BARBARA KLICKA same same
Dla mnie wiersz to nie tylko tekst, ale i brzmienie, co przybliża mnie do kręgu wyznawców postulatu, by słowo literatura zastąpić słowem głoszenie. Postulat na miarę utopii, dopóki istnieją książki. Wynalezienie audiobuka to argument dla obu stron. Książka, której się słucha, głosi coś, co nie jest napisane. Lecz jako książka jest też tekstem, zawierającym w sobie te wszystkie poświsty i szelesty, na jakich opisanie zużyła poezja tomy całe i rozliczne kolekcje wierszy. Tekstem audiobuka są dźwięki. Nie ma więc powodu, by i tomik wierszy nie miał być podobnie i analogicznie potraktowany. Same same jawią się wówczas jako zaginiona i zapomniana partytura Symfonii Świata. Może nie tak wiernie odtworzona, jak by tego oczekiwali znawcy i badacze tematu, niemniej zachowująca istotne cechy traktatu, nie tyle z uwagi na formę co raczej z powodu kanonu, jaki jest w niej zawarty. W sposób niewidoczny i niewidzialny, lecz nie do końca. Dawniej było to równoznaczne z nieistniejące. Teraz jest to synonim jednego z rozlicznych defektów, w jakie jest wyposażone nasze poznanie. Gdy toczy się dwutorowo, łatwiej porządkować i różnicować defekty doświadczeń zmysłów i myśli.
Mając w pamięci principium i zasady wyłaniania się struktury spośród informacyjnego szumu, możemy poczuć presję uwarunkowania naszej percepcji. To jedna z tych możliwości, jakie próbujemy wykluczyć lub zignorować. Nie podoba nam się psychologia tłumu, choć sam behawioryzm wydaje się pociągający. Do dziś znam takich, dla których pismo to tajemne esy, floresy i arabeski. Dla mnie bez okularów to tylko kreski. Zakładam okulary i czytam tomik Barbary więcej niż siedem razy, czym przekraczam polską roczną normę czytelnictwa. A to przykład poniekąd i symboliczny. Sam Mikołów to miejsce niejednej legendy. Dość wspomnieć, że poprzednia książka trafiła do mnie z tamtejszego Instytutu dzięki Andrzejowi Urbanowiczowi z życzeniami pomyślności w nowej epoce. Czyli dawno, biorąc na logikę. Ale dziwnym trafem, czytając wiersze Barbary Klickiej, odrywam tajemniczą konsekwencję w działalności wydawnictwa, której jestem, chcąc nie chcąc, uczestnikiem i projektorem. Nie podejrzewam bowiem, by komuś jeszcze przyszło do głowy czytać wiersze jak partyturę i widzieć w odpowiednich miejscach ruch albo chór. Gotowy scenariusz przedstawienia, dziejącego się na scenie pod czaszki sklepieniem. A czasy przyszły takie, że bez animacji nie działa już wyobraźnia. Obrazy nie potrzebują dźwięków, ale dźwięki domagają się obrazów. Same same to tylko jeden z przykładów, na jakie jestem uwarunkowany. Obrazy brzmią tu same, z łatwością odnajdując rezonans wśród podobnych sobie.
Artykuł z 46 numeru Gazety Konopnej SPLIFF
@udioMara
Facebook YouTube