Jamajka rozdaje konopne medale na Cannabis Cup
Z lekkim wahaniem jamajska strona wydała pozwolenie pod warunkiem ścisłej współpracy Amerykanów z Rastamanami. Po szybkich przygotowaniach wszystko udało się w końcu dopiąć i na cztery długie dni (12-15.11.2015) kawałek negrilskiej plaży zamienił się w konopne miasteczko, amerykańskie przeniknęło się z jamajskim, było reggae i THC. Jah patrzył przychylnym okiem na celebracje pierwszego na wyspie Cannabis Cup 2015.
Najlepszą na wyspie sativę i indicę oceniało 28 jurorów m.in. Danny Danko, Kyle Kushman i Nico Escondido. Profesjonaliści znaleźli na Jamajce ponad 65 różnych typów haszu i cannabis. Werdykt jurorów potwierdził to co Jamajka wiedziała już od dawna – w obu kategoriach wygrało zioło z legendarnego Orange Hill. Sędziowie ogólnie byli zadowoleni, chociaż nie wiadomo ile w tym prawdy a ile kurtuazji. W trakcie imprezy podczas jednego z paneli dyskusyjnych Jamajczycy sami przyznali, że nie mieli wystarczająco dużo czasu na przygotowania do konkursu. Ostateczna zgodna na festiwal pojawiła się dopiero w sierpniu, więc wielu farmerów nie zdążyło posadzić swoich najlepszych roślin. Przedstawicielka Ganja Farmers Association przekonywała, że to, co najlepsze Jamajka pokaże dopiero za rok. Na chwilę obecną wszyscy są poniekąd zwycięzcami, ponieważ wszyscy zyskają na powstającym przemyśle.
Jamajka to punkt G karaibskiego przemysłu konopnego – tak o wyspie wypowiadał się Dan Skye z High Times. Amerykanie od samego początku asystują Jamajczykom w skomplikowanym i wieloetapowym procesie legalizacji marihuany. Jeśli okaże się on tak samo intratny jak w Oregonie czy Colorado na pewno z chęcią przytulą część zysków. Na razie jednak dzielili się doświadczeniem i technologicznymi nowinkami. Nico Escondido, jeden z czołowych hodowców Ameryki zachęcał do własnych upraw i nauki, polecał żarówki najnowszej generacji. Wspomniał o duchowym aspekcie uprawy roślin, nie tylko cannabis. Ogólnie Amerykanie reprezentowali raczej masowo-konsumpcyjne, oparte na zaawansowanych technologiach podejście do tematu. Opowiadali o szklarniach i uprawach hydroponicznych. Na swoich stoiskach prezentowali vaporizery, skomplikowane fajki, żywice, woski. Zastosowania rozmaite – od rekreacyjnych po ściśle medyczne. Zachęcające do kupna hermetyczne opakowania i kolorowe etykiety kontrastowały z jamajską tradycją czystej natury, tacami pełnymi kwiatów, tradycyjnymi fajkami wykonanymi z kokosa, gandziowymi cukierkami domowej roboty. W tłumie, co i rusz natykałam się na Jamajczyków z czarnymi foliowymi torbami wypełnionymi ziołem – high grade, najwyższa jakość – zachęcali. Nikt niczego nie ważył. Wielkość zakupu zależała od szczodrości sprzedającego. W obiegu dostępne były również gotowe jointy w cenie 1-1.5 $. Skręcane na jamajski sposób, czyli bez tipów, duże, ile papier zmieści.
Dla Jamajczyków, a przede wszystkim Rastamanów Cannabis Cup był ważnym krokiem długiej i bolesnej, acz w końcu zwycięskiej drogi do nobilitacji świętego sakramentu. Przez dekady zakazywano im używania rośliny, jawnie prześladowano i dręczono. Pretekstem były jakiekolwiek ilości. W kulturze rasta gandzia ma miejsce szczególne. O efektach działania nie mówią ‘spalony’, ‘zrobiony’ czy co tam jeszcze. Dla nich to stan ‘najwyższej medytacji’ -stan, w którym poznaje się prawdę. Wierzą, że marihuana rosła na grobie króla Salomona. W połączeniu z głęboką modlitwą pozwala połączyć się z bogiem w nas samych, dostrzec go w innych. Nazwanie gandzi narkotykiem to poważne kulturowe faux pas. Cannabis Cup – wielkie święto marihuany – nie mógł być godniej celebrowany, jak właśnie na Jamajce przez kilka pokoleń oddanych użytkowników.
Rasta to zresztą nie tylko sama gandzia. Festiwal był także okazją do promowani idei ital, czyli tego co naturalne, proste i etyczne. Cała sekcja z jedzeniem opanowana została przez dready. Turyści z resortów, obkarmieni jerk kurczakami ze smakiem zajadali ryż, fasolę i calalloo. Owoce obficie ciekły po brodach. Wielkie święto roślin. Stoiska z alkoholem i kurczakowym BBQ rozstawiono za ogrodzeniem. W regulaminie imprezy organizatorzy zastrzegli, że jest to festiwal bezalkoholowy i wegański. Jamajscy organizatorzy ze sceny podejmowali kwestie etyczne zabijania zwierząt. Mutabaruka mówił o szacunku wobec życia zwierząt. Wspominał o Indiach i świętych krowach. Na wielu jamajskich stoiskach poza produktami konopnymi sprzedawano olej kokosowy, nasiona i przetwory z moringi, olej z neemu, naturalne mydło z Ghany, masło shea, roztwór srebra koloidowego. Konopne święto chętnie ugościło inne lecznicze rośliny. Jedną z ważniejszych jest morninga nazywana drzewem życia. Zielarze dyskutowali o jej dobroczynnych właściwościach, wymieniali się przepisami na owocowo-warzywne koktajle.
Na niemal każdym straganiku sprzedawano duże i małe buteleczki z korzennym winem (roots wine), fermentowanym napojem na bazie różnych ziół i przypraw Z okazji imprezy w składzie pojawiły się konopie. Kramik z tradycyjnymi fajkami jamajskimi – chalis, odwiedziła gwiazda młodego reggae Jah Cure. Nie występował na festiwalu, odwiedzał kolegów. Na stoisku z książkami tematyka konopna dorównywała sekcji afrykańskiej – hodowla konopi, książki kucharskie, leksykony, historia niewolnictwa, koszulki i olejki. Tutaj również ceny niestety grubo zawyżone. Nie ma się jednak, co dziwić. Dla cudzoziemców karnet na cztery dni festiwalu kosztował 250 $, w wersji z noclegiem i wejściem do strefy VIP prawie 1000 $.
Celebracjom towarzyszyły dwa dni koncertów reggae. Wystąpili m.in. Jah9, Luciano, I-Wayne, Bushman, Mighty Diamonds i Tarius Riley. Obowiązkowym punktem każdego koncertu był utwór poświęcony gandzi i jej legalizacji. W przerwach ze sceny nieustająco leciał przekaz rasta, słowa wdzięczności, podziękowania za wsparcie i wytrwałość. W konopnej radości zjednoczyły się różne odłamy rasta - Nyabinghi, Bobo Shanti, 12 Plemion Izraela. Na słonecznej negrilskiej plaży bawili się razem Jamajczycy, Amerykanie i wszyscy inni miłośnicy roślin. Wspominano gwiazdę jamajskiego reggae i wielkiego działacza na rzecz marihuany – Petera Tosha. Bez wątpienia jego zadowolony duch krążył wśród zebranych. W przyjemnej, rozluźnionej atmosferze łatwo nawiązać rozmowę. Spotykam ojca z synem, którzy dzielą się fajką.
To wielkie szczęście i wspaniałe porozumienie międzypokoleniowe, którego mogę jedynie pozazdrościć. Starszy pan opowiadał o legalizacji marihuany w Stanach Zjednoczonych i o znaczeniu rzetelnej informacji, która pozwoliła mu otworzyć się na nowe doświadczenie. Dla Jamajczyków sprawa jest prosta. Mają jedną odpowiedz – to tylko roślina, nie można zakazać roślin.
Artykuł z #57 numeru Gazety Konopnej SPLIFF
Urszula Musyl
Facebook YouTube