Zrób mi jakąś krzywdę
...Czyli wszystkie gry video są o miłości( Wydawnictwo Lampa i Iskra Boża 2006, 2008 )
Jakub Żulczyk (rocznik 1983) do tej pory napisał dwie powieści: „Zrób mi jakąś krzywdę” i „Radio Armageddon”. Jest niezależnym publicystą, recenzentem, felietonistą, prowadzi też własnego bloga. Post student dziennikarstwa, obecnie wolny strzelec. Pisze dla „Dziennika”, „Machiny” i innych takich, których nikt chyba nie czyta.
O samej książce: Otwiera ją garść przemyśleń autora z rodzaju „co by było, gdyby” z domieszką „czasem czuję się jak…” Nazwane jest to fachowo intrem, i mimo, iż czytanie tego wstępu nie sprawia żadnych problemów, to jest ono moim skromnym zdaniem zupełnie niepotrzebne.
Już z początkiem właściwego tekstu spada na nas cały „tragiczny” sens historii, mianowicie dowiadujemy się, że główny bohater, który pełni równocześnie rolę narratora, zakochuje się. Całą resztę książki śledzimy więc przebieg walki o to uczucie. Walki tę nie toczy wszak z samym sobą, lecz jak się wydaje, z całym światem, który jednak ni w ząb nie ma zamiaru rzucać bohaterowi nawet drzazgi pod nogi. To on wręcz wydaje się być na tyle sfrustrowany, aby samemu pakować się pod lufy. Porywa więc swoją wybrankę i ruszają razem na szalony trip po kraju, koloryzując go jak tylko można ilością wypalonej trawki i zjedzonych lodów. W zasadzie niczym innym się nie żywią. Zbierają po drodze co ciekawe przypadki (aczkolwiek dla narratora wciąż frustrujące), w postaci np. Wiktora – Szalonego artysty z jednym dredem na czubku głowy. Razem podszywają się pod świadków Jehowy, zaznajamiają się z tajnikami kręcenia filmów porno czy uczestniczą w wielkim festiwalu rockowym.
Wszystko to jest opisane prostoliniowo, trochę powyrywane z kontekstu, ale napisane przede wszystkim tak, żeby się lekko czytało. To, co robi wrażenie, to warsztat literacki autora i sposób jego narracji. Mimo, że jest to debiut i w tekście można wyłapać sporo mniej lub bardziej poważnych błędów, porównania i składnia zdań mogą zachwycić, szczególnie tych młodszych czytelników. Autor niemal chwyta nas za krawat, czy co tam nam obecnie zwisa, i przeciąga przez ponad trzysta stron swojej książki. Nie zdołał uniknąć jednak powtórzeń, jak powtarzające się niemal na każdej stronie „pierdolnięcie”; porównania, które nam serwuje, w większości opisują świat widziany z oczu sfrustrowanego już nie młodzieńca, który właśnie uświadomił sobie, jak to wszystko jest napompowane i sztuczne. Tymczasem jest przecież w stanie najlepszym i właśnie teraz powinien odstawić patetyzm odbierania, zachłysnąć się światem i jego pięknem.
Facebook YouTube