mieszanki ziołowe, alternatywa czy pułapka: próba dyskusji
W poprzednim numerze Gazety Konopnej kolega Machabeus pisał Wam o mieszankach tzw. ziołowych, legalnych substytutach konopi. Po wielu miesiącach, a nawet latach obecności na rynku polskim i europejskim i parunastu od zdemaskowania jako właściwych substancji aktywnych syntetycznych odpowiedników THC, co nieco już o nich wiadomo.
Obiecaliśmy zamieszczenie kolejnej opinii, postaram się zatem uzupełnić deskrypcję, przedstawić swój punkt widzenia na różne cechy tych produktów, ich wady i zalety. Po części polemizując, po części przypominając najważniejsze fakty w skrócie. Od następnego wydania planujemy recenzować konkretne blendy.
Trzy podstawowe aspekty mieszanek „ziołowych” to ich psychoaktywność, legalność oraz cena. Plus ewentualna szkodliwość, czy też może zdrowotność, czego nie można wykluczyć. O tym dalej. Pierwsza generacja mieszanek była nieco słabsza i przede wszystkim ich palenie trochę przymulało. Składników roślinnych, o bardzo delikatnym wpływie na umysł, było wiele, sporo ludzi sądziło, że magia tkwi w ich połączeniu. Magia dzisiejsza nie pozostawia złudzeń, tym bardziej, że miksy „generyczne” są znacznie uboższe w różnorodne zioła. Działanie większości z nich jest zbliżone, co najwyżej niektóre są potężniejsze. (Część, z tych droższych, zdaje się być również „cięższa”.) Mocne są wszystkie.
Między nimi, a poczciwą gandą łatwo poczuć różnicę. Są mniej relaksujące, a bardziej euforyczne, prawdopodobnie słabiej wpływają na receptor kannabinoidowy CB2, niż CB1. Przypominają prędzej czystą Sativę. Osobiście jestem wyjątkiem i znajduję je jako nawet przyjemniejsze pod tym względem, dobre np. do sportu i nie tylko. Paradoksalnie, trudniej mi się po tym zestresować, niż po bardziej uspokajającej konopi (większości odmian), to jednak kwestia bardzo indywidualna. Czy znaczy to już, że uważam je za lepsze? Nie chodzi o to, że boję się naruszyć jakąś świętość, i tak jest to częściowy triumf techniki nad przyrodą, tak. Ale... czy pijąc wino człowiek myśli tylko o tym, jak przyjemne będzie odurzenie? Równie ważny jest kontekst. Własnoręcznie wypielęgnowana roślina Cannabis zawsze będzie najlepsza. Nie każdy się zgodzi, ale za to statystyczna sztuka ordynarnego skunka od dilera jak dla mnie z podróbą raczej przegrywa.
Mieszanki łatwiej przyjmować w wysokich dawkach... także w zbyt wysokich. Choćby dlatego, że wyglądają niepozornie i często są traktowane z lekceważeniem. Koleżeństwo twierdzili, że przeżywają po nich ciężkie zejścia (łącznie z tajemniczym skrętem kiszek, może nerwowym), być może właśnie szukając pewnego „ciężaru fazy” palili więcej, niż naprawdę było im potrzeba. Każdy chyba tester przyzna jednak, że przeżycia po omawianych specjałach mijają relatywnie szybko.
Oczywiście, prawdą jest, że związków syntetycznych jest wiele, z drugiej strony, na pewno dominuje jeden-dwa najtańsze i dość podobne; poza tym ich bogactwo nigdy nie dorówna oszałamiającej liczbie marketingowych wersji, smaków, opakowań i marek.
Legalność... co tu dużo gadać. Szczególne błogosławieństwo choćby dla osób już skazanych za posiadanie, wykonujących niektóre zawody, gdzie wymagana jest nieposzlakowana opinia, przekraczających granicę, etc. Dostępność jest też ważna, nie każdy ma możliwość sadzenia, nie zawsze da się coś zdobyć.
W przypadku Cannabis coraz bardziej „palącym” problemem staje się też prześladowanie kierowców-palaczy. Oczywiście, odradzamy jazdę pod wpływem środków psychoaktywnych. Jednak specyfika kannabinoli jest taka, że po wytrzeźwieniu mamy je nadal wykrywalne w organiźmie, jako metabolity (testy moczu) i śladowe ilości w krwi, ślinie, w pocie. W najlepszym wypadku musimy przerwać podróż, tracimy prawo jazdy do czasu wyjaśnienia sprawy w profesjonalnych badaniach. Bardzo prawdopodobne jest też, że zostaniemy skazani za „wykroczenie”, rzekomy stan „po użyciu środka działającego podobnie do alkoholu”, postradawszy na pół roku prawko, plus grzywnę; może nawet uznają to za przestępstwo, jeszcze gorzej. Utrata prawa jazdy może być prawdziwym dramatem, gdy ktoś nie mieszka w mieście lub prowadząc zarabia na chleb; niestety spotyka to całkiem niewinne osoby, kilka godzin lub dni po paleniu Cannabis. (A gdyby przyszło nam do głowy właśnie wtedy zeznawać, że paliliśmy tylko mieszankę, a nie, jak w rzeczywistości, konopie, zapewne nie uratuje nas to i tak). Nie wiemy, czy metabolity mieszanek są podobne i wykrywalne w moczu, ale w ślinie, zdecydowanie najczęstszym materiale testowym, czuć tylko substancję właściwą: w tym przypadku niewykrywalną. Dodam, mam wrażenie, że po mieszankach oczy nieco mniej czerwienieją, więc i ryzyko samego narkotestu mniejsze. Prosimy jednak nie korzystać z tego i jeździć bezpiecznie dla innych oraz siebie, trzeźwo.
Jeśli chodzi o ceny, blendy sprzedawane są w przeróżnej gramatury torbach, od 0,25 g. Koszt zawartości to minimum ok. 35 złych/g. Dużo. Gdyby nie to, że mowa o prawdziwym gramie, a nie gramie czarnorynkowym (nawet 0,6 g), byłoby to drożej od „oryginału”. Konkurują więc legalnością i dostępnością.
Pora przejść do tego, co budzi największe kontrowersje. Kwestie zdrowotne. Nieznane substancje przy spożywaniu budzą lęk. Tym bardziej, jeśli mają magiczne działanie, można myśleć, że „trzeba” za to jakoś zapłacić. Co gorsza, są dodawane w tajemnicy przed „kolekcjonerem”. Nieetyczne co prawda, ale jeszcze bardziej niemoralne jest, że państwo skłania producentów do takich rozwiązań. Jakie są jego zamiary, przekonaliśmy się rok temu. Wolą, żeby ludzie się truli, wolą darować rynek psychoaktywów bandytom, zamiast cieszyć się, że smart shopy go cywilizują. W tym miejscu muszę pochwalić warszawsko-łódzką firmę besmart.eu, gdzie mieszanki są opisywane szczerze jako zioła ze sztucznymi dodatkami.
W przypadku domniemanej rakotwórczości, przypomnę, że jest to nasz dyżurny straszak, pamięta ktoś histerię z pochopnie porzuconymi przez klientów, wcześniej niesamowicie popularnymi gumami do żucia Turbo? A rakotwórcze mogą być nie tylko spaliny i tytoń, lecz nawet kawa, a w pewnym ograniczonym stopniu również... pomarańcze. Nie ma dotąd żadnych powodów, by podejrzewać kannabinoidy o działaniu podobnym do THC, agonistów receptora CB1. Dużo bardziej prawdopodobne jest właśnie przeciwnowotworowe, jakie w pewnym stopniu tetrahydrokannabinol wykazuje, w dużych stężeniach, wobec np. glejaka (pierwsze badania czeskie z 1955 r., niedawne hiszpańskie, zreferowane sześć lat temu w... Rzeczpospolitej oraz inne).
Do większości zastosowań medycznych lepiej nadają się jednak Cannabis i silniejsi agoniści receptora CB2. Przyszłość należy tu moim zdaniem do syntetyków, z których wiele działa zarówno znacznie mocniej, jak i bardziej selektywnie; konopie, a także THC pobudzają oba ich typy (w rzeczywistości rodzajów receptorów jest więcej, pozostałe są jednak mniej ważne i gorzej zbadane, więcej informacji w Spliffie#13). Wracając do mieszanek, przykładowo substancja HU-210 okazał się niezbyt pomocny np. w chorobie Alzheimera. Wydaje się też, że blendy przeważnie nie wywołują takiego łaknienia, być może w związku z pewnym działaniem pobudzającym. Porównanie z rzeczami syntetyzowanymi w nadziei na stworzenie leków, z których jedna na całe mnóstwo okazuje się bezpieczna, uważam za przesadne. Wiemy przynajmniej tyle, że esencja mieszanek jest bliska THC, na jakie działa receptory, że nie zaszkodziła już setkom tysięcy konsumentów – słusznie określanych jako króliki doświadczalne – przyznać trzeba, że próba jest obszerna, a każda poważna ujawniona dolegliwość zapewne błyskawicznie zostałaby nagłośniona przez prasę na całym kontynencie.
Interakcje to osobna rzecz. Najbardziej prawdopodobne, że i tu sytuacja ma się podobnie, jak z THC. Nie spodziewałbym się tak spektakularnego wspólnego działania przeciwbólowego z opioidami, bo odpowiada za nie CB2. Ciekawi mnie, czy dobry efekt da jednoczesne przyjęcie i konopi, i syntetyków.
Ryzyko, które wg mojej ograniczonej wiedzy jest realne, wiąże się z konsumpcją blendów podczas ciąży i karmienia. Są przesłanki, że THC może (choć nie musi) szkodzić płodowi lub dziecku, nie warto więc ryzykować z mieszankami.
Last but not least, „kadzidełka” zwyczajnie nie mają klimatu. Brak im miłego smaku, na ogół jest wręcz przeciwnie. Zapach się nie umywa. „Podkładem” jest przeważnie ziele Damiana (Turnera Diffusa) i/lub inne tanie susze, nasączane np. olejem palmowym, by nie gasły zbyt łatwo przy paleniu. Konsystencja jest sypka, przez co spożywanie w fajkach jest kłopotliwe, dobrze nadaje się tylko do skrętów. Deklarowane aromaty np. owocowe wcale nie są wyraziste ani interesujące. Naprawdę lubię to bardziej energetyczne od konopnego działanie, choć wiem, że jestem w mniejszości – i tak jednak są to legalne podróbki, przydatne przede wszystkim w razie deficytu, albo gdy „bezprzypałowość” jest dla nas najważniejsza. Przykro stwierdzić, sam proces konsumpcji jest bardziej nieprzyjemny niż przyjemny, choć pewnie łatwo byłoby wyprodukować coś dobrego. Część z nas preferuje naturę po prostu dla zasady, a chyba wszyscy mają do gandzi szczery sentyment i przywiązanie. Czasem jednak bezpieczeństwo prawne jest bezcenne. W warunkach ekstremalnych polskich represji dobrze mieć coś takiego w sklepach. Rząd tymczasem szykuje nową ofensywę...