Śmiech to zdrowie
Poczucie humoru różni narody. Amerykanie śmieją się z tego, co zaskakujące, Anglicy z tego, co dziwne. Niemców do śmiechu doprowadzają rzeczy rubaszne, Francuzów głupie, a Polaków – straszne. A dowcipy Monty Pythona już od kilkudziesięciu lat znajdują miłośników we wszystkich krajach.
Mimo, że grupa dawno zakończyła działalność, jej telewizyjny „Latający cyrk” oraz filmy fabularne są wciąż na nowo odkrywane przez kolejne pokolenia fanów (Rafał A. Ziemkiewicz, Poważny wygłup, Wprost 18 maja 2002).
W październiku 1969 r., kiedy „Latający cyrk Monty Pythona” pojawił się po raz pierwszy na antenie BBC, zwracał uwagę przede wszystkim formą. Przemieszanie scen granych przez aktorów z animacjami Terry’ego Gilliama było dość szalonym na owe czasy pomysłem. Monty Python zerwał też z tradycyjną formą kabaretowego żartu, wcześniej zawsze przedstawianego w zamkniętej scenie z początkiem i końcem. Dowcipy zaczynały się ni stąd, ni zowąd i kończyły ni w pięć, ni w dziewięć. Zanim nastąpiła oczekiwana puenta, najczęściej wkraczała na scenę nowa postać, bądź też widz przerzucany był w zupełnie nową scenerię i natychmiast rozpoczynał się kolejny żart. Wygłupy deptały sobie po piętach, a całość zmierzała w kierunku wytyczonym nieprzewidywalnymi skojarzeniami, zaskakując ciągłymi zmianami tematów i miejsc akcji. Bez zmian pozostawało tylko jedno – solidna dawka absurdu.
Utarło się pisać o pythonach jako o anarchistach nie liczących się z nikim i niczym, szargających z zamiłowaniem świętości i autorytety. W kimś, kto z twórczością grupy nie miał bliższego kontaktu, wytwarza się w ten sposób obraz grupy szyderców, dla których ściąganie z piedestałów i tarzanie wielkości w błocie było celem samym w sobie. Prawda jest inna. W przeciwieństwie do licznych naśladowców, pythoni uniknęli pułapki szargania dla samego szargania. Owszem, zrzucali z piedestałów świętości – obok zawsze dobrze przyjmowanych przez środowiska opiniotwórcze żartów z kapłanów, wojskowych czy konserwatywnych polityków nie brakowało bezlitosnych i „politycznie niepoprawnych” szyderstw z feministek, intelektualistów czy ruchu gejowskiego. Dla Grahama Chapmana kpina z homoseksualizmu była zresztą szczególnie ważna i miała charakter autoironiczny – pythoni potrafili kpić także z samych siebie i swojej sławy. Respektu nie budził w nich nawet majestat śmierci (Ziemkiewicz, op.cit.).
Pomiędzy drugą a trzecią serią latającego cyrku w 1971 r. członkowie grupy zrealizowali swój pierwszy film kinowy. Nadali mu tytuł, który od początku działalności był ich wizytówką: And Now For Something Completely Different (A teraz coś z zupełnie innej beczki). Była to składanka najbardziej znanych skeczów, przygotowana przede wszystkim z myślą o widowni amerykańskiej. Film, ku zaskoczeniu twórców, odniósł ogromny sukces w Wielkiej Brytanii, zaś w USA nie cieszył się zbyt wielkim powodzeniem. Ameryka odkryła i zachwyciła się Monty Pythonem dopiero w kilka lat później. Ten pierwszy kontakt z kinem zachęcił członków grupy do rozwinięcia pomysłu na kolejny film. Był nim Monty Python i Święty Graal, niskobudżetowa produkcja, w której swój udział mieli namówieni przez producenta Michćla White’a członkowie grup rockowych Pink Floyd i Led Zeppelin. Graal odniósł sukces i udowodnił, że grupa doskonale radzi sobie z językiem filmu, wnosząc doń ożywcze idee (Lecą Pythony – Tomasz Jopkiewicz, Film, 1998).
Żarty grupy, często przeszarżowane lub na granicy dobrego smaku, były nieustannym nakłuwaniem i opukiwaniem świata w poszukiwaniu takiej właśnie głupoty. Najlepszym tego przykładem jest drugi, najlepszy i najbardziej kontrowersyjny film grupy, „Żywot Briana”. Dostrzegano w nim kpinę z chrześcijaństwa i ewangelii, nawet z samego Chrystusa.
W istocie jednak rzecz wcale nie obraża uczuć religijnych, a nawet daje się umieścić w tradycji chrześcijańskiego apokryfu. Pod koniec pierwszej sceny – przedstawiającej narodziny Briana – okazuje się, że przyszedł on na świat tuż koło stajenki betlejemskiej – przez omyłkę trafiają do niego i szybko się wycofują Trzej Królowie. Cały późniejszy żywot bohatera, uparcie branego za proroka, odbywa się w cieniu zasugerowanej gdzieś poza krawędzią ekranu historii ewangelicznej. Celem szyderstwa nie jest nauka Chrystusa, lecz tłum, który nie potrafi z niej zrozumieć nic poza domniemanym wezwaniem do agresji przeciwko niewiernym i adorujący „świętego sandała”. Pythoni nie kpią z religii, ale z naszego zwyczaju pojmowania jej, tak jak nam wygodnie. A przy okazji w osobach bojowników Frontu Wyzwolenia Palestyny, którego głównym i najbardziej znienawidzonym wrogiem jest Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, parodiują różnych posthipisowskich aktywistów, z których śmiać się do dziś nie ma odwagi wielu zawodowych obrazoburców.
Grupa od momentu swego powstania wzbudzała często sprzeczne odczucia – od kultowego uwielbienia po pełną oburzenia dezaprobatę. Chociaż należy przyznać, że raczej mało komu udawało się oprzeć nieodpartej śmieszności utworów będących dziełem sześcioosobowego zespołu. W jego skład wchodzili gruntownie wykształceni absolwenci szacownych uniwersytetów Oxford i Cambridge: Graham Chapman, John Cleese, Eric Idle, Terry Jones i Michćl Palin oraz jeden Amerykanin, Terry Gilliam.
Skecze Pythonów nieraz odwoływały się do zdarzeń i postaci historycznych wcale nie tak powszechnie znanych, wymagających od widza wykształcenia często więcej niż średniego. Oczywiście było to ogromną zaletą, że można je było odbierać na wielu poziomach – tym najtrywialniejszym, ale i na bardziej wyrafinowanym. Dopatrzono się w ich utworach nawiązań do tradycji groteski, średniowiecznego karnawału, twórczości Rabelais, Lewisa Carolla, Bruegla i Boscha (czyli ulubionych malarzy Gilliama), czy wreszcie filmów braci Marx. Monty Pythony potrzebowały widza wtajemniczonego, który potrafi podążać za tokiem ich szalonego, zwariowanego, absurdalnego rozumowania i potrafi się śmiać. Śmiać ze wszystkiego – z policji, wojska, królowej, kościoła, no i oczywiście z siebie, bowiem nie oszczędzali nikogo i niczego – również siebie samych. Właśnie taka koncepcja miała gwarantować obnażenie przestarzałych konwenansów, stereotypów i przekonań, przez to były one poddawane publicznej i odważnej refleksji (Film głupi i obraźliwy? – Jacek Fuksiewicz, Kino, 1984).
Typową metodą budowania skeczu, a później scenariuszy filmów, było przyjmowanie jakiejś znanej widzom formy – telewizyjnych quizów, wywiadów, wydarzeń sportowych, znanych z życia publicznego instytucji, później filmów historycznych – i zapełnianie ich najbardziej zwariowaną i absurdalną treścią. Zwłaszcza pretensjonalność wielu programów telewizyjnych była idealnym celem pythonowego ataku (Zagłada wczoraj – Andrzej Kołodyński, Film, 1996).
Reasumując, dochodzę do przekonania, że ich twórczość jest tak wyrazista i dobitna w formie, że mogą być dzisiaj swobodnie odnoszeni do aktualnych zjawisk polityczno-społeczno-kulturalnych. Latający Cyrk w jednoznaczny sposób dokonał rozrachunku ze wszystkimi substratami rzeczywistości, zarówno na gruncie rodzimym, tj. angielskim i brytyjskim, czy bardziej uniwersalnie, ogólnoludzko.
W październiku 1969 r., kiedy „Latający cyrk Monty Pythona” pojawił się po raz pierwszy na antenie BBC, zwracał uwagę przede wszystkim formą. Przemieszanie scen granych przez aktorów z animacjami Terry’ego Gilliama było dość szalonym na owe czasy pomysłem. Monty Python zerwał też z tradycyjną formą kabaretowego żartu, wcześniej zawsze przedstawianego w zamkniętej scenie z początkiem i końcem. Dowcipy zaczynały się ni stąd, ni zowąd i kończyły ni w pięć, ni w dziewięć. Zanim nastąpiła oczekiwana puenta, najczęściej wkraczała na scenę nowa postać, bądź też widz przerzucany był w zupełnie nową scenerię i natychmiast rozpoczynał się kolejny żart. Wygłupy deptały sobie po piętach, a całość zmierzała w kierunku wytyczonym nieprzewidywalnymi skojarzeniami, zaskakując ciągłymi zmianami tematów i miejsc akcji. Bez zmian pozostawało tylko jedno – solidna dawka absurdu.
Utarło się pisać o pythonach jako o anarchistach nie liczących się z nikim i niczym, szargających z zamiłowaniem świętości i autorytety. W kimś, kto z twórczością grupy nie miał bliższego kontaktu, wytwarza się w ten sposób obraz grupy szyderców, dla których ściąganie z piedestałów i tarzanie wielkości w błocie było celem samym w sobie. Prawda jest inna. W przeciwieństwie do licznych naśladowców, pythoni uniknęli pułapki szargania dla samego szargania. Owszem, zrzucali z piedestałów świętości – obok zawsze dobrze przyjmowanych przez środowiska opiniotwórcze żartów z kapłanów, wojskowych czy konserwatywnych polityków nie brakowało bezlitosnych i „politycznie niepoprawnych” szyderstw z feministek, intelektualistów czy ruchu gejowskiego. Dla Grahama Chapmana kpina z homoseksualizmu była zresztą szczególnie ważna i miała charakter autoironiczny – pythoni potrafili kpić także z samych siebie i swojej sławy. Respektu nie budził w nich nawet majestat śmierci (Ziemkiewicz, op.cit.).
Pomiędzy drugą a trzecią serią latającego cyrku w 1971 r. członkowie grupy zrealizowali swój pierwszy film kinowy. Nadali mu tytuł, który od początku działalności był ich wizytówką: And Now For Something Completely Different (A teraz coś z zupełnie innej beczki). Była to składanka najbardziej znanych skeczów, przygotowana przede wszystkim z myślą o widowni amerykańskiej. Film, ku zaskoczeniu twórców, odniósł ogromny sukces w Wielkiej Brytanii, zaś w USA nie cieszył się zbyt wielkim powodzeniem. Ameryka odkryła i zachwyciła się Monty Pythonem dopiero w kilka lat później. Ten pierwszy kontakt z kinem zachęcił członków grupy do rozwinięcia pomysłu na kolejny film. Był nim Monty Python i Święty Graal, niskobudżetowa produkcja, w której swój udział mieli namówieni przez producenta Michćla White’a członkowie grup rockowych Pink Floyd i Led Zeppelin. Graal odniósł sukces i udowodnił, że grupa doskonale radzi sobie z językiem filmu, wnosząc doń ożywcze idee (Lecą Pythony – Tomasz Jopkiewicz, Film, 1998).
Żarty grupy, często przeszarżowane lub na granicy dobrego smaku, były nieustannym nakłuwaniem i opukiwaniem świata w poszukiwaniu takiej właśnie głupoty. Najlepszym tego przykładem jest drugi, najlepszy i najbardziej kontrowersyjny film grupy, „Żywot Briana”. Dostrzegano w nim kpinę z chrześcijaństwa i ewangelii, nawet z samego Chrystusa.
W istocie jednak rzecz wcale nie obraża uczuć religijnych, a nawet daje się umieścić w tradycji chrześcijańskiego apokryfu. Pod koniec pierwszej sceny – przedstawiającej narodziny Briana – okazuje się, że przyszedł on na świat tuż koło stajenki betlejemskiej – przez omyłkę trafiają do niego i szybko się wycofują Trzej Królowie. Cały późniejszy żywot bohatera, uparcie branego za proroka, odbywa się w cieniu zasugerowanej gdzieś poza krawędzią ekranu historii ewangelicznej. Celem szyderstwa nie jest nauka Chrystusa, lecz tłum, który nie potrafi z niej zrozumieć nic poza domniemanym wezwaniem do agresji przeciwko niewiernym i adorujący „świętego sandała”. Pythoni nie kpią z religii, ale z naszego zwyczaju pojmowania jej, tak jak nam wygodnie. A przy okazji w osobach bojowników Frontu Wyzwolenia Palestyny, którego głównym i najbardziej znienawidzonym wrogiem jest Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, parodiują różnych posthipisowskich aktywistów, z których śmiać się do dziś nie ma odwagi wielu zawodowych obrazoburców.
Grupa od momentu swego powstania wzbudzała często sprzeczne odczucia – od kultowego uwielbienia po pełną oburzenia dezaprobatę. Chociaż należy przyznać, że raczej mało komu udawało się oprzeć nieodpartej śmieszności utworów będących dziełem sześcioosobowego zespołu. W jego skład wchodzili gruntownie wykształceni absolwenci szacownych uniwersytetów Oxford i Cambridge: Graham Chapman, John Cleese, Eric Idle, Terry Jones i Michćl Palin oraz jeden Amerykanin, Terry Gilliam.
Skecze Pythonów nieraz odwoływały się do zdarzeń i postaci historycznych wcale nie tak powszechnie znanych, wymagających od widza wykształcenia często więcej niż średniego. Oczywiście było to ogromną zaletą, że można je było odbierać na wielu poziomach – tym najtrywialniejszym, ale i na bardziej wyrafinowanym. Dopatrzono się w ich utworach nawiązań do tradycji groteski, średniowiecznego karnawału, twórczości Rabelais, Lewisa Carolla, Bruegla i Boscha (czyli ulubionych malarzy Gilliama), czy wreszcie filmów braci Marx. Monty Pythony potrzebowały widza wtajemniczonego, który potrafi podążać za tokiem ich szalonego, zwariowanego, absurdalnego rozumowania i potrafi się śmiać. Śmiać ze wszystkiego – z policji, wojska, królowej, kościoła, no i oczywiście z siebie, bowiem nie oszczędzali nikogo i niczego – również siebie samych. Właśnie taka koncepcja miała gwarantować obnażenie przestarzałych konwenansów, stereotypów i przekonań, przez to były one poddawane publicznej i odważnej refleksji (Film głupi i obraźliwy? – Jacek Fuksiewicz, Kino, 1984).
Typową metodą budowania skeczu, a później scenariuszy filmów, było przyjmowanie jakiejś znanej widzom formy – telewizyjnych quizów, wywiadów, wydarzeń sportowych, znanych z życia publicznego instytucji, później filmów historycznych – i zapełnianie ich najbardziej zwariowaną i absurdalną treścią. Zwłaszcza pretensjonalność wielu programów telewizyjnych była idealnym celem pythonowego ataku (Zagłada wczoraj – Andrzej Kołodyński, Film, 1996).
Reasumując, dochodzę do przekonania, że ich twórczość jest tak wyrazista i dobitna w formie, że mogą być dzisiaj swobodnie odnoszeni do aktualnych zjawisk polityczno-społeczno-kulturalnych. Latający Cyrk w jednoznaczny sposób dokonał rozrachunku ze wszystkimi substratami rzeczywistości, zarówno na gruncie rodzimym, tj. angielskim i brytyjskim, czy bardziej uniwersalnie, ogólnoludzko.
Dział:
Kultura
Facebook YouTube