A+ A A-

Matki w kwiecie wieku

Taiszo powrócił. Po prawie rocznej abstynencji nasz holenderski ogrodnik przysłał nam kolejny fantastyczny raport, w którym opisuje, jak jeszcze raz przywrócić wysłużonym roślinom-matkom ich świetność.
 
„Mama źle się czuje”

Mój przyjaciel trzyma u siebie już od dawna roślinę-matkę odmiany „Church”, ponieważ w gronie znajomych od czasu do czasu rozprowadza jej szczepki. Przyjaciele, znajomi, czy moja skromna osoba dają mu w ramach rekompensaty trochę towaru z własnych zbiorów, dzięki czemu on ma zawsze coś do palenia nie mając własnej komercyjnej uprawy w wielkim stylu. Trwa to już od lat, ku zadowoleniu wszystkich stron. Zwykle trzyma swoją roślinę matkę w systemie „Water Farms” firmy GHE. Najpóźniej po roku pozostawia ją do rozkwitnięcia w outdoorze, ponieważ „Water Farms” robi się powoli za mały, a gęsta plątanina korzeni jest tak mocno zrośnięta z kamyczkami, że przesadzenie rośliny jest już prawie niemożliwe.

W przypadku rośliny-matki „Church” pojawił się jednak pewien problem. Właściwie miała pozostać jeszcze do przyszłego lata i tak długo miała dostarczać sadzonek. We wrześniu jej właściciel odkrył jednak, że pień i korzenie nie były całkiem zdrowe. Mimo regularnego dodawania enzymów i dobrej opieki pień rośliny zaczął gnić w miejscu zetknięcia z medium. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przesadzenie rośliny na wolne powietrze i pozostawienie jej tam do rozkwitnięcia. Niestety we wrześniu nie wchodziło to w rachubę. Kolega zapytał mnie więc, czy nie mam trochę miejsca i jakiegoś pomysłu, jak można by pomóc starej, wysłużonej matce. Wydawało się, że nie pozostało jej już nic innego, niż rozdrabniarka do gałęzi i kompost. Miałem jeszcze trochę używanego wyposażenia growerskiego, a perspektywa darmowej rośliny matki pognała mnie do najbliższego sklepu, w którym zaopatrzyłem się w box i całą resztę, żeby reanimować roślinę, a po jej ozdrowieniu cieszyć dostarczanymi przez nią plonami.

W domu miałem jeszcze wentylator 180m³/h z filtrem, kontroler temperatury i używany odbłyśnik Cooltube. Do tego dokupiłem box z wnętrzem pokrytym mylarem, 250-watową lampę, dodatkową żarówkę metalohalogenową na pierwsze dwa tygodnie, oraz reflektor Adjust-a-Wing, który zamontowałem nad odbłyśnikiem Cooltube. W przypadku większości modeli Cooltube dostarczoe w zestawie reflektory nie są szczególnie efektywne, a często tworzą nawet hotspot w środku namiotu, tak że wierzchołki roślin stojących centralnie przypalają się, podczas gdy rośliny stojące po bokach dostają za mało światła. Aby uniknąć powstawania hotspotu przymocowałem do reflektora mały wentylator skierowany dokładnie na najgorętsze miejsce żarówki.

Nie potrzebowałem dużo doniczek, bowiem po wyszukaniu dla matki 25-litrowej donicy w pomieszczeniu nie było już prawie miejsca. Żeby w pełni wykorzystać światło, w narożnikach zasadziłem cztery dobrze wyrośnięte sadzonki tej samej odmiany.   

Jako medium użyłem kokosu z odrobiną perlitu oraz produkty z serii Flora firmy GHE, których i tak używam w moich „zwykłych” homeboxach. Zatem do posiadanego już wyposażenia musiałem dołożyć jeszcze niecałe 300 Euro. Ustawiwszy wszystko odebrałem roślinę-matkę i cztery sadzonki, a następnie wstawiłem je w domu do starannie przygotowanego boxu.

Jeden pień, 12 roślin.

W przypadku młodych roślin nie trzeba było zbytnio się przejmować. 1/3 rośliny od dołu uwolniłem jedynie całkowicie z liści, żeby nie traciła energii w tym miejscu, do którego i tak nie dochodzi światło. 250-watowa lampa nie oświetla zbyt głęboko, w związku z czym naprawdę warto usunąć wszystkie dolne pędy. Niewielka głębokość jest powodem, który usprawiedliwia użycie odbłyśnika Cooltube, ponieważ dzięki niemu źródło światła można zawiesić bezpośrednio nad roślinami. Zawsze zwracam uwagę na to, żeby używać odbłyśnika ze szkła borokrzemowego Duran-Schott o grubości 2,2mm. 3-milimetrowe wersje chińskie kradną zdecydowanie za dużo światła.

W przypadku rośliny-matki przygotowania wyglądały trochę bardziej skomplikowanie, ponieważ najpierw musiałem bardzo ostrożnie uwolnić ją z systemu „Water Farm”. Musiałem wyczyścić zlepek kamyczków, korzeni i zgniłej materii organicznej, żeby nie zaczął gnić w nowej doniczce. W tym celu bardzo ostrożnie wypłukałem całość pod prysznicem. Gdy udało się usunąć co większe elementy, wyczyściłem pozostałą część ostrożnie rękami, starając się uszkodzić jak najmniej nietkniętych korzeni. Po zakończeniu całej procedury chorej roślinie „Church” nie pozostało wiele z pierwotnej plątaniny korzeni, jednak wystarczająco dużo, żeby przeżyć. Następnie, przy pomocy skalpela usunąłem zaatakowane, wilgotne miejsca w zupełnie już zdrewniałym pniu, aby wreszcie zasadzić naszą panią do przygotowanej 25-litrowej doniczki.
drugi tydzień

Żeby szybciej doszła do siebie, obciąłem wszystkie żółte liście i źle zaopatrzone gałęzie oraz podlałem roślinę stymulatorem wzrostu korzeni oraz enzymami grzybów Trichoderma. Przez cały czas starałem się utrzymać wartość pH na poziomie 6,0. Oczywiście musiałem poczekać z rozpoczęciem kwitnienia, aż korzenie a tym samym cała roślina dojdzie do siebie po całej tej akcji ratunkowej. Dlatego ustawiłem zegar sterujący na 18 godzin oświetlenia. Na początku roślina była jeszcze oklapnięta, jednak po trzech dniach można było zaobserwować, że jej stan poprawia się niemal z godziny na godzinę. Czwartego dnia liście znów zaczęły rosnąć, a ja mogłem poczynić następny krok w przygotowaniu rośliny do kwitnienia.

Nie raz widziałem, że growerzy pozostawiają roślinę-matkę do kwitnienia nie podcinając jej wcześniej, ani nie starając się doprowadzić jej do lepszej kondycji. Rezultatem tego była kwitnąca roślina z setką średnich i małych kwiatów, co pociągało za sobą dużo pracy przy zbiorach. Poza tym wiele małych kwiatów, tzw. „popcornbuds” ląduje w śmieciach, ponieważ ich obcinanie w ogóle się nie opłaca. W wyniku podcinania trwającego przez wiele miesięcy a nieraz i lat wysłużona matka ma z reguły wiele rozgałęzień, z których wyrastają następnie tak niemile widziane „popcornbuds”. Aby temu  zapobiec, ilość pędów od samego początku musi zostać zredukowana do minimum. Roślina matka posiada system zaopatrujący w substancje odżywcze dostosowany do wielu gałęzi. Jeśli odetniemy większość gałęzi, rośliny spożytkuje całą swoją siłę na to, aby optymalnie odżywić pozostałe i wykształcić u nich duże kwiaty. Dlatego zdecydowałem się zredukować liczbę gałęzi do dwunastu, osiem po bokach doniczki i trzy w środku. Po tym, gdy roślina stanęła na nogi po przesadzeniu, usunąłem wszystkie pędy oprócz dwunastu, które następnie przy pomocy bambusowych patyczków i opasek zaciskowych wygiąłem poziomo, żeby równomiernie mogły się rozmieścić nad powierzchnią doniczki.

W zasadzie zrobiłem z rośliny-matki dwanaście osobnych roślin, z których wszystkie były zaopatrywane z jednego pnia. Na początku wyglądało to trochę dziwnie, taki gruby, krótki pień z opaskami zaciskowymi i bambusowymi patyczkami , jednak po tygodniu mogłem zaobserwować, że wszystko rozwijało się w dobrym kierunku. W ciągu 14 dni rekonwalescencji rośliny-matki cztery sadzonki urosły na wysokość prawie 40cm i powoli zbliżał się czas zapoczątkowania kwitnienia. W tym czasie roślina-matka miała niecałe 30cm wysokości, ale za to była bardzo szeroka, ponieważ powyginałem przecież łodygi na boki. Musiałem wręcz postawić matkę na skrzynce, żeby była na tej samej wysokości, co cztery pozostałe rośliny. Jednak chwilę po przestawieniu czasu oświetlenia na 12 godzin wszystkie pięć roślin zaczęły rosnąć jak dzikie. Z przyczyn, o których wcześniej już wspomniałem, również w przypadku czterech roślin usunąłem na początku kwitnienia wszystkie pędy wyrastające do 30cm od ziemi.
 
Kształt się zgadza

Od trzeciego dnia kwitnienia musiałem wieszać lampę z każdym dniem coraz wyżej. Ponieważ rośliny rosły tak ekstremalnie szybko, również w pierwszych dwóch tygodniach kwitnienia trzymam się schematu przeznaczonego dla wzrostu, jeśli chodzi o mieszanie nawozu, i dopiero od 15 dnia kwitnienia zmieniam mieszankę nawozu na bogaty w fosfor i wapń nawóz wspomagający kwitnienie. Tak samo postępuję ze światłem: przez pierwsze 15 dni kwitnienia używam niebieskiego światła wzrostu. Dzięki temu internody (odstępy między węzłami) pozostają niewielkie, a kwiaty będę zbite jak trzeba. Należało również obserwować, czy powiedzie się mój plan traktowania każdego pojedynczego pędu matki jak pojedynczą roślinę. Musiałem wprawdzie cały czas poprawiać ustawienie opasek zaciskowych na bambusowych patyczkach, ale zasadniczo stało się dokładnie to, czego oczekiwałem – wszystkie pędy rozwinęły się jak pęd główny i niebawem cała powierzchnia doniczki, która po przesadzeniu wyglądała bardzo łyso i ubogo, pokryta była pączkami. Nie podlewałem zbyt często, ponieważ jestem zdania, że również w przypadku substratu kokosowego zalegająca woda nie sprzyja roślinom. Do dziś nie rozumiem, dlaczego niektórzy growerzy podlewają substrat kokosowy codziennie. W przypadku moich dotychczasowych doświadczeń było to w każdym razie prawie zawsze zupełnie kontraproduktywne. Podlewam tak, jak w przypadku ziemi, w zależności od zapotrzebowania, jeśli medium jest już trochę podeschnięte, ale jeszcze nie całkiem suche. Co się tyczy wartości Ec, to po fazie początkowej, kiedy roślina odzyskiwała siły, rozpocząłem od 1,4mS, które następnie sukcesywnie zwiększałem do 2,5mS w piątym tygodniu kwitnienia. Później powoli zjechałem do 1,8mS, a w ostatnim tygodniu podawałem jedynie wodę osmotyczną i Final Phase. Jak widać mój plan się powiódł: nie wytworzyły się małe kwiaty, jedynie piękne, łatwe w obróbce wierzchołki, z których jak najbardziej było co zbierać.

Nasza woda w kranie w Adam jest trochę słona, więc z wodą osmotyczną zawsze osiąga się lepsze efekty. Dostępne są już instalacje wody osmotycznej do użytku domowego w cenie od 80 Euro. Wydaje mi się, że użycie tego urządzenia raz na tydzień prze kilka godzin nie wymaga wiele pracy, a jako ogrodnik-hobbysta i tak nie potrzebuję dużo wody, 20 litrów wystarczy na dobrą chwilę.

Na początku mieszałem wodę osmotyczną z wodą kranową w propocji 50/50, ale teraz używam w 80% wody osmotycznej. Dzięki temu mogę nawozić bardziej celowo i szybciej analizować ewentualne deficyty rośliny. Woda z kranu wprowadza czynnik niepewności, choćby dlatego, że wszyscy producenci nawozów dopasowują skład swoich produktów do miękkiej, niesłonej wody. A szczególnie przy tak delikatnej roślinie, jak matka „Church” ważne jest, żeby zaopatrywać ją naprawdę optymalnie. Po przesadzeniu wyglądała już prawie na martwą w porównaniu ze zdjęciami z ostatniego tygodnia kwitnienia. Jej były właściciel niedawno obejrzał sobie to, co jeszcze przed dwoma miesiącami chciał wyrzucić na śmietnik i nie wierzył własnym oczom. Konopia jest bardzo wytrzymała.

Przyjemność ze zbiorów

Ale najlepsze jeszcze przed nami: zbiory. Ileż to razy słyszałem ludzi, którzy pozostawili matkę do kwitnięcia, jak klną z powodu problemów przy zbiorach. Ja musiałem właściwie obrobić jedynie 12 wierzchołków. Moje doświadczenie mówi mi, że zarówno ilość jak i jakość będą bardzo porządne. Wydaje mi się, że razem z czterema pozostałymi, będzie to koniec końców jakieś 200 gramów.

Suszyć będę bezpośrednio w ciemnym pomieszczeniu na rozwieszonej siatce, którą rozwiesiłem tak, że mieści się dokładnie pod reflektorem. Właściwie chciałem skończyć już po tym jednym razie, ale całość jest tak mała i niepozorna, że po suszeniu chyba spróbuję jeszcze raz. Tym razem jednak ze zdrowymi sadzonkami, na początku czułem się teraz bardziej jak pielęgniarz niż jak ogrodnik. Ale mimo to później roślina wyszła na prostą.

Epilog

Wróciwszy do redakcji nie minęły dwa tygodnie, gdy zadzwonił telefon: „Hej, tu Taiszo. Wysłałem ci jeszcze kilka zdjęć, sprawdź jutro pocztę.”Dwa dni później trzymam w rękach list naszego kolegi z pięknymi zdjęciami małych, ale dobrych zbiorów i kilkoma zdaniami: „Zbiór: 227 g, wspaniała jakość, kolejna tura rośnie już od tygodnia. Pozdrowienia. Taiszo”.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)