły się rozprzestrzeniać (w ich baaardzo skrótowej historii znowu brak wzmianki o panującej prohibicji), następnie Mardsen przygląda się samemu działaniu THC. Bardzo ciekawa jest sekcja poświęcona receptorom kannabinoidowym, choć dokładne wnikanie w neurobiologię porastających dna łódek osłonic (u których te receptory pojawiły się po raz pierwszy) było chyba zbędne. W tym momencie występuje też dyskretna metonimia – we wszystkich kolejnych badaniach wspomina się o THC, zamiast o marijuanie, pomijane są też prawie cały czas wszystkie inne zastosowania konopi. Wprowadzającą część zamykają interesujące badania nad gęstością skupienia radosnych receptorów w różnych miejscach w ciele, i przechodzimy do meritum.
Gwóźdź programu stanowią badania nad długofalowymi efektami THC, ale także i tutaj następuje dyskretna manipulacja – stawiane jest od razu pytanie o „mroczną stronę konopi”, bez bliższego wnikania, czemu jest ona tak powszechnie lubiana i stosowana od tysiącleci (chyba, że za wystarczającego adwokata ganji uznamy sympatycznego skądinąd jej użytkownika, który rozmarzony wspomina o jej relaksującym działaniu). Mamy możliwość przyjrzenia się badaniom nad wpływem THC (właśnie, nie – marijuany) na funkcjonowanie pamięci krótkotrwałej, skłonnością do sięgania po inne narkotyki i tolerancją na nie, czy jego oddziaływaniu na młode osobniki. Większość badań przeprowadzana jest na szczurach i chociaż ich przebieg nie pozostawia wiele do życzenia (wyniki są przewidywalne, ale nie będę zdradzał szczegółów), rodzi się pytanie – czy wyniki z badań na gryzoniach mają odniesienie do ludzi? Niestety, pomimo istnienia milionów palaczy konopi, z których naprawdę wielu zgodziłoby się dobrowolnie wziąć udział w badaniach, takich na potrzeby tego dokumentu nie robiono. Nie otrzymujemy też żadnych wiarygodnych danych statystycznych; przyczyna jest bardzo prosta, choć pod pozorem ograniczania się tylko do faktów naukowych – pomijana: marijuana pozostaje, uwaga! nielegalna.
Chociaż więc konsumentów konopi są rzesze, w dokumencie nie pojawiają się żadne dotyczące ich statystyki. Nie znaczy to bynajmniej, że nie dostajemy przykładów palaczy. Sęk w tym, że chociaż znacząca większość nie doświadcza w związku z Cannabis poważniejszych efektów ubocznych, to ta zadowolona większość nie jest szczególnie efektowna, ergo: nie interesuje telewizji. To zrozumiałe, ale bez podparcia rzeczywistymi danymi dotyczącymi skali komplikacji (ciężko dostępnymi – bo przecież marijuana jest – uwaga! nielegalna), po zapoznaniu z konkretnymi przypadkami odnosimy bardzo negatywne wrażenie. Bez wchodzenia w szczegóły – konfrontowani jesteśmy z nałogowym palaczem marijuany (choć jak na gościa palącego kilkanaście jointów dziennie, kręci je nadzwyczaj liche) i z młodym chłopakiem, u którego rozwinęła się schizofrenia – jak twierdzi – na skutek palenia dużych ilości skunka w wieku nastoletnim. Cóż, szczególnie ten ostatni przykład wypada nadzwyczaj nieprzekonująco i sprawia wrażenie budowanego banalnymi środkami (deszcz ścieka po szybie, smutna muzyka, zatroskana matka, etc.), trywialnego manipulowania emocjami, niegodnego dokumentu o ambicjach „naukowych i obiektywnych”. Nieznacznie zwiększone ryzyko schizofrenii wskutek palenia w bardzo młodym wieku zostało co prawda potwierdzone, ale nie w tym konkretnym przypadku! [Redakcja: uwaga, chodzi o ujawnienie się pod wpływem używania choroby genetycznie uwarunkowanej, a nie jej wywoływanie.]
Jak już wspomniałem, „dowodowa” część dokumentu zaczyna się od pytania o mroczne strony „The Evil Weed”, ale w późniejszej sekcji pokazane są też te jaśniejsze – na przykładzie funkcjonującego m.in. w Kalifornii systemu sprzedaży konopi leczniczych (medical Cannabis). Otrzymujemy garść praktycznych informacji o innych kannabinolach, przede wszystkim CBD. Mardsen pozwala sobie co prawda na drobne kpinki z przepisywania na wszelkie możliwe dolegliwości ganji, ale znowu nie pada tutaj kluczowe pytanie – dlaczego część dorosłych mieszkańców stanu, ci zdrowi, chcąc legalnie zapalić musi wymyślać sobie schorzenia?
Film może nie dorównuje świetnemu „The Union...”, czy kilku innym o historii prohibicji, ale nie było też takich ambicji – jako produkt popularnonaukowy, skupiony tylko na samej substancji i weryfikowaniu związanych z nią potocznych przekonań wygląda przyzwoicie (aż nasuwa się pomysł realizacji dłuższego cyklu, czegoś w rodzaju narkotykowych MythBusters)... choć nie brakuje paru dyskretnych przeinaczeń. Jednak mimo deklaracji twórców „The evil weed” nie jest bezstronne; z tym, że zamiast stereotypami i przekłamaniami operuje raczej przemilczeniami. Świetny przykład (niezamierzonego?) zaangażowania stanowi finałowa konkluzja, gdzie prowadzący rzetelnie wylicza różne zagrożenia wynikające z konsumpcji, arbitralnie (bo ten wątek nie został wcześniej ani wsparty wynikami badań, ani nawet poruszony) przestrzega przed zespołem amotywacyjnym (powiedzmy), przestrzega też przed zażywaniem młodzież – ale nawet nie zająknie się o jakiejkolwiek skutecznej profilaktyce. Bo i jak miałaby wyglądać w systemie, w którym, uwaga: marijuana jest nielegalna. Ale o tym obiektywny i naukowy dokument nie chce wspominać.
Chociaż pominięcie problemu prohibicji to problem, o którym nie sposób zapomnieć, zdaję sobie sprawę, że podobny zarzut może być istotny tylko dla osobników o mocnej fiksacji legalizacyjnej, w rodzaju niżej podpisanego. Chciałbym, żeby dokumenty o podobnej rzetelności powstawały u nas w miejsce koszmarków w stylu „Ziela śmiechu i łez”.
„Ziele śmiechu (...)”, chociaż emitowane w rodzimym telepudle, zostało (pewnie słusznie) zapomniane, a dokument BBC, z tego co wiem, nie był u nas wyświetlany, dorzucam więc linki:
„Ziele śmiechu i łez”:
http://patrz.pl/filmy/ziele-smiechu-i-lez
„Cannabis – the evil weed”:
http://alterkino.org/trawka-zly-chwast
Facebook YouTube