A+ A A-

DMT - The Spirit molecule

A Doctor’s Revolutionary Research into the Biology of Near-Death and Mystical Experiences Co łączy Medytacje Kartezjusza, hinduskie wedy i Tybetańską Księgę Umarłych? Wbrew pozorom pewnie całkiem sporo, ale wśród podobieństw w metafizycznych niuansach, jest jedna zgodność zupełnie nieoczekiwana – uwaga, którą powyższe przekazy poświęcają małemu, niepozornemu gruczołowi schowanemu głęboko w mózgu.
 
Chodzi o szyszynkę – w której miejscu źródła azjatyckie lokują siedzibę duszy, Trzecie Oko, czy czakrę Korony Czaszki, a którą Kartezjusz postrzegał jako miejsce styku res cogitans i res extensa. Jak pokażą dwudziestowieczne badania, powodem, dla którego tak różnorodne tradycje uparcie krążą wokół ziarnistego flaczka wciśniętego pomiędzy półkule mózgowe jest jedna z syntetyzowanych przezeń substancji – psychedeliczne DMT. Fakt, że w organizmie człowieka od jego narodzin aż po śmierć krąży endogenny halucynogen elektryzuje wyobraźnię i każe nieco inaczej spojrzeć na fenomeny w rodzaju spontanicznych objawień, ekstaz religijnych czy stanów mistycznych. O dziwo jednak badań nad DMT nie przeprowadzono nigdy na szeroką skalę; pierwszy poważniejszy program ruszył dopiero w latach dziewięćdziesiątych, zainicjowany przez Richarda Strassmana. Owoce swojej pracy streścił on w popularnonaukowej książce DMT – The spirit molecule.
 
DMT – The spirit moleculeDimetylotryptamina – bo tak rozwija się skrót DMT – jest jedną z tryptamin produkowanych przez ludzki organizm, w swojej budowie chemicznej niewiele różni się od serotoniny. „Duchowej cząstce” blisko też do psychedelicznych tryptamin już znanych (i syntetyzowanych) przez człowieka w rodzaju psylocybiny, ibogainy, czy dziesiątek innych cierpliwie badanych i opisanych przez Shulgina w jego słynnym TIHKaL-u. Na ich tle DMT wyróżnia jednak nie tylko pochodzenie, ale i działanie – konkretnie jego siła i tempo. Niespełna półgodzinny trip na czystym DMT Alan Watts zwięźle streszcza w ten sposób: „Załaduj wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj”. Zanim jednak osiągnięto surową postać DMT, którą w dożylnych iniekcjach podawali wolontariuszom badacze w rodzaju Ricka Strassmana,  aminę zażywano na inne sposoby. Najbardziej znaną formą jej spożycia pozostaje warzona przez południowoamerykańskich Indian Ayahuasca – wywar z kilku tropikalnych roślin – słynna „liana dusz” poszukiwana przez Borroughsa u zarania psychedelicznego przełomu lat sześćdziesiątych. DMT występuje także w korze Viroli, czy w tabace Yopo, jednak najbardziej charakterystyczną cechą tego halucynogenu pozostaje jego obecność w ludzkim organizmie i związek z występującymi „naturalnie” odmiennymi stanami świadomości. Stwierdzono podwyższoną ilość DMT u schizofreników, a opisane m.in. w pracach Strassmana podobieństwo wpływu DMT do stanów śmierci klinicznej, czy religijnych objawień sugeruje jego udział w powstawaniu tego rodzaju fenomenów psychicznych.

Niedostępna niestety po polsku pozycja jest owocem programu badawczego prowadzonego w latach 1990 – 1995 na Uniwersytecie Nowego Meksyku. Oczywiście DMT – the Spirit Molecule nie jest kompletnym raportem medycznym, tylko jego fabularyzowaną wersją okrojoną ze specjalistycznych szczegółów i przystosowaną do oczekiwań szerszej grupy odbiorców.  Z tego też powodu książka napisana jest dość lekkim (oczywiście jak na pozycję popularnonaukową) językiem, w niezłym stylu, wykorzystuje nawet suspens. Od razu zwracają też uwagę liczne wtręty osobiste – Strassman otwarcie pisze o swoich wątpliwościach, obawach i nadziejach, podkreślając sposób, w jaki mogą one wpływać na jego osąd czy oczekiwania względem badanego związku. Co najbardziej kontrowersyjne, badacz często też, szczególnie w ostatniej części, opisującej podupadanie projektu, powołuje się na swoje poglądy religijne (jest praktykującym buddystą). Sięganie do metafizyki z jednej strony daje mu szersze spojrzenie na przeżywane przez ochotników stany mistyczne (np. Abhidharma – buddyjska doktryna psychologiczna pomogła mu opracować praktyczną skalę do oceny i porównania doznań pozostających pod wpływem DMT), z drugiej wprowadza trudne do zaakceptowania u naukowca uprzedzenia poznawcze. Najlepszym przykładem takiego konfliktu jest już sam tytuł jego pracy – „Cząsteczka ducha” to sformułowanie tyleż chwytliwe, co mętne, a autor nie zadaje sobie bynajmniej trudu wyjaśnienia, co rozumie przez przewijające się co chwila przez jego książkę określenia „duch”, „dusza”, czy „wstąpienie duszy w ciało” – których już sama obecność w pozycji naukowej musi budzić zdziwienie.

Z popularnonaukowego charakteru lektury wynika też konieczność lepszego wprowadzenia nieprzygotowanego czytelnika w temat. W DMT – the Spirit Molecule tę funkcję pełnią pierwsze rozdziały, gdzie Strassman przybliża szczegółowo samą badaną substancję (łącznie z wzorami chemicznymi i opisem biochemii jej działania), jak również znacznie szerszy kontekst, jakim jest odwieczna symbioza człowieka i psychedelików. Co szczególnie interesujące, sporo miejsca w pierwszej części książki poświęcono samej historii współczesnych badań nad środkami zmieniającymi świadomość. Taki autotematyzm powracać zresztą będzie w dalszych częściach książki – możliwość zobaczenia badań nad halucynogenami od zaplecza jest chyba najciekawszą cechą pracy – oprócz nieco monotonnego rozdziału poświęconego biurokratycznemu labiryntowi zdobywania koniecznych do rozpoczęcia badań zezwoleń (co trwało około dwóch lat!), mamy okazję poznać sposób, w jaki szukano wolontariuszy, dobierano odpowiednia dawki, czy nawet formułowano kwestionariusze. Co zrozumiałe, sporo uwagi poświęcono przygotowaniu odpowiedniego settingu i także te przygotowania drobiazgowo opisuje autor w rozdziałach poprzedzających raporty z badań – autor szczegółowo rozwodzi się nawet nad tak pozornie nieistotnymi kwestiami, jak problem badania temperatury u badanych (termometr w odbycie może jednak wpłynąć na tripa), czy wystrój pomieszczenia.

Wreszcie, główną część pracy zajmują same raporty z kilku setek nadzorowanych przez Strassmana sesji DMT. Z punktu widzenia badacza krótkie działanie tego psychedeliku jest wielką zaletą, ułatwia bowiem organizację i nadzór, a przede wszystkim – zebranie materiału. Oprócz własnych notatek i obserwacji głównym wykorzystywanym materiałem są raporty spisane przez samych biorących udział w doświadczeniach wolontariuszy. Autor często oddaje im głos, co bardzo urozmaica tę część pracy – oprócz obiektywnej relacji z boku otrzymujemy także osobiste sprawozdanie z samego psychedelicznego przeżycia. Interesujący jest też sposób, w jaki naukowiec uporządkował swój obszerny materiał – pogrupował on bowiem doświadczenia według dominującego aspektu doznania, jednocześnie szeregując kolejne grupy opisów od najbardziej „normalnych” i „przewidywalnych” (na tyle, na ile „normalny i przewidywalny” może być trip z użyciem mocnych psychedelików), przez poniekąd oczekiwane uniesienia religijne, wrażenia opuszczania ciała, umierania i narodzin, aż do zjawisk najbardziej dziwacznych i niewytłumaczalnych (podobnie postąpił Grof charakteryzując działanie LSD w swoich Obszarach nieświadomości). Taki układ pozwala szczegółowo poznać pełne spektrum działania tego niesamowitego związku. Najbardziej interesujące są, rzecz jasna, ostatnie rozdziały tej części – ku zaskoczeniu zarówno ochotników, jak i samego Strassmana w sesjach powracały motywy porwań przez kosmitów, kontaktów z duchami, czy ludźmi z przeszłości i przyszłości. Wszystkie opisywane doświadczenia drobiazgowo on analizuje, powołując się często na osobisty bagaż doświadczeń i przekonań swoich wolontariuszy, rzadziej tłumacząc je na sposób symboliczny czy psychoanalityczny. Jednak w przypadku „spotkań” i doznań najbardziej nieoczekiwanych, zawodziły go zarówno wykładnia biograficzna, jak i wszystkie inne racjonalne wytłumaczenia – bo jak wytłumaczyć obecny w jednej z sesji brutalny gwałt przez krokodylopodobnych obcych, czy kontakt z przypominającą pszczołę Wyższą Inteligencją?
   
Po obszernej i szczegółowej partii zawierającej raporty z sesji głównej, zawodzi nieco następna, w której badacz próbuje zebrać wnioski i zbudować spójną teorię tłumaczącą działanie i sam sens istnienia endogennego halucynogenu w rodzaju DMT. Robocza teza brzmi: wyrzut  DMT ma na celu chronić mózg przed uszkodzeniami w sytuacjach skrajnego stresu – przede wszystkim podczas narodzin i stanów bliskich śmierci, ma też złagodzić sam zgon. Nie rozbudowuje jednak tej teorii, równie słabo próbując tłumaczyć też dostrzeganie pod wpływem środka zjawisk nadprzyrodzonych. Oczywiście związek uniesień religijnych z biochemią mózgu jest tematem niezwykle trudnym i drażliwym, ale właśnie z tego powodu zasługuje na lepsze i poważniejsze ujęcie niż mętne dywagacje o ciemnej materii i równoległych wszechświatach. Z drugiej strony, jak przyznaje sam autor – przeprowadzone badania miały przede wszystkim charakter farmakologiczny, ani okoliczności sesji, ani przygotowanie prowadzących i wolontariuszy nie sprzyjały bardziej wnikliwym badaniom psychologicznym, czy para-psychologicznym.podróż

Znacznie ciekawsze wydaje się zamykające książkę podsumowanie – który mimo najszczerszych chęci Strassmana nie doczekał się poważniejszej kontynuacji. Zarówno władze uniwersyteckie, jak i środowisko naukowe nie wykazały zainteresowania dalszymi pracami, a naukowiec opisuje bez ogródek stopniowe upadanie projektu (ten sam los spotkał zresztą jego niezrealizowany projekt studiów nad psylocybiną). Równie ciekawe z socjologicznego punktu widzenia jest stopniowe ochładzanie się stosunków między naukowcem a buddyjską wspólnotą, do której należał, a która ostatecznie odcięła się od niego i potępiła jego badania.

Do rozwinięcia nie doszło, co odbija się na kształcie dzieła – najtrwalszego szeroko dostępnego efektu eksperymentów z DMT. Pozostaje wielki niedosyt, zamiast odpowiedzi widać tylko kolejne wątpliwości, a w najlepszym razie powikłane hipotezy. Brakuje rzetelnego bilansu zysków i strat z prac, brak racjonalnej propozycji medycznego i pozamedycznego użycia substancji. Nie jest to oczywiście czymś zamierzonym, raczej smutnym świadectwem stanu badań nad psychedelikami – atakowanych z dwóch stron, zarówno przez środowiska naukowe, jak i religijne. Nad tą sytuacją boleje i sam autor, manifestując (może zbyt często) nostalgię za minioną „złotą erą badań psychedelicznych”.
Pomimo wspomnianych niedociągnięć i licznych niejasności książka Strassmana pozostaje jednym z najlepszych popularnych opracowań dotyczących halucynogenów,  nie grzeszących nawiedzonym wizjonerstwem w stylu doktora Leary’ego i jemu podobnych. Szczególnie zaś interesujące, odróżniające je od podobnych pozycji wydaje się szerokie spojrzenie na zagadnienie psychedelików. Chociaż rezultat prac nie satysfakcjonuje, to do pewnego stopnia rekompensuje go okazja przyjrzenia się od podszewki wszystkim przeciwnościom i ogromowi przygotowań związanym z badaniem takich substancji.

PS. Okazuje się, że pomimo braku szerszego zainteresowania DMT ze strony naukowców, książka  na tyle dobrze radziła sobie jako pozycja popularna, że zaowocowało to powstaniem dokumentu traktującego o badaniach Strassmana i o samej tryptaminie. Film ma mieć swoją premierę jeszcze w 2009 roku, tymczasem na stronie projektuhttp://www.thespiritmolecule.com/
 
 
Można obejrzeć trailer, dostępny także w polskiej wersji językowej na YouTube:

Oceń ten artykuł
(0 głosów)