AUDIOGRAFIA
Historia muzyki rege zaczyna się w Polsce w połowie lat 7o. albo i jeszcze wcześniej, w epoce alternatyw kulturowych, jakie stanowiły domenę mniejszości, określanych w nowej epoce mianem niszowych. W osobistej wersji tej historii zwracam uwagę na to, że toczy się ona dwutorowo, podobnie zresztą jak i całe nasze poznanie. Wpływ Szkoły i moich Nauczycieli na taki pogląd wydaje się dziś oczywistością.
Dość na tym, że każdy z Nich kierował naszą uwagę ku przyszłości, bazując przy tym na tradycji. Przy czym nie była to tradycja jakakolwiek, lecz czysto filozoficzna. Gdy minęło już dziesięć lat od śmierci Grota, również i On okazuje się być Filozofem. Nie tylko jako twórca idei czy światopoglądu, ale jako praktykujący, który opisał poznawcze doświadczenie (nie tylko własne), przywracając w ten sposób właściwe rozróżnienie między episteme i doxa, tak, jak pojmowali to starożytni i archaiczni myśliciele i mędrcy, tworząc podstawy filozofii, nawet tej dzisiejszej. Poznanie jest kwestią czynienia – głosił Grot. Tym samym owo rozróżnienie między teorią i praktyką przenosił w inną sferę, niż Jego poprzednicy. I choć oczyścił teatr z muzyki, warto jednak pamiętać o tym, że w Polsce pierwsza telewizyjna relacja prezentowała Jego zespół jako grupę taneczną, niemal baletową. Daleką jednak od pantomimy, co tym samym wpisuje Go na listę prekursorów memetyki. I choć tekst pt. Performer opublikowany został dopiero w 1987 roku, to jego polska, autorska wersja pojawiła się już trzy lata później. W tymże samym 1987 Zeszyty Literackie opublikowały autoryzowany tekst pt. Teatr Źródeł. Jego pierwotna wersja powstała sześć lat wcześniej. I gdyby spytać uczestników owego Międzykulturowego Seminarium, jaka muzyka rozbrzmiewała wtedy w Ostrowinie i Brzezince, to niejeden by wspomniał, że było to rege. Oczywiście obok ragi oraz innych muzyk, będących domeną zainteresowań przeraźliwie nielicznych mniejszości.
Na dobrą sprawę nie znam nikogo, kto przedtem, nim słuchał reggć, nie interesowałby się jazzem i bluesem. Oczywiście jest i istnieje następne pokolenie, dla którego inicjacja w tę dziedzinę następowała przez punk-rocka i nową falę, albo jeszcze potem, przez media, muzykę graną w dyskotekach, prezentowaną przez radio i czasopisma. Dla mnie jest to poniekąd schizoidalny, czy paradoksalny wątek tej fabuły. Bo z jednej strony każdemu wiadomo, że nasi koledzy, grający z płyt muzykę w dyskotekach, mogli sobie pozwolić na zapowiedzi, jakich żadna, istniejąca wtedy cenzura, kościelna czy państwowa, nie dopuściłaby na łamach kontrolowanych przez nią publikacji. Zespół Boney M., jako głoszący Słowo Boże [Psalm 137] nie mieścił się w granicach istniejących światopoglądów. ówczesna polska wersja tamtej piosenki, tłumacząca Babylon jako Babi Ląd, w nowej epoce ma nie mniejsze szanse na powodzenie, niż soc-przeboje, grane w telewizorze i radiach lokalnych jako akompaniament czasu ustrojowej transformacji. Abonament na to wykupili już nasi przodkowie i poprzednicy. Bo nie wiem, czy by się zachwycił mój Dziadek, słysząc to, co rozbrzmiewa teraz z głośników telewizora, choć klął i na to, co leciało ze szczekaczek. Niemniej płacił abonament, sto razy mniejszy niż to, co rzucił na tacę raz na tydzień albo i częściej. Społeczna rola mediów była wtedy mniej niż poniekąd umowna. Koledzy nasi, grając w dyskotekach muzykę z płyt, zwanych dziś siódemkami, zapowiadali jako reggć nagrania wykonawców takich jak Madness, Specials, Selectors i Judge Dread z Bostonu, ponieważ nie miało znaczenia, co jest skąd. Albowiem płyty kupowali w Londynie, nie wnikając, gdzie zostały nagrane. Stąd częściej trafiały do nas dźwięki z Karaibów, niż z obu Ameryk, a z Północnej droga wiodła tylko przez Niemcy, rzadziej przez Zachodni Berlin. Nota bene, zespół Madness, po zniesieniu stanu wojennego wystąpił w Warszawie, grając w Hotelu Victoria i za support-act mając któryś ze studenckich rege-bandów z CKS UW Hybrydy, bodaj Salut.
Odległym echem tamtego zdarzenia jest obrazek w filmie Grzegorza Szczygielskiego pt. Drzewa nie zrobił człowiek, gdzie jedna z sekwencji dzieje się przed owym hotelem. Może dlatego, że ktoś z ekipy Immanuela wspierał wówczas występ tejże hybrydowej formacji, a może po prostu był na liście gości, liczniejszej wtedy niż ta obejmująca partyjnych i państwowych dostojników. Choć był to bodaj pierwszy rockowy koncert po zniesieniu wojennego stanu, niewiele istnieje pisemnych relacji na jego temat. Tak zwany drugi obieg literatury nie uwzględnia takich akcydentaliów. Trzeci natomiast to do dziś terra incognita. Aż się prosi o autograf i sygnaturę Instytutu Pamięci Narodowej. Chyba, że aktorami tamtej epoki byli reprezentanci nietutejszej kultury. Jacyś Obcy, do dziś będący Nimi. Grający kolędy w rytmach ska i rege i co gorsza, w takich samych grający pieśni wielkanocne. Warto przecież i dziś pamiętać, że pulsacja, teraz znana jako muffin, dance-hall czy raga, ma swój początek w funeralnych ceremoniach i obrzędach. Co ciekawe, zobrazowane jest to najlepiej w ruskim filmie Świat Się Śmieje. Późniejsze, amerykańskie przedstawienia, realizowane były w telewizji Niemieckiej Republiki Demokratycznej i w nowej epoce uchodzą za dokument. Nasze dokumenty jazzu, bluesa i rege są o wiele bardziej autentyczne, niż najfantastyczniejsze projekcje najmocniej wtedy nawiedzonych wizjonerów i autorów. Stąd też muzyka rege pojawia się w nich dopiero wieki później, o ile nie jeszcze dalej od czasów, jakie znamy, wyznajemy i uznajemy za źródłowe dla naszego poznania tego, co jest teraz. Gdzieś i kiedyś to już nie tylko semantyczny równoważnik analogii, nawet nie porównanie, alegoria czy metafora, ale świadectwo interioryzowanych obszarów kultury, dokonane w dźwiękach, zapisanych w pamięci, ale też w nutach, w partyturach i we wrażeniach, jakie towarzyszą naszemu poznaniu tego tematu. Dość na tym, że słuchając teraz ska i rock-steady, nawet w ich punkowych wersjach, słyszymy coś więcej niż tylko rock.
Mówiąc o historii muzyki rege w Polsce, trzeba zaznaczyć, czy wręcz podkreślić, że ma ona tu niejeden swój początek. W epoce, poprzedzającej rzeczowe informacje na jej temat, istnieje wiele sugestii, dotykających jej istoty. Choćby plakat, anonsujący koncerty zespołu Dżem, gdzie napisane jest Blues Reggć Band czy płyty, wydawane jako LP i SP [siódemki], prezentujące tę muzykę i wydawane z przeznaczeniem nie tylko dla dee-jay’ów dyskotek. Gdy w takim kontekście pojawił się Psalm 137 jako wielki przebój grupy Boney M., nie dziwi nas, że gdzieś na wsi, w roku 2oo7, na dożynkowej imprezie, jest to bit i melodia znajoma wszystkim (i starym, i młodym), po równo zapraszająca do tańca. Okazuje się więc, że i dyskoteka jest źródłem poznania muzyki rege. Bo przecież jest ona rozpoznawalna najpierw jako taneczna. Rozpowszechnieniu takiej wizji towarzyszą media. Najpierw radio, ale też jednocześnie kino i książki, a potem czasopisma. Polskie Radio prezentowało niejednokrotnie, poczynając od lat 6o-tych, muzykę z Karaibów. Ścieżki dźwiękowe filmów z muzyką rege trudno dziś zliczyć. Dość na tym, że w serialu Czarodziejki, w jednym z odcinków, na scenie klubu P3 gra Ziggy Marley, a kolekcja przygód Jamesa Bonda nie raz zahacza o źródłowe dla rege ceremonie i obrzędy. Gdyby ich autor nie zamieszkał na Jamajce, kto wie, czy rege nie byłoby do dziś ezoterycznym pojęciem. Wszak pierwsze książki Jona Fleminga pojawiły się w Polsce dopiero w epoce ustrojowej transformacji, na samym jej początku. A zatem już po śmierci Boba Marleya. Kogo interesował wtedy prowincjonalny prorok, gdy w proch się obracały przedwieczne idee? Podobno Jezus Chrystus też był socjalistą. Natomiast Cesarz Ras Tafari to żywy symbol feudalizmu, pierwotnej epoki socjalnej. Rege w Polsce ma zatem co najmniej trzy źródła informacji o samej sobie. Są nimi: legenda Boba Marleya, fragment karaibskiej mitologii i misja, jaką ma do spełnienia.
Na dobrą sprawę nie znam nikogo, kto przedtem, nim słuchał reggć, nie interesowałby się jazzem i bluesem. Oczywiście jest i istnieje następne pokolenie, dla którego inicjacja w tę dziedzinę następowała przez punk-rocka i nową falę, albo jeszcze potem, przez media, muzykę graną w dyskotekach, prezentowaną przez radio i czasopisma. Dla mnie jest to poniekąd schizoidalny, czy paradoksalny wątek tej fabuły. Bo z jednej strony każdemu wiadomo, że nasi koledzy, grający z płyt muzykę w dyskotekach, mogli sobie pozwolić na zapowiedzi, jakich żadna, istniejąca wtedy cenzura, kościelna czy państwowa, nie dopuściłaby na łamach kontrolowanych przez nią publikacji. Zespół Boney M., jako głoszący Słowo Boże [Psalm 137] nie mieścił się w granicach istniejących światopoglądów. ówczesna polska wersja tamtej piosenki, tłumacząca Babylon jako Babi Ląd, w nowej epoce ma nie mniejsze szanse na powodzenie, niż soc-przeboje, grane w telewizorze i radiach lokalnych jako akompaniament czasu ustrojowej transformacji. Abonament na to wykupili już nasi przodkowie i poprzednicy. Bo nie wiem, czy by się zachwycił mój Dziadek, słysząc to, co rozbrzmiewa teraz z głośników telewizora, choć klął i na to, co leciało ze szczekaczek. Niemniej płacił abonament, sto razy mniejszy niż to, co rzucił na tacę raz na tydzień albo i częściej. Społeczna rola mediów była wtedy mniej niż poniekąd umowna. Koledzy nasi, grając w dyskotekach muzykę z płyt, zwanych dziś siódemkami, zapowiadali jako reggć nagrania wykonawców takich jak Madness, Specials, Selectors i Judge Dread z Bostonu, ponieważ nie miało znaczenia, co jest skąd. Albowiem płyty kupowali w Londynie, nie wnikając, gdzie zostały nagrane. Stąd częściej trafiały do nas dźwięki z Karaibów, niż z obu Ameryk, a z Północnej droga wiodła tylko przez Niemcy, rzadziej przez Zachodni Berlin. Nota bene, zespół Madness, po zniesieniu stanu wojennego wystąpił w Warszawie, grając w Hotelu Victoria i za support-act mając któryś ze studenckich rege-bandów z CKS UW Hybrydy, bodaj Salut.
Odległym echem tamtego zdarzenia jest obrazek w filmie Grzegorza Szczygielskiego pt. Drzewa nie zrobił człowiek, gdzie jedna z sekwencji dzieje się przed owym hotelem. Może dlatego, że ktoś z ekipy Immanuela wspierał wówczas występ tejże hybrydowej formacji, a może po prostu był na liście gości, liczniejszej wtedy niż ta obejmująca partyjnych i państwowych dostojników. Choć był to bodaj pierwszy rockowy koncert po zniesieniu wojennego stanu, niewiele istnieje pisemnych relacji na jego temat. Tak zwany drugi obieg literatury nie uwzględnia takich akcydentaliów. Trzeci natomiast to do dziś terra incognita. Aż się prosi o autograf i sygnaturę Instytutu Pamięci Narodowej. Chyba, że aktorami tamtej epoki byli reprezentanci nietutejszej kultury. Jacyś Obcy, do dziś będący Nimi. Grający kolędy w rytmach ska i rege i co gorsza, w takich samych grający pieśni wielkanocne. Warto przecież i dziś pamiętać, że pulsacja, teraz znana jako muffin, dance-hall czy raga, ma swój początek w funeralnych ceremoniach i obrzędach. Co ciekawe, zobrazowane jest to najlepiej w ruskim filmie Świat Się Śmieje. Późniejsze, amerykańskie przedstawienia, realizowane były w telewizji Niemieckiej Republiki Demokratycznej i w nowej epoce uchodzą za dokument. Nasze dokumenty jazzu, bluesa i rege są o wiele bardziej autentyczne, niż najfantastyczniejsze projekcje najmocniej wtedy nawiedzonych wizjonerów i autorów. Stąd też muzyka rege pojawia się w nich dopiero wieki później, o ile nie jeszcze dalej od czasów, jakie znamy, wyznajemy i uznajemy za źródłowe dla naszego poznania tego, co jest teraz. Gdzieś i kiedyś to już nie tylko semantyczny równoważnik analogii, nawet nie porównanie, alegoria czy metafora, ale świadectwo interioryzowanych obszarów kultury, dokonane w dźwiękach, zapisanych w pamięci, ale też w nutach, w partyturach i we wrażeniach, jakie towarzyszą naszemu poznaniu tego tematu. Dość na tym, że słuchając teraz ska i rock-steady, nawet w ich punkowych wersjach, słyszymy coś więcej niż tylko rock.
Mówiąc o historii muzyki rege w Polsce, trzeba zaznaczyć, czy wręcz podkreślić, że ma ona tu niejeden swój początek. W epoce, poprzedzającej rzeczowe informacje na jej temat, istnieje wiele sugestii, dotykających jej istoty. Choćby plakat, anonsujący koncerty zespołu Dżem, gdzie napisane jest Blues Reggć Band czy płyty, wydawane jako LP i SP [siódemki], prezentujące tę muzykę i wydawane z przeznaczeniem nie tylko dla dee-jay’ów dyskotek. Gdy w takim kontekście pojawił się Psalm 137 jako wielki przebój grupy Boney M., nie dziwi nas, że gdzieś na wsi, w roku 2oo7, na dożynkowej imprezie, jest to bit i melodia znajoma wszystkim (i starym, i młodym), po równo zapraszająca do tańca. Okazuje się więc, że i dyskoteka jest źródłem poznania muzyki rege. Bo przecież jest ona rozpoznawalna najpierw jako taneczna. Rozpowszechnieniu takiej wizji towarzyszą media. Najpierw radio, ale też jednocześnie kino i książki, a potem czasopisma. Polskie Radio prezentowało niejednokrotnie, poczynając od lat 6o-tych, muzykę z Karaibów. Ścieżki dźwiękowe filmów z muzyką rege trudno dziś zliczyć. Dość na tym, że w serialu Czarodziejki, w jednym z odcinków, na scenie klubu P3 gra Ziggy Marley, a kolekcja przygód Jamesa Bonda nie raz zahacza o źródłowe dla rege ceremonie i obrzędy. Gdyby ich autor nie zamieszkał na Jamajce, kto wie, czy rege nie byłoby do dziś ezoterycznym pojęciem. Wszak pierwsze książki Jona Fleminga pojawiły się w Polsce dopiero w epoce ustrojowej transformacji, na samym jej początku. A zatem już po śmierci Boba Marleya. Kogo interesował wtedy prowincjonalny prorok, gdy w proch się obracały przedwieczne idee? Podobno Jezus Chrystus też był socjalistą. Natomiast Cesarz Ras Tafari to żywy symbol feudalizmu, pierwotnej epoki socjalnej. Rege w Polsce ma zatem co najmniej trzy źródła informacji o samej sobie. Są nimi: legenda Boba Marleya, fragment karaibskiej mitologii i misja, jaką ma do spełnienia.
Dział:
Kultura
Facebook YouTube