Bez przypału - Łąki Łan, Łąki Łanda
Niech piorun trzaśnie tego, kto nie zbada w sieci lansującego płytę singla, także w postaci klipu „Big Baton“. Sam pan słynny Jan Miodek by zaniemówił z wrażenia. Wypisz-wymaluj cyrk rodem z… za bardzo nie wiem skąd.
Album „Łąki Łanda” warszawskiej gromadki o nazwie Łąki Łan w rzeczy samej jest eklektycznym dziełem do słuchania w sam raz w czasie sianokosów i nie tylko. Myślę, że podczas kampanii buraczanej też wejdzie i dobrze Wam zrobi. Oryginalność, bujna wyobraźnia oraz wymowny imaż to znaki rozpoznawcze zespołu.
Wokalista w wyrafinowany sposób plącze język a reszta grajków supła dźwięki tak, że nie da się do żadnej szuflady tego kłębka wcisnąć. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Mimo przekornej aury, jaka towarzyszy całości, płytka wciąż kręci się w moim odtwarzaczu i to w dobrym kierunku. Estetyka w stylu lat 80-tych przeplata się z rytmami klubowymi, sampli użycza sam Fryderyk Chopin, a tekstów Julian Tuwim.
Pod względem wizerunku, jak już wspominałem, są tak samo mocni, jak i w gębie. Przebrani za owady i skrzaty, wykonują piosenki pojechane we wszystkie strony świata. Nie śmiem nikomu sugerować, pod wpływem czego mieszali w studio swoje utwory, ale pachnie mi to czymś naturalnie łatwopalnym. Miało to miejsce pewnego razu pod liściem jełopianu, gdzieś było napisane…
Pierwsze lepsze tytuły z płyty, jak i też ostatnie – nie gorsze – świadczą o tym, że żarty ich się trzymają dobrze. I bardzo dobrze. Odsłaniają abstrakcyjne, ale za to prawdziwe kwestie dnia codziennego, z którymi przecież każdy się boryka. Miłośnicy rocka, funku, bluesa nie będą zawiedzeni i wejdzie im ten towar na miękko. Uszczypliwi będą starać się pewnie dociec, kogo Łąki Łan naśladuje. Ach! Nie pękajcie, jeśli nic Wam go głowy nie przyjdzie.
„Łąki Łanda” to doskonała lekcja muzyki dla tych, którzy zapomnieli, jak powinna brzmieć współczesna piosenka… kabaretowa. W mej subiektywnej ocenie piątka z minusem. Daj nam Boże łąki funk. Czuj-czuwaj!
Facebook YouTube