Rahim - Podróże po Amplitudzie
MaxFloRec, 2010Po ponad dekadzie aktywnej obecności Sebastiana Salberta (aka Rahim, Straho) na polskiej scenie muzycznej doczekaliśmy się debiutu solo. Zapewne wielu na to czekało, no i jest, album nosi tytuł „Podróże po Amplitudzie”…
Na tym możnaby skończyć, bo tytuł wiele nam mówi, Rah zabiera nas w podróż po swoim umyśle i tak jak to w amplitudzie, mamy wędrówkę od maksimum do minimum. Co ciekawe, artysta mimo swojego talentu producenckiego postanowił postawić na młodych i ani w jednym tracku nie ma jego bitu. Mimo tego słychać, że „jego ucho” zajęło się selekcją w tym temacie. Przekrój jest duży, od podkładów „zabawowych”, do ciężkich w stylu „sajko rapu”.
Moim zdaniem to, co najmocniej uderza odbiorcę, to Sebastiana teksty, które są naprawdę na wysokim poziomie. No, może poza kawałkiem pt. „Taniec”, którego mogłoby w ogóle nie być na tym albumie… Niemniej jednak są one głównym atutem i to one tworzą tę tytułową podróż, Rahim przedstawia słuchaczowi swoje spojrzenie na rzeczywistość. Odnosi się np. w ciekawy sposób do postaci Ś.P. Magika w „Wierszu”, gdzie do urywków „Dziadów” A. Mickiewicza zwinnie dopisuje swoje linijki. Zaskoczyło mnie dość szczere i otwarte potraktowanie tematu relacji z ojcem muzyka w „Padrone”. Coś, po czym przeszły mnie ciarki po plecach, mocny track, z bardzo odważnym zwierzeniem. Rahuene podszedł z wielką lekkością artystyczną do sprawy; to co czuje, to co wie.
Słuchając albumów solowych zawsze zwracam uwagę na ilość gości, bo wielu artystów sobie nimi „podciera dupę”. Jest ich dużo, ale nie przytłaczają swoimi osobowościami, nad całością króluje autor pomysłu. Może poza trackiem pt. „Fejm”, z gościnnym udziałem Abradaba, który niestety akurat wypada jakoś blado oraz Grubsona będącego ostatnio chyba „na fali” weny, zjadającego po prostu ten kawałek swoim jestestwem. Niestety płeć piękna marnie wypada na featach… A szkoda, Lilu jakoś tak bez pomysłu na siebie, Emilia to ja poważnie nie wiem, co tam robi. Czego mi brak, to tego psycho-flow Rahima i onomatopei. Sebastian przedstawia nam się technicznie z nowej strony, inny sposób rymowania, od czasu do czasu trochę śpiewu, co nawet dobrze mu wychodzi.
Jedno, czego jestem pewien, album nie jest łatwy, zmusza do refleksji i nie można przejść obok niego obojętnie. Może wszak zdziwić jego stałych słuchaczy, że płyta brzmi momentami skoczno-imprezowo, zwyczajnie proste dźwięki wpadające w ucho. Wcześniej nie było tego w jego artystycznej karierze zbyt wiele. Życzę jednak Rahimowi, żeby któryś z nich na dobre wpadł w ucho narodowi i odniósł komercyjny sukces! Bo się mu należy, uraczył słuchaczy ambitnym, ciekawym i nieprzewidywalnym albumem. Na którym każdy znajdzie coś ciekawego i po który zdecydowanie warto sięgnąć. A więc miłego słuchania!
Facebook YouTube