[Spliff #21] Rośliny indoor czyli Szafa gra?
Przed Wami wydanie specjalne Gazety Konopnej, poświęcone wyłącznie zagadnieniom związanym z uprawą roślin. jesień, znajdujemy się na przełomie sezonów. Ci, którzy sadzili na dworze, mają okres żniw. Natura była łaskawa i cieszyliśmy się dobrą przeważnie pogodą, przynajmniej ci z nas, którzy rezydują w Europie Środkowej - mamy nadzieję, że wykorzystaliście to i nie narzekacie na rezultaty swoich trudów.
W outdoorze nigdy jednak nic nie wiadomo... pewno niestety część hobbystów miała pecha i złodzieje, szkodniki lub kataklizmy przyrodnicze pozostawiły ich ubogich w zapasy lub z wręcz z pustymi rękami, na łasce, wiecie, nie wiadomo kogo. Inni nie mają możliwości, aby włóczyć się po odległych zakątkach albo po prostu lubią obie szkoły uprawy. Sami uważamy, że jedno i drugie ma nieodparty urok. Sadzenie w pomieszczeniu czy w szafie pod lampą ma swoje oczywiste wady, ale też zalety. Do pierwszych należą np. niebagatelne koszty sprzętu i energii elektrycznej oraz większa ilość pracy do wykonania. Nie jest jednak prawdą, że na polu dużo łatwiej o wysokie plony. Tam jest to zwyczajnie loteria, podczas gdy w domu to tylko kwestia poświęcenia odpowiednich zasobów, a nawet przy wysokich potrzebach indywidualnemu growerowi łatwo się zaopatrzyć. Wielu osobom wydaje się także, iż krzaki robione w sztucznych warunkach muszą przypominać dominujące na czarnym rynku paskudztwa. Otóż nie; po pierwsze, nie będą fałszowane dla wagi czy wyglądu, domieszkami typu soda, drobny piasek czy jeszcze gorszym świństwa; po drugie, nasza w tym głowa, żeby w smaku nie było czuć nawozu; po trzecie, jeśli kogoś nudzi specyficzna, intensywna woń Skunków, ma całą paletę nowych odmian do skosztowania. Uprzedzając częsty zarzut, związany z bezpieczeństwem – my odradzamy kultywację konopi w krajach, które za to prześladują.
Czy to prawda, że indoor jest trudniejszy? Właściwie tak – trochę jest; ale naprawdę też nie wymaga specjalnych zdolności. Konopia to twarda roślina, wręcz chwast i wystarczy nie kombinować bez potrzeby, nie robić dużych błędów. W tej sztuce mamy bardzo wiele tricków i specjalnych sposobów, które pozwalają na niesamowite rzeczy. Mniej zaawansowani bez kłopotu zadowolą się wypróbowanymi patentami, dającymi „zaledwie” solidne, dobre zbiory; moc kwiatów spod lampy też raczej nie rozczarowuje. Na wszystko jest metoda, osiągnięcia techniki i pokoleń ogrodników. Są też fora i poradniki. Teraz właśnie pragniemy wydrukować coś dla początkujących.
Dlaczego warto spróbować sił w indoorze? Śpimy spokojni o swoją dolę, nie musimy wychodzić z domu. Nie jesteśmy zależni od pory roku ani od aury. Cały proces trwa krócej, niż te pół roku od wiosny do jesieni, które też przecież czasem nie wystarczy, by krzaki zdążyły dojrzeć przed końcem wegetacji. Jakość zbioru będzie wyższa, niż to, za czym kiedyś uganialiśmy się po osiedlach. Wreszcie, nowa, fascynująca przygoda. To dość?
A koszty? Będą. Gdyby nie to, nikt by się przecież nie wahał. Co to jednak jest w porównaniu do kupowania ziela? Różnica przynajmniej kilkunastokrotna. Jednym z głównych obciążeń przy prostych projektach jest zwykle prąd. Z drugiej strony zwykły komputer stacjonarny pożera podobne jego ilości, lodówka jeszcze więcej. Dużą część sprzętu da się wykonać samemu. Dokonujemy kilku prostych kalkulacji i już wiemy, na czym stoimy. Tak jak przy każdym przedsięwzięciu, zaczynamy od planowania, aby uniknąć niespodzianek.
Omówmy więc po kolei najważniejsze elementy: nasiona, podłoże (glebę), lampy, szafę, nawozy i niezbędne akcesoria. Najpierw trzeba zdefiniować swoje potrzeby i możliwości. Dla oszacowania ilości plonu i zużytego prądu decydujące znaczenie ma oczywiście lampa. Standardowo przy umiarkowanej skali uprawy przyjmuje się wydajność ok. 1 grama lub nieco mniej (wysuszonych i pozbawionych liści kwiatów) z wata. Da się rzecz jasna uzyskać więcej, ale biorąc pod uwagę prawdopodobnie skromne założenia i bezpieczne, tanie rozwiązania oraz niewielkie własne doświadczenie, załóżmy na wszelki wypadek ok. 0,5g/W. Kompleksowy przelicznik powinien wyglądać raczej tak: gram/wat/czas uprawy, ale uprościmy to. Dalej, przy żarówce 150 W wydajność świetlna jest obniżona (im większa, tym bardziej się opłaca), nie wystarcza to raczej do „obsługi” paczki nasion, a zachodu przy mini-grow niewiele mniej. Polecamy użycie przynajmniej 250 watów, najlepiej 400. Cena elektryczności jest bardzo różna w zależności od miejsca zamieszkania. W Polsce dostawcy zwykle komplikują wyliczenia, np. rozdzielają opłaty właściwe i dystrybucyjne, ale jest to dobre parędziesiąt groszy za wat. Ocena przyszłego poboru prądu też nie jest jasna. Czas kwitnienia zależy od odmiany (7-11 tyg.), a czas poprzedzającego je wzrostu od naszego widzimisię: im dłużej, tym większe krzaczki. Rozkwit to clou, gwóźdź programu i przeważnie fazę wegetatywną robi się krótszą: pięć tygodni, siedem. Dobowy program naświetlania to przeważnie 12h na drugim etapie, a na pierwszym 18-24h (raczej 18). Załóżmy zatem 400 W x (18h/dz. x 5 tyg. x 7dni w tygodniu + 12h/dz. x 8 tyg. x 7dn.) = 520,8 kWh. Przy cenie 65 gr/kWh wyniesie to 338,52 PLN na przestrzeni 13 tygodni; przy 0,5 g/W mamy 200 g suchych kwiatów.
Dobranie nasion jest absolutnie najważniejszą sprawą – genetyki nie przeskoczysz. Sadzonki z klonów byłyby lepsze, ale są mało dostępne. Lepiej kupić pestki feminizowane, w 99% dające same żeńskie rośliny, bo interesują nas tylko ich kwiatki; kosztują dwakroć drożej, ale nie zmarnujemy miejsca, światła, wysiłku itd. na te, które okażą się męskie i pójdą do wyrzucenia. Bierzemy, wiadomo, z pewnego źródła, odmianę na indoor, zwartą i niewysoką, jakąś łatwą w obsłudze (np. możemy skorzystać z bardzo dobrej oferty Paradise Seeds). Powinna też możliwie szybko kwitnąć i oprócz przyzwoitej zawartości substancji aktywnych dawać godne zbiory. Będzie to więc Indica lub hybryda zachowująca się podobnie. Komu wyjątkowo zależy na bardziej orzeźwiającym działaniu, niech szuka takiego mieszańca, ale nie polecamy Sativ, które są trudniejsze, potrzebują więcej czasu i są mniej obfite. Samokwitnące (autoflo) zwykle są mało wydajne. Zwabieni niższą ceną i perspektywą różnorodnych wrażeń ludzie chętnie kupują tzw. indoor mixy, ale lepiej mieć dobrą, stabilną odmianę (nie powinno zdarzyć się, że 1 lub 2 trafi się jakaś mniejsza i słabsza, nie będzie problemu z niejednoczesnym kwitnieniem, różnymi wymaganiami środowiskowymi czy odżywczymi, do czego nie da się tak łatwo dostosować). Cena paczki (10/5/3 fem.) to od 70-80 do stukilkudziesięciu zł. Tyle nam wystarczy, nawet jeśli któraś nam nie wykiełkuje lub nie przeżyje.
Dlaczego warto spróbować sił w indoorze? Śpimy spokojni o swoją dolę, nie musimy wychodzić z domu. Nie jesteśmy zależni od pory roku ani od aury. Cały proces trwa krócej, niż te pół roku od wiosny do jesieni, które też przecież czasem nie wystarczy, by krzaki zdążyły dojrzeć przed końcem wegetacji. Jakość zbioru będzie wyższa, niż to, za czym kiedyś uganialiśmy się po osiedlach. Wreszcie, nowa, fascynująca przygoda. To dość?
A koszty? Będą. Gdyby nie to, nikt by się przecież nie wahał. Co to jednak jest w porównaniu do kupowania ziela? Różnica przynajmniej kilkunastokrotna. Jednym z głównych obciążeń przy prostych projektach jest zwykle prąd. Z drugiej strony zwykły komputer stacjonarny pożera podobne jego ilości, lodówka jeszcze więcej. Dużą część sprzętu da się wykonać samemu. Dokonujemy kilku prostych kalkulacji i już wiemy, na czym stoimy. Tak jak przy każdym przedsięwzięciu, zaczynamy od planowania, aby uniknąć niespodzianek.
Omówmy więc po kolei najważniejsze elementy: nasiona, podłoże (glebę), lampy, szafę, nawozy i niezbędne akcesoria. Najpierw trzeba zdefiniować swoje potrzeby i możliwości. Dla oszacowania ilości plonu i zużytego prądu decydujące znaczenie ma oczywiście lampa. Standardowo przy umiarkowanej skali uprawy przyjmuje się wydajność ok. 1 grama lub nieco mniej (wysuszonych i pozbawionych liści kwiatów) z wata. Da się rzecz jasna uzyskać więcej, ale biorąc pod uwagę prawdopodobnie skromne założenia i bezpieczne, tanie rozwiązania oraz niewielkie własne doświadczenie, załóżmy na wszelki wypadek ok. 0,5g/W. Kompleksowy przelicznik powinien wyglądać raczej tak: gram/wat/czas uprawy, ale uprościmy to. Dalej, przy żarówce 150 W wydajność świetlna jest obniżona (im większa, tym bardziej się opłaca), nie wystarcza to raczej do „obsługi” paczki nasion, a zachodu przy mini-grow niewiele mniej. Polecamy użycie przynajmniej 250 watów, najlepiej 400. Cena elektryczności jest bardzo różna w zależności od miejsca zamieszkania. W Polsce dostawcy zwykle komplikują wyliczenia, np. rozdzielają opłaty właściwe i dystrybucyjne, ale jest to dobre parędziesiąt groszy za wat. Ocena przyszłego poboru prądu też nie jest jasna. Czas kwitnienia zależy od odmiany (7-11 tyg.), a czas poprzedzającego je wzrostu od naszego widzimisię: im dłużej, tym większe krzaczki. Rozkwit to clou, gwóźdź programu i przeważnie fazę wegetatywną robi się krótszą: pięć tygodni, siedem. Dobowy program naświetlania to przeważnie 12h na drugim etapie, a na pierwszym 18-24h (raczej 18). Załóżmy zatem 400 W x (18h/dz. x 5 tyg. x 7dni w tygodniu + 12h/dz. x 8 tyg. x 7dn.) = 520,8 kWh. Przy cenie 65 gr/kWh wyniesie to 338,52 PLN na przestrzeni 13 tygodni; przy 0,5 g/W mamy 200 g suchych kwiatów.
Dobranie nasion jest absolutnie najważniejszą sprawą – genetyki nie przeskoczysz. Sadzonki z klonów byłyby lepsze, ale są mało dostępne. Lepiej kupić pestki feminizowane, w 99% dające same żeńskie rośliny, bo interesują nas tylko ich kwiatki; kosztują dwakroć drożej, ale nie zmarnujemy miejsca, światła, wysiłku itd. na te, które okażą się męskie i pójdą do wyrzucenia. Bierzemy, wiadomo, z pewnego źródła, odmianę na indoor, zwartą i niewysoką, jakąś łatwą w obsłudze (np. możemy skorzystać z bardzo dobrej oferty Paradise Seeds). Powinna też możliwie szybko kwitnąć i oprócz przyzwoitej zawartości substancji aktywnych dawać godne zbiory. Będzie to więc Indica lub hybryda zachowująca się podobnie. Komu wyjątkowo zależy na bardziej orzeźwiającym działaniu, niech szuka takiego mieszańca, ale nie polecamy Sativ, które są trudniejsze, potrzebują więcej czasu i są mniej obfite. Samokwitnące (autoflo) zwykle są mało wydajne. Zwabieni niższą ceną i perspektywą różnorodnych wrażeń ludzie chętnie kupują tzw. indoor mixy, ale lepiej mieć dobrą, stabilną odmianę (nie powinno zdarzyć się, że 1 lub 2 trafi się jakaś mniejsza i słabsza, nie będzie problemu z niejednoczesnym kwitnieniem, różnymi wymaganiami środowiskowymi czy odżywczymi, do czego nie da się tak łatwo dostosować). Cena paczki (10/5/3 fem.) to od 70-80 do stukilkudziesięciu zł. Tyle nam wystarczy, nawet jeśli któraś nam nie wykiełkuje lub nie przeżyje.
Decyzja co do podłoża, w którym nasza konopia będzie rosnąć, jest też decyzją, czy zastosujemy bezglebowy system hydroponiczny z automatycznym nawadnianiem. W nim nigdy nie brak wody, korzenie są napowietrzone, czyste i zdrowe oraz zawsze w pełni zaopatrzone w nawóz – przynajmniej w teorii; co za tym wszystkim idzie, wzrost jest znacznie szybszy. Stanowczo odradzamy wchodzenie w to bez doświadczenia, mimo oczywistych korzyści i rozpowszechnienia. Wymaga precyzyjnego dawkowania i intuicji, łatwo o deficyt, łatwo o tragiczne w skutkach przenawożenie. Ziemia sama w sobie zawiera substancje odżywcze, zamortyzuje tak niedobory, jak i jednorazowy drobny nadmiar nawozu. Dobrze jest zmieszać ją z materiałami specjalnymi, jak włókno kokosowe, wełna mineralna, keramzyt, perlit bądź wermikulit, z ogrodniczego lub „zwierzęcego” sklepu; miks będzie pulchny (korzenie oddychają i nie gniją) i będzie dobrze trzymać wodę. Kilkanaście procent objętości to minimum. Szukamy dobrej, czarnej ziemi; pamiętamy, że podany poziom kwasowości, pH, może być nieco zawyżony, optymalny to ponad 6, możemy więc dodać garstkę drobniutko zmielonych skorupek jajka lub kredy do całości.
Na początek można kiełki posadzić w kubeczkach, przechodząc do małych, np. 2 litrowych doniczek, a potem do większych, powiedzmy 6 l; więcej raczej nie będzie potrzeba w naszych warunkach, ale zależy to od różnych czynników, podajemy te wielkości, aby było z grubsza wiadomo, ile powinno być podłoża.
Lampy. Wymaganą moc już znamy, pozostaje rodzaj. Świetlówki są tańsze, ale mają poważne minusy. Z uwagi na mniejszą wydajność bardziej się grzeją, słabiej świecąc, w stosunku do poboru; co gorsza, ich chłodna barwa sprzyja powstawaniu liści, wzrostowi, a nie pąkom. Te topowe, ekonomiczniejsze, jako rury np. T5, czy w wersji CFL, kompaktowej, mogą być stosowane w fazie wegetatywnej lub tylko we wczesnym vegu, jeżeli mamy w nich mało watów. Do tego dobrze się nadają, roślinom nie szkodzi też, gdy są umieszczone tuż przy nich. Korzyść z dodatkowego zakupu i montażu jest taka, że nie musimy zapalać wielkiej, jasnej i energochłonnej lampy sodowej HPS, dopóki maleństwa jej intensywności nie spożytkują. (Oprócz rozrostu kwiatostanów barwa powoduje także niepożądane rozciąganie łodyg na długość, przez co w szafie zostaje mniej miejsca dla liści i topów.) Jeżeli kupujemy tylko jedną lampę, musi to być sodówka. Większość osób tak robi i by nie spalić młodych roślinek, umieszcza ją najpierw np. aż 65 cm wyżej, licznik jednak bije. Droższe metalohalogeny, MH, należą również do l. wyładowczych, ich barwa jest dość chłodna, są wydajne, ale nie warto ich brać jako uniwersalnego źródła światła; kolejnym wariantem jest jednak zakup samej żarówki MH i wkręcenie do układu zapłonowego HPS na czas rozrostu. Koszt lampy sodowej to minimum ok. 200 zł, ale służą one wiele sezonów i możemy kupić używaną i/lub sprzedać po wykorzystaniu. Odbłyśnik? „Must be”.
Nasze próby nie mają sensu bez nawozów. Trzeba nam co najmniej innej odżywki na okres wzrostu części zielonych i do kwitnienia (o odp. proporcjach głównych pierwiastków. azotu, fosforu i potasu, N-P-K).
Niech nie będą to najtańsze azofoski, a w miarę możliwości jakiś wydajny markowy produkt do podłoża ziemnego, zawierający azot w różnych formach i mikroelementy. Nawozy mineralne są najłatwiej przyswajalne i ekonomiczne (z obu powodów trzeba zawsze je dawkować ostrożnie, stopniowo, od małych ilości poczynając, to nie żarty). Nawozy naturalne, humusy itp. mają bogaty, szeroki skład, ale w nieskoncentrowanej, niesproszkowanej formie schodzą całymi butelkami, odpada więc popularny Biohumus, bo stracimy sporo forsy. Nie dodajemy niczego na samym początku i końcu życia roślin, powiedzmy tydzień. Zapotrzebowanie zależy głównie od ilości światła i wielkości krzaczka. Nasze wymagają na pewno więcej niż zwykłe pelargonie z parapetu. Podlewamy, gdy gleba trochę przeschnie, aż napełnią się podstawki; wodą deszczową lub odstaną, o temperaturze pokojowej.
Boks. Jeśli nie chcemy wydać na gotowy – budujemy sami. Umieszczenie nie powinno budzić podejrzeń; niedobre też przestrzenie nieogrzewane w zimie. Minimum to 80x80 cm, metr kilkadziesiąt wysokości, bo sporo zabiorą same doniczki i lampa, która też musi być od roślin odsunięta. Wnętrze pokrywamy starannie dobrą białą farbą lub specjalną folią refleksyjną, mocno i równomiernie, bez odblasków odbijającą światło, zasób deficytowy (nie np. zwykłą aluminiową). Ponieważ rośliny chcą świeżego powietrza (by dobrze rosnąć i pozostać wolne od pleśni i szkodników) o temp. najwyżej 27 stopni (ale w nocy najlepiej tylko 8 stopni mniej), zaopatrujemy się i montujemy wentylator. Powinien wysysać powietrze u góry, przyda się też otwór wejściowy na dole. „Kaliber” dopasowujemy do czynników wpływających na poziom ciepła, jak otoczenie growboxa, jego wielkość (mały szybko się przegrzewa) i moc żarówki (zwykle trza ok. 1m3/h przepustowości na każdy wat). Mniejsze, a także tańsze nieraz hałasują. Nie zapominajmy o niedyskretnej woni naszych kilku kwiatków, którą skutecznie stłumi rura z filtrem z węgla aktywnego. Wiatraczki komputerowe, jonizatory, odświeżacze itp. nadają się do (mało ekonomicznych) mikro-upraw. Szafkę uszczelniamy (zapach, światło). Przydatne będą również wkręty, gwoździe, taśma, haki, łańcuchy lub mocne linki, choćby do zamontowania lampy z możliwością regulacji wysokości. Koniecznie dodać do niej timer-programator czasu pracy, termometr; zalecana wilgotność to min.60%/max.40% (wzrost/kwitnienie): nie zaszkodzi higrometr i spryskiwacz.
Opisaliśmy już wszystko. Teraz sprawdzamy funkcjonowanie systemu przez dobę, kiełkujemy ziarnka w ciepłym i zacienionym miejscu zawinięte w mokrą ligninę. Wsadzamy 5 mm w ziemię: gotowe.
Na początek można kiełki posadzić w kubeczkach, przechodząc do małych, np. 2 litrowych doniczek, a potem do większych, powiedzmy 6 l; więcej raczej nie będzie potrzeba w naszych warunkach, ale zależy to od różnych czynników, podajemy te wielkości, aby było z grubsza wiadomo, ile powinno być podłoża.
Lampy. Wymaganą moc już znamy, pozostaje rodzaj. Świetlówki są tańsze, ale mają poważne minusy. Z uwagi na mniejszą wydajność bardziej się grzeją, słabiej świecąc, w stosunku do poboru; co gorsza, ich chłodna barwa sprzyja powstawaniu liści, wzrostowi, a nie pąkom. Te topowe, ekonomiczniejsze, jako rury np. T5, czy w wersji CFL, kompaktowej, mogą być stosowane w fazie wegetatywnej lub tylko we wczesnym vegu, jeżeli mamy w nich mało watów. Do tego dobrze się nadają, roślinom nie szkodzi też, gdy są umieszczone tuż przy nich. Korzyść z dodatkowego zakupu i montażu jest taka, że nie musimy zapalać wielkiej, jasnej i energochłonnej lampy sodowej HPS, dopóki maleństwa jej intensywności nie spożytkują. (Oprócz rozrostu kwiatostanów barwa powoduje także niepożądane rozciąganie łodyg na długość, przez co w szafie zostaje mniej miejsca dla liści i topów.) Jeżeli kupujemy tylko jedną lampę, musi to być sodówka. Większość osób tak robi i by nie spalić młodych roślinek, umieszcza ją najpierw np. aż 65 cm wyżej, licznik jednak bije. Droższe metalohalogeny, MH, należą również do l. wyładowczych, ich barwa jest dość chłodna, są wydajne, ale nie warto ich brać jako uniwersalnego źródła światła; kolejnym wariantem jest jednak zakup samej żarówki MH i wkręcenie do układu zapłonowego HPS na czas rozrostu. Koszt lampy sodowej to minimum ok. 200 zł, ale służą one wiele sezonów i możemy kupić używaną i/lub sprzedać po wykorzystaniu. Odbłyśnik? „Must be”.
Nasze próby nie mają sensu bez nawozów. Trzeba nam co najmniej innej odżywki na okres wzrostu części zielonych i do kwitnienia (o odp. proporcjach głównych pierwiastków. azotu, fosforu i potasu, N-P-K).
Niech nie będą to najtańsze azofoski, a w miarę możliwości jakiś wydajny markowy produkt do podłoża ziemnego, zawierający azot w różnych formach i mikroelementy. Nawozy mineralne są najłatwiej przyswajalne i ekonomiczne (z obu powodów trzeba zawsze je dawkować ostrożnie, stopniowo, od małych ilości poczynając, to nie żarty). Nawozy naturalne, humusy itp. mają bogaty, szeroki skład, ale w nieskoncentrowanej, niesproszkowanej formie schodzą całymi butelkami, odpada więc popularny Biohumus, bo stracimy sporo forsy. Nie dodajemy niczego na samym początku i końcu życia roślin, powiedzmy tydzień. Zapotrzebowanie zależy głównie od ilości światła i wielkości krzaczka. Nasze wymagają na pewno więcej niż zwykłe pelargonie z parapetu. Podlewamy, gdy gleba trochę przeschnie, aż napełnią się podstawki; wodą deszczową lub odstaną, o temperaturze pokojowej.
Boks. Jeśli nie chcemy wydać na gotowy – budujemy sami. Umieszczenie nie powinno budzić podejrzeń; niedobre też przestrzenie nieogrzewane w zimie. Minimum to 80x80 cm, metr kilkadziesiąt wysokości, bo sporo zabiorą same doniczki i lampa, która też musi być od roślin odsunięta. Wnętrze pokrywamy starannie dobrą białą farbą lub specjalną folią refleksyjną, mocno i równomiernie, bez odblasków odbijającą światło, zasób deficytowy (nie np. zwykłą aluminiową). Ponieważ rośliny chcą świeżego powietrza (by dobrze rosnąć i pozostać wolne od pleśni i szkodników) o temp. najwyżej 27 stopni (ale w nocy najlepiej tylko 8 stopni mniej), zaopatrujemy się i montujemy wentylator. Powinien wysysać powietrze u góry, przyda się też otwór wejściowy na dole. „Kaliber” dopasowujemy do czynników wpływających na poziom ciepła, jak otoczenie growboxa, jego wielkość (mały szybko się przegrzewa) i moc żarówki (zwykle trza ok. 1m3/h przepustowości na każdy wat). Mniejsze, a także tańsze nieraz hałasują. Nie zapominajmy o niedyskretnej woni naszych kilku kwiatków, którą skutecznie stłumi rura z filtrem z węgla aktywnego. Wiatraczki komputerowe, jonizatory, odświeżacze itp. nadają się do (mało ekonomicznych) mikro-upraw. Szafkę uszczelniamy (zapach, światło). Przydatne będą również wkręty, gwoździe, taśma, haki, łańcuchy lub mocne linki, choćby do zamontowania lampy z możliwością regulacji wysokości. Koniecznie dodać do niej timer-programator czasu pracy, termometr; zalecana wilgotność to min.60%/max.40% (wzrost/kwitnienie): nie zaszkodzi higrometr i spryskiwacz.
Opisaliśmy już wszystko. Teraz sprawdzamy funkcjonowanie systemu przez dobę, kiełkujemy ziarnka w ciepłym i zacienionym miejscu zawinięte w mokrą ligninę. Wsadzamy 5 mm w ziemię: gotowe.
Tak, zamieszczamy materiały instruktażowe dotyczące uprawy roślin konopi. Przestrzegamy zarazem, ze względu na BHP nie należy robić tego w Polsce. Jeżeli cierpisz na nowotwór, anoreksję, jaskrę, AIDS, stwardnienie rozsiane lub którąś z innych chorób leczonych przy pomocy Cannabis, dla ratowania własnego zdrowia i życia postaraj się o własne kwiaty, ale wcześniej opuść terytorium RP. Jeżeli stosujesz susz konopny lub haszysz jako używkę, rób to odpowiedzialnie - nie kupuj jej od handlarzy, ponieważ często zawiera niezdrowe domieszki (jak choćby drobno mielone szkło dla zwiększenia wagi), a pieniądze mogą wspierać nieuczciwy biznes. Na szczęście w wielu krajach można bezpiecznie uprawiać swoje rośliny na własne potrzeby.
Facebook YouTube