Czechy konopiami stoją
Mieszkam ok. 80 km od granicy polsko-czeskiej. Teraz, w dobie układu z Schengen, to bardziej prowizorka niż wspomnienie dawnych lat, kiedy ruch kołowy i pieszy był tutaj zawsze na najwyższym poziomie. Bo alkohol w koronach, słodycze i inne asortymenty – zawsze były tańsze niż w złotówkach.
Spożywcze wyprawy na południe były przez lata w modzie. Potem już różnica między złotym a koroną nie była aż tak pociągająca. A i śliwowica z beherovką przestały nęcić oryginalnością. W osiedlowym sklepie, za rogiem – też już można było je kupić.
Paradoksalnie jednak mogę iść w zakład, że naszych rodaków wcale dużo mniej na granicy polsko-czeskiej nie ma. Znowu sąsiedzi mają coś, co nas skutecznie nęci, a mnie osobiście przyprawia o spory ból głowy, jak tylko sobie uświadomię, że raptem kilkadziesiąt kilometrów ode mnie jest tak naprawdę legislacyjny raj. Jak na razie można go obserwować hamując ze wszystkich sił zazdrość i zawiść w gardle z polskiego piekiełka, które z kolei już kilkanaście lat temu ostentacyjnie odwróciło się od logiki plecami. Z wzajemnością.
Legendarny liberalizm czeski podsycany laicką ideologią w końcu puścił wyraźne oko do substancji psychoaktywnej i postawił politykę antynarkotykową w takim miejscu Europy Środkowej, o jakim nikt nie mógł nawet marzyć.
Od trzech lat w Republice Czeskiej wolno mieć przy sobie bez odpowiedzialności kryminalnej: 1 g kokainy, 2 g amfetaminy, 1,5 g heroiny, 4 tabletki ekstazy, 5 tabletek LSD i aż 15 g marihuany. Można także legalnie uprawiać 5 krzaków konopi indyjskich, 40 grzybków halucynogennych zwanych psylocybami i odmiany kaktusów zawierających meskalinę.
Ta rewolucja nie wzięła się znikąd. Czescy politycy potrafią czytać. I to ze zrozumieniem. Było jasne, że Praga, po tym jak stała się niewątpliwą atrakcją turystyczną, potem ważnym centrum usług seksualnych – miała spore szanse na otrzymanie miana „Amsterdamu południa”. Oficjalne badania także nie pozostawiały złudzeń. Biuro ONZ do spraw narkotyków alarmowało, że co czwarty Czech między 15. a 24. rokiem życia przyznaje się do palenia marihuany, a dwie trzecie spośród 30 tys. zarejestrowanych narkomanów bierze pervitin – czeską amfetaminę wytwarzaną najczęściej metodami chałupniczymi, w kuchniach. W ciągu 7 lat liczba takich „kuchenek” likwidowanych przez czeską policję wzrosła z 19 do ponad 400 rocznie.
Liberalizacja prawa postawiła na nogi… Polaków. Czesi, jak sami przyznawali, gorące dyskusje na temat narkotyków mają już za sobą. U nich także – podobnie jak w kraju nad Wisłą – jeszcze pod koniec XX wieku obowiązywał przepis, który nie precyzował, czym jest owa magiczna ilość na własny użytek. Protoplaści wojaka Szwejka widzieli, że zapełniają im się bez sensu więzienia tak naprawdę Bogu ducha winnymi młodymi ludźmi. Spożycie substancji psychoaktywnych absolutnie nie maleje. Przeciwnie. Budżet państwa tylko na tym traci. Bez sensu – stwierdzili rezolutni Czesi i zmienili prawo.
I temat przestał dla nich de facto istnieć, co zresztą mogłam przeżyć na własnej skórze podczas ostatnich wizyt w Cieszynie czeskim. Degustacja na plantach absolutnie nikogo nie interesowała.
Na samym początku wprowadzenia przepisów w życie owo życie przewróciło się do góry nogami w polskich gminach przy granicy. Burmistrzowie i wójtowie zaczęli podnosić w mediach lament, że teraz czeka ich napływ narkomanów i zboczeńców różnej maści (podobnie, jak wejście do UE miało np. odebrać Polsce Szczecin, na rzecz Niemiec oczywiście…).
Wolność Tomku w swoim domku – Czesi zdołali się uodpornić na polską schizofrenię i robili swoje. A kilka tygodni temu postawili kolejny krok w tym kierunku. Na początku grudnia zeszłego roku Izba Poselska, izba niższa parlamentu Czech, uchwaliła nowelizację prawa o narkotykach, legalizującą marihuanę dla celów leczniczych.
Wbrew pozorom nasi sąsiedzi nie odczuli nagle zbiorowego idiotyzmu. Odwrotnie, sprytnie znaleźli sposób na reperowanie budżetu. Nieprzypadkowo jednak konserwatywny rząd w Holandii ciągle waha się przed definitywnym zamknięciem coffee shopów przed turystami zagranicznymi. Tamtejsza polityka narkotykowa daje rocznie do państwowej kasy blisko 2 mld euro. W dzisiejszych czasach, kiedy tak naprawdę atak kolejnego kryzysu globalnego to jedynie kwestia czasu, a kolejne kraje europejskie wpadają w czeluści recesji – takie wyliczenia przynajmniej nakazują zastanowić się chwilę nad sprawą.
I tak właśnie zrobili Czesi, po czym uznali, że wprowadzenie marihuany do aptek przyniesie same korzyści. Wszak konopie jako ziele lecznicze stosowane było już w drugim tysiącleciu przed naszą erą na terenach Indii i Chin. W chińskim ziołolecznictwie kwiaty stosowano do leczenia owrzodzeń, ran, poparzeń i wrzodów. Nasiona w formie pasty były stosowane przeciwzapalnie, jako lek przeczyszczający i odrobaczający. Olej tłoczony z nasion używano jako odżywkę do włosów, a żywiczny wyciąg na bazie alkoholu był stosowany jako środek przeciwbólowy, redukujący poziom lęku, poprawiający apetyt, stosowany przy migrenie, bezsenności i przypadłościach neurologicznych. W 1839 r. William Brooke O’Shaughnessy zastosował jako pierwszy z powodzeniem cannabis jako środek znieczulający przy bólach reumatycznych, kolce jelitowej u dzieci i bólach tężcowych. Również angielska królowa Wiktoria stosowała konopie dla złagodzenia bólów menstruacyjnych. Na początku XX wieku znanych było co najmniej sto środków leczniczych, w których Cannabis stanowił istotny, jeśli nie jedyny składnik. Lekarstwa te były przepisywane na k ilkadziesiąt różnych schorzeń.
W XXI wieku kolejne kraje (regiony) decydują się na wprowadzenie marihuany leczniczej. W 2008 roku Amerykańskie Kolegium Lekarskie w swoim oświadczeniu nie zajęło stanowiska ani „za”, ani „przeciw” legalizacji marihuany. Lobby alkoholowe i farmaceutyczne, które tak skutecznie w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia wsadziło marihuanę za kraty – zaczęło nerwowo obgryzać paznokcie.
Na 154 czeskich deputowanych obecnych podczas tego głosowania przeciwko opowiedziało się jedynie 7. Pozwolenia na uprawę konopi, wydawane na okres 5 lat, przyznawać będzie firmom resort zdrowia, który zapisze je do specjalnego rejestru i będzie odbierał towar po cenie około 70-80 koron (11-13zł) za gram suszu. Dystrybucja marihuany i leków zawierających ekstrakty z tego narkotyku będzie również podlegać ścisłej kontroli. Lek ma być dostępny tylko na recepty elektroniczne, co umożliwi kontrolę jego dystrybucji. Pacjent będzie pokrywał sto procent ceny.
Czesi absolutnie nie wyważają otwartych drzwi. Lecznicze właściwości marihuany są zauważalne również przez innych europejskich polityków (np. w Hiszpanii). Decydują się na to kolejne stany Stanów Zjednoczonych. Nie bez znaczenia jest także sytuacja ekonomiczna i potrzeba poszukiwań kolejnych źródeł dochodu. Lobby alkoholowe na razie w odwrocie. Można jednak się spodziewać w najbliższym czasie jakiegoś rewanżu. Zbyt duże sumy są w grze.
Tymczasem w Polsce ani ze względu na finanse, ani ideologię – legislacyjni włodarze uparcie nie chcą dostrzec zbawiennych właściwości marihuany. Tradycja, czyli na mszę, potem na jednego i na końcu zupa jest za słona – cały czas silna jest w kraju nad Wisłą.
Spliff: To, co z naszej ciemnogrodzkiej perspektywy jest rewelacją i absolutnym pozytywem, w samych Czechach spotyka się z mieszanym przyjęciem. Niektórzy traktują to jako „rządowy podstęp” i dalszy ciąg represji. Za posiadanie nawet niewielkich ilości teoretycznie można zostać ukaranym grzywną do 15 tysięcy koron (ok. 2 tys. zł). Jakkolwiek nie można dziwić się sąsiadom z południa - żadne rozwiązanie w jakikolwiek sposób represjonujące miłośników ganji nie może zostać określone ideałem - to chcielibyśmy mieć ich problemy :)
Artykuł z 44 numeru Gazety Konopnej SPLIFF
(Barbara Grzeszcz)
Facebook YouTube