A+ A A-

Suszing

Jesień jak na razie złota, ale chyba raczej dla grzybiarzy. Wiele jest sposobów na intensyfikację dojrzewania, dziś jednak nieco w tzw. „środek sedna” – jak zbierać? jak suszyć? co to jest curing? a co, jeśli nie udała się sinsemilla?
 
Nie do końca jest to wszakże temat lekki, łatwy i przyjemny. Na początek nieco BHP: jakkolwiek żywię nadzieję, Czytelniku i Czytelniczko, że uprawiasz w wolnym kraju i w zgodzie z prawem, musisz pamiętać, zawsze niestety mogą się zdarzyć nieprzyjemności, a nawet prozaiczny rabunek.
Żniwa. Wyruszając na miejscówkę(miejscówki) pomnij, że to nieraz najbardziej niebezpieczna chwila w roku. Staraj się nie rzucać w oczy, na pewno nie bierz do kieszeni żadnego piwa ani bibułek: święta później. Możesz za to przyodziać np. zielone moro dla kamuflażu. Użyj wyobraźni. Przemyśl, czy do ścięcia krzaków nie będziesz potrzebował(-a) piły, toporka bądź przynajmniej sekatora, czego zresztą z całego serca życzę. Nie zapomnij o szczelnych (zapach!) i najlepiej także nieprzezroczystych torbach lub workach na śmieci. Najszczelniej będzie zresztą owinąć plon celofanem z rolki. Często przydatnym, dyskretnym i bezpiecznym środkiem lokomocji okazuje się rower. Miej na uwadze, że musisz się również liczyć z koniecznością pospiesznej ewakuacji. Warto mieć aparat na szyi, naprawdę wzbudzasz wtedy w terenie mniej podejrzeń. Jeżeli decydujesz się robić zdjęcia, dobrze pilnuj karty pamięci.

Miejsce do suszenia i ew. akcesoria powinny być oczywiście przygotowane zawczasu. Rzecz jasna, staraj się nie iść w deszcz, byłoby to bezpieczniejsze, ale mija się z celem. Najlepiej wybrać się nad ranem. W dzień substancja aktywna fotodegraduje się i jej ilość chwilowo spada, w nocy zaś możesz potrzebować, a nie móc, czemuś się przyjrzeć. Stawiaj kroki cicho, ale spokojnie i bez skradania się, nie depcząc niepotrzebnie roślinności (zresztą miejsce może przydać się później, za rok lub np. gdybyś chciał(-a) zostawić część ew. jeszcze niedojrzałych roślin na potem). Rozglądaj się, lecz działaj szybko i sprawnie.

Większość ludzi ścina rośliny przy ziemi lub wyrywa z najczęściej niewielką ilością korzeni. Niektórzy tylko obrywają pąki, by zaoszczędzić miejsce w plecaku. Liście jednak też szkoda wyrzucać, a i łodyga stanowi nieraz atrakcyjną ozdobę lub niezły gadżet np. na manifestację, poza tym bardzo fajnie się ją... żuje. Przedtem sprawdź, czy żadna część zbioru nie uległa pleśnieniu jeszcze za życia. Jeżeli chcesz z jakiegoś powodu rozdzielić krzaki (np. są to różne odmiany), lepiej rzuć je od razu w osobne worki, czasem nim wrócisz, mogą być już trudne do odróżnienia.

Suszenie. Celem suszenia jest właśnie głównie zapewnienie materiałowi trwałości (grzyb, gnicie) i oczywiście dekarboksylacja pewnych kwasów organicznych do znanych i cenionych substancji (dlatego amatorom różnorakich przetworów pomidorowych, jak np. roztworów mleczno-tłuszczowych, nie zaleca się pracy na „świeżyźnie”). Poza tym paląc mokre wdychałoby się dużo pary zamiast niewielkich ilości dymu. Istnieje przynajmniej kilka sposobów, lecz najszybsze, przy zastosowaniu intensywnego podgrzewania, wiążą się ze stratami jakości. Rozkładowi mogą ulegać substancje aromatyczne, a THC łącząc się z tlenem przechodzi w CBD, substancję o niewielkim potencjale mistycznym (z drugiej strony, ma ona szereg odmiennych właściwości zdrowotnych, ale o tym w innym artykule). Prawidłowe i zadowalające suszenie trwa przynajmniej kilka dni. Ponieważ żywica pokrywająca zwłaszcza kwiaty zatrzymuje wodę, im lepsze, schnie dłużej. Koneserzy nawet dodatkowo potem ziele dosuszają (ang. curing).

Powinno się zadbać o odpowiednie warunki, pamiętając o niemiłosiernym zapachu, tym bardziej, że prawdopodobnie częściowo przyzwyczaisz się doń i stracisz czujność. niezły  Amsterdamski topekMożesz sobie radzić tak, jak indoorowcy, przy pomocy dwustronnej wentylacji i oczywiście zdecydowanie najlepiej filtra węglowego. Ewentualnie – zawsze chociaż trochę pomogą półśrodki, maskowanie innymi zapachami np. olejkiem eterycznym, jonizator, ozonator (prosta konstrukcja, użyj googli), zredukują przy okazji ilość kurzu. Na marginesie, nie zapomnij też o możliwości przywleczenia z poletka szkodników (i przetrwalników) zagrażających roślinom domowym. Niech będzie ciepło (raczej nie zbyt gorąco), niekoniecznie natomiast potrzebna jest ciemność. Szkodliwe jest bezpośrednie światło słoneczne, szczególnie nie odfiltrowane z UV-B przez szyby; absolutny brak światła sprzyja jednak grzybowi.

Najbardziej tradycyjna metoda to zawieszanie krzaków „do góry nogami”. Nie znalazło mi się znaleźć naukowego potwierdzenia, jakoby ludowy „patent” gotowania resztek korzeni we wrzątku w czymkolwiek pomagał. Nie jestem również przekonany, iż znacząca ilość żywicy jest w stanie spłynąć do głównego szczytu, znajduje się ona na powierzchni w formie pseudo-kryształków (trichromów), jednak takie wieszanie daje szczytom niezły smak. Na podłogę będą spadać za to nasionka, których prawie zawsze trochę się znajdzie, część włosków kwiatowych. Należy często przetrząsać, kontrolować oraz odsłaniać wewnętrzne, wilgotniejsze partie. Niemal wszyscy czynią „manicure” zwany trimmowaniem lub trymowaniem, obcinając liście przed rozpoczęciem procesu, tak jest szybciej i prościej; można też rozbić to na raty, zaczynając od dużych liści. Psychedelic Nomad z OG polecał obdarcie łodygi dla przyspieszenia procesu. Ten powinien trwać przynajmniej dotąd, aż roślina zacznie być łamliwa.

Inne sposoby to np. użycie kaloryfera lub innego grzejnika, najlepiej z nawiewem. Pamiętajmy, jak zawsze, o bezpieczeństwie, nie polecam chociażby kładzenia ziela na radiatorze z tyłu lodówki (możliwe np. zwarcie od pary wodnej albo zapłon suszu z przegrzania) ani wystawiania w torbie na wiatr za oknem samochodu. Rozsądek powinien równoważyć fantazję, a ta bywa u palaczy niemała. Kiedyś spotkałem się nawet z... farbowaniem na fioletowo, i nie tylko, roztworem barwników spożywczych. Pozbawione sensu są natomiast próby z wchłanianiem wody przez papier albo pary wodnej przez osuszacz-chlorek wapnia, grzybiarskim sposobem – to nie te ilości. Pierwsza rzecz z kolei, którą wykonują najczęściej niecierpliwi i początkujący, to wrzucenie „na cały zycher” do piekarnika albo mikrofalówki i zmarnowanie, odparowanie najcenniejszych związków. I nie próbujcie tego gromadzić pod przykrywką do inhalacji „jak w waporyzerze”, bo kanabinoli niewiele tam w porównaniu do kłębów wodnej mgły i nie powdychasz. Jedyne, co ma ręce i nogi, to przeznaczyć małą porcję dosłownie na dzień zbioru i użyć najniższej dostępnej mocy grzewczej oraz robić jak najczęstsze przerwy między króciutkimi sesjami.

A teraz ciekawy sposób dla tych, którym nie zależy na zachowaniu pąków w ich pierwotnej formie lub przedkładają smak i zdrowotność nad widok. Duże tłuste kwiaty wyglądają co prawda efektownie i prestiżowo. Jednak być może są zapylone, może kręcisz od razu zapas jointów na zimę, a może wskutek pecha, lenistwa albo niewiedzy i szczyciki prezentują się skromnie. W takim przypadku możesz osiągnąć stan przydatności do spożycia znacznie szybciej, a walory smakowe będą nieporównywalne. Tym bowiem, co drapie w gardło, jest gęsty dym z płonącego chlorofilu, którego łatwo możesz się pozbyć. Jest to też dobra metoda uzdatniania liści do celów kulinarnych oraz celów standardowych (a także produkcji haszyku)! [Jeżeli jest sporo ziarna wartego zachowania (podłego też, dziwnie się pali), można uniknąć syzyfowej pracy z przebieraniem; ale najpierw trzeba dokonać zwykłego suszenia, bo świeżych pąków nie pokruszysz, a potem dopiero możesz wykorzystać podany trik jedynie dla poprawy smaku owoców swej pracy. Miał z pestkami wsypujesz do szerokiej szuflady, którą chwytasz i potrząsasz kolistymi ruchami jak poszukiwacze grudek złota wśród piasku, a nasionka zbiorą się elegancko w jednym miejscu (pomysł: Imer).]
Oddziel więc kwiatki od liści i rozdrobnij obie grupy przy pomocy np. noża i deski do krojenia, może również tarki, sokowirówki. Wrzuć do garnka z wrzątkiem. Poczujesz nieprzyjemną woń najzwyklejszego chaszcza, siana, powstanie cuchnąca zielonożółtobrązowa zupa – to właśnie pękają ściany komórek, a chlorofil opuszcza materiał (razem z kolorem). Jest tego bardzo dużo. Odcedź na drobnym sitku lub przez specjalny papier filtrujący (standardowy do kawy niestety sączy wolno i zatyka się). Kanabinoidy są praktycznie nierozpuszczalne w wodzie, więc nie zachodzi istotna utrata mocy; niegroźne jest też krótkotrwałe działanie gorąca, zwłaszcza, że w wodzie nie wystąpi utlenianie, kanabinoidy parują w temperaturach bliskich 200 stopni!! Aby pozbyć się całego niemal chlorofilu, musiał(a)byś powtórzyć te czynności parę razy. Dodatkowo można wystudzone ziele umieścić w zamrażarce, gdzie popękają dalsze ściany komórkowe, po czym najlepiej odmrozić poprzez kolejne przelewanie. Wyciskasz. Po tym dość krótkim zabiegu, z uwagi na zniszczenie struktury tkanki, dalsze suszenie odbędzie się radykalnie szybciej (i nie jest teraz jakoś bardziej mokre, świeże i tak składa się głównie z wody), wybite zostaną bakterie i zarodniki grzybów, a paląc przyswoisz znacznie mniej substancji smolistych, czując bardzo łagodny dymek. Nawiasem mówiąc, pod wdzięczną nazwą WC (water curing) znane jest moczenie kwiatów w letniej wodzie, które wypłukuje znacznie mniej chlorofilu, ale nie niszczy ich wyglądu.

Dosuszanie (curing). Tłumaczone również jako „konserwacja”. Wykonuje się je w tych samych celach co suszenie, innymi metodami, pozbywając się resztek wody, dodatkowo poprawiając zresztą znacznie aromat poprzez wielorakie naturalne procesy chemiczne. Minusem (dla większości) jest przemiana odrobiny THC w CBD, jakkolwiek całkowita ilość THC zdaje się nie spadać ze względu na pozostałe procesy konwersji kanabinoidów, a ich ilość całkowita wręcz nadal się zwiększa. Z uwagi na utratę wody zmniejsza się, jak wiadomo, masa. Zwykle curing trwa minimum 2-3 tygodnie. Wiele osób lubi zostawić śladową ilość wilgoci dla zapachu i konsystencji. Również dla zapachu razem z suszem nieraz umieszczana jest np. sucha skórka od cytryny. Zacząć można od papierowych toreb i względnego ciepła lub od razu temperatury pokojowej. Codziennie wietrzymy i wkrótce luźno, nie gniotąc pakujemy kwiaty do słoika, najlepiej takiego z uszczelką, który będziemy często przetrząsać. Plastik spisuje się słabiej. Kiedy wilgoć ze środka zacznie przenikać na powierzchnię pąków („pocenie”), wykładamy na papier i znów wietrzymy; może to być początkowo parę razy dziennie; cały czas uważamy na pleśń. Tak postępujemy, dopóki dopisuje nam cierpliwość.

Przechowywanie. Pakuje się susz ciasno, nawet prasując. Jeśli będzie w klasycznej torebce (uwaga na przebijające łodyżki), słomką można wyssać powietrze. Także klasycznie można sformować walec i mocno owinąć taśmą pakową. Najwyższą wartość dla smakoszy utrzymuje zaś dzięki celofanowi i np. woskowi lub silikonowi z pistoletu do doszczelnienia. Można użyć dodatkowo pojemników próżniowych. Jeżeli jest już wyschnięte na kość, taki pojemnik lub słoik umieszczony w lodówce lub zamrażarce jest w stanie zachować pełnię właściwości umieszczonego w środku skarbu przez całe miesiące. Niedosuszone nie powinno być jednak narażone na zamarznięcie, bo skutki ew. infekcji będą opłakane. Jeżeli nie potrzebujesz magazynu doskonałego, może potrzebujesz się skupić na idealnej skrytce. Przed dziećmi, zwierzętami, jak choćby psy. Możesz zakopać, albo położyć gdzieś wysoko. Nie zaszkodzić zrobić gąszcz śladów, także fałszywych śladów zapachowych, najlepiej niezbyt niezwykłych, np. zapach kota. Pudełko lub klasyczna torebka powinny być nowe i obmyte, wrzucone razem z osuszaczem i/lub korkiem na przykład do puszki po farbie. Nie ma jak spokojny sen.

[ps. jeszcze raz przypominam –  niniejszy tekst nie namawia do niczego w Polsce]

Oceń ten artykuł
(3 głosów)