Babcia Gandzia i zakalec z haszem
Tytułowa Babcia Gandzia (tak dystrybutor postanowił przetłumaczyć tytuł oryginalny – z jednej strony nie pozostawiając wątpliwości co do treści filmu, z drugiej – uzmysławiając, że i nad Wisłą powoli dokonuje się zagłaskiwanie wizerunku konopi) to zgorzkniała i ksenofobiczna emerytowana wdowa zamieszkująca jedno z podparyskich blokowisk. Jej sytuacja materialna jest nie do pozazdroszczenia – prowadzoną ze zmarłym małżonkiem kawiarnię wykupili imigranci z Chin, a samą babcię zaczyna nachodzić komornik. W tej sytuacji, usłyszawszy od swojego czarnoskórego zięcia – policjanta o dochodach, które lokalnej szajce przynosi handel haszyszem (tak, tak – Breaking Bad to dobry trop...), długo się nie zastanawiając, staje pod drzwiami parającego się podejrzanym procederem sąsiada Vito z propozycją nie do odrzucenia... W tym momencie rozpoczyna się ciąg dość przewidywalnych, choć miejscami całkiem zabawnych, wydarzeń – pretekstów dla kolejnych gagów: staruszka próbuje sprzedawać w przejściu podziemnym szepcząc oferty konfidencjonalnym tonem, odurza swoje przyjaciółki (wśród nich świetna Carmen Maura) kosmicznymi ciastkami, odniósłszy sukces w handlu hasz-ciastkami zaczyna zarządzać arabskim gangiem dilerów, i tak dalej, aż do przykładnego finału z morałem.
W Paulette ciekawsze od, dość konwencjonalnej, fabułki są obecne od początku starania o zarysowanie tła społecznego podparyskich betonowych molochów. Już od pierwszych ujęć mamy pewność, że nie zobaczymy tu pocztówkowej Francji – miejsce akcji, na przekór komediowej konwencji, przywołuje raczej obrazy z Nienawiści, ostatecznie Yamakasi niż z Amelii. Widzimy więc nędzę mieszkańców suburbii – dotykającą zarówno arabskich imigrantów, jak i młodą bezrobotną córkę Paulette, której z kolei wszyscy klienci też bynajmniej nie wyglądają na dobrze sytuowanych. Szczytem życiowych aspiracji zarówno „Babci Gandzi”, jak i stojących szczebel wyżej jej dostawców, są nowe gadżety – plazmowy telewizor czy konsola do gier. Osobną sprawą, od której film nie ucieka jest niewątpliwy rasizm Paulette, wyśmiewany w serii wstydliwie zabawnych żartów z czarnoskórych. Niestety – zarówno wątek nędzy przedmieść, jak i szowinizmu białych Francuzów nie jest rozwijany, pozostając jedynie interesującym elementem tła – wciąż to jednak dużo, jak na luźną komedię.
Podobnie pobieżnie, i w gruncie rzeczy – konserwatywnie, potraktowany został interesujący nas chyba najbardziej wątek konopi. Haszysz pełni tutaj (podobnie jak narkotyki w większości produkcji o charakterze komediowym) przede wszystkim rolę pretekstową dla komediowych gagów – pokazywania rozbawionych użytkowników „pod wpływem”, czy galerii stereotypowych pot-headów. Stereotypizacja użytkowników idzie w Paulette jeszcze dalej – narkotyki automatycznie stają się tutaj emblematem półświatka – w dodatku dość jasno charakteryzowanego pod względem etnicznym – narkobiznesem zajmują się czarni i Arabowie, a głową gangu jest Rosjanin. Równie konserwatywna jest prezentowana nachalnie moralna nauka: zajmowanie się narkotykami niewątpliwie prowadzi do nieszczęścia, a skruszona Paulette przeprasza, wiedząc „że źle zrobiła” – pozytywnie wartościowana jest jedynie jej inicjatywa w rozkręcaniu nieopodatkowanego prywatnego biznesu. O Korwinie!
Uwaga – SPOILER!
By jednak nie być niesprawiedliwym, uczciwie zwróćmy jeszcze uwagę na finał: Paulette odsiedziawszy część wyroku i wyraziwszy skruchę wychodzi z więzienia na skutek społecznej kampanii (ha, ha, ha!), po czym otwiera haszyszową kawiarenkę w Amsterdamie. Dopiero ten epilog, sprawiający wrażenie doklejonego na siłę, celem spełnienia wymogów komediowego happy endu, uzmysławia w pełni ambiwalentną rolę, jaką spełniają miękkie narkotyki w popularnym dyskursie. Wydaje się, że nowoczesne zachodnie społeczeństwo w obrazie, jaki wyłania się z Paulette jest skłonne akceptować nielegalne używki jedynie jako eksces – komediowy gadżet, emblemat wszelkiej maści cudaków (starowinek z demencją, imigrantów, podhipisiałych pot-headów), z którym zadawanie się trzeba ostatecznie przykładnie ukarać – dla dobra samych użytkowników. Tej w istocie dość konserwatywnej wymowy nie osłabia także happy end w finale – osiągany jest on bowiem na drodze wyjątku – takim jest wszak zarówno uwolnienie Paulette na wskutek protestów (czy „zwyczajny” diler, nie mający szczęścia być barwną starowinką mógłby liczyć na takie potraktowanie?), jak i jej dobrostan w Amsterdamie – mieście stanowiącym w potocznym oglądzie, obok Berlina, dyżurne getto dla wszelkich europejskich dziwactw.
Pomimo cynicznego fabularnego kompromisu zawartego w finale (ocalającym zarówno statu quo, jak i egzotykę handlarki haszyszem), Paulette pozostaje do gruntu konserwatywna – czy wypada jednak robić filmowi z tego powodu zarzut? Cóż, popularne gatunki kinowe rzadko są radykalne, ciężko tego też wymagać od komedii. Możliwe, że dokonujące się w popularnym kinie przejście od ignorowania, przez potępienia, aż do pobłażliwej akceptacji istnienia nieprawomyślnych używek i ich amatorów doprowadzi w końcu do ich sensowniejszych i mniej stereotypowych przedstawień? Paulette nie stanowi w tym procesie radykalnego kroku naprzód (choć początkowe partie filmu mogłyby sugerować kino mocne i społecznie zaangażowane), niemniej nie jest to obraz jakoś wyjątkowo wsteczny, stanowiąc zarazem całkiem znośną komedyjkę pod wieczornego spliffa.
Robert Kania
Babcia Gandzia (Paulette)
Francja2013
reż.: Jérôme Enrico
„Substancja. Historia LSD Alberta Hofmanna” to bez wątpienia ciekawa podróż. Dobrze, że scenarzyście i reżyserowi jednocześnie Martinowi Witzowi udało się ubiec nieubłagany czas i zdążył porozmawiać z samym Hofmannem, tuż przed jego śmiercią. To niewątpliwy walor tego obrazu. Ale z pewnością nie jedyny.
(bg)