Mam już wystarczająco z wirusem do czynienia, brakuje mi jeszcze tylko gwałtu państwa
Andreasa* spotkałem już w 2006 i 2009 roku, aby dowiedzieć się więcej o jego aptece „indoor“. Andreas mieszka gdzieś w Niemczech, od 1991 jest nosicielem HIV, o czym dowiedział się w 1994 roku. Dzięki dobrym lekarzom, lekom przeciwwirusowym i marihuanie jego stan od 1998 roku jest stabilny. Wniosku o legalne zaopatrzenie kwiatami Cannabisu jeszcze nie złożył, gdyż strach przed papierkową wojną jest większy niż strach przed zdemaskowaniem. Niemniej jednak Andreas czuje się w tej sytuacji zestresowany – zwłaszcza, że media i organy ścigania starają się uwrażliwić ludność w zakresie uprawy.
Chciałem dowiedzieć się od naszego rozmówcy kilku szczegółów na temat nowej odmiany w Growbox: „Rock Star“ – jednak podczas pierwszego jointa i obowiązkowej miętowej herbaty trochę zeszliśmy z tematu, gdyż mój gospodarz był zajęty. Ustalał przez telefon przełożenie terminu odczytu wodomierzy, który wypadał dokładnie w okresie zbiorów:
“Jestem na urlopie, nie mogą przyjść państwo za 3 tygodnie?”
“Nie, sąsiad nie ma klucza, i go nie dostanie, ponieważ my się nie znamy.”
“ ...aha, wtedy też mnie nie ma, jak mówiłem, dopiero od dwudziestego.”
“Tak, dam znać, dziękuję za wyrozumiałość.”
Następną godzinę przegadaliśmy tylko na jeden temat: podwójne życie ogrodnika uprawiającego konopie, co nieraz prowadzi do dziwnych sytuacji. Chorzy czują się jak przestępcy, bo z braku finansowych zasobów są zmuszeni sami hodować swoje lekarstwo. Także zdrowi ludzie, którzy od czasu do czasu chcieliby zapalić sobie jointa i nie wchodzić w konflikt z prawem kupując na czarnym rynku, bywają karani za jedną roślinę konopi niczym dilerzy. Dlatego ogrodnicy „indoor“ muszą się w Niemczech ukrywać, a o dużej plantacji, w której powstanie włączeni byliby sąsiedzi i przyjaciele, można zapomnieć z powodu panującej paranoi. Stawiając się po stronie stróżów prawa, jest to zrozumiałe, i często prowadzi do dziwnych sytuacji oraz doświadczeń. Dlatego „palenie trawki“ nie jest już zjawiskiem marginalnym, ale przebiło się do świadomości wszystkich warstw społeczeństwa, zakrawając czasem o grę w kotka i myszkę w życiu zawodowym i rodzinnym. Rozmowa ta była co najmniej równie interesująca jak jego plantacja.
Andreas: Za każdym razem w takiej sytuacji chce mi się wymiotować. W czasie zbiorów nie chcę tu nikogo widzieć.
Kimo: Ale Twój filtr przecież działa bezproblemowo, czy nie?
Andreas: Niemniej jednak box jest słyszalny i do tego jest bezpośrednio przy wodomierzu – lepiej dmuchać na zimne. Pięć, sześć lat temu, jeszcze sobie tym głowy nie zawracałem. Ale jak dozorca podczas reperowania okna uśmiechnął się znacząco, zrobiło mi się bardzo nieprzyjemnie.
Kimo: Odwiedzający są kolejnym problemem, prawda?
Andreas: Dokładnie! Naprawdę mogę przyjmować tylko najlepszych przyjaciół. Jeśli jeden z nich jeszcze dodatkowo kogoś ze sobą przyprowadzi – kogo w ogóle lub tak sobie znam – zaraz zaczynam kręcić: box znajduje się teraz w łazience i mam ograniczone dojście. Jeśli goście zostają na krótko, wyłączam tylko światło i wentylację, jeśli zostają na dłużej, włączam po godzinie wszystko na nowo, żeby nie śmierdziało. To denerwujące dla mnie, a przede wszystkim stresujące dla rośliny.
Kimo: Na szczęście nie masz dzieci. Byłem niedawno w gościach u jednego hodowcy, który ma dwójkę dzieci i ze swoją dziewczyną opiekują się małą szafką z 400 Wattową lampą dla własnych potrzeb. On musi się podwójnie ukrywać. Na zewnątrz przed sąsiadami i gośćmi, wewnątrz przed swoimi dziećmi. Wytłumacz teraz dziecku, że roślina jest zła i zabroniona. Kolega zadbał o to, aby dzieci się nie dowiedziały i zamontował w szafce zamek dla bezpieczeństwa. Ale właśnie z tego powodu chcą się dowiedzieć, co tam jest schowane. Na razie wystarcza wymówka „zawodowe dokumenty”, ale gdy dzieci będą mieć lat 12, 13, 14... Powstanie wtedy problem. Jego sąsiad jest nałogowym alkoholikiem i usadza dzieci przed telewizorem – to jest legalne i żaden urząd do spraw nieletnich tu nic nie powie. Jeśli mój znajomy zostanie przyłapany, wtedy będzie dla niego gorąco, gdyż w świetle prawa produkuje w domu narkotyki. W Bawarii każdy sąd wysłałby go do więzienia, mimo że jest odpowiedzialnym i wzorowym ojcem, bez zamiaru popełnienia przestępstwa – nikogo nie krzywdzi, nawet nie pali papierosów przy swoich dzieciach, nie mówiąc o joincie.
Andreas: Mam znajomą, która też ma dwójkę dzieci. Gdy rozstała się ze swoim partnerem, zaczął ją szantażować „wspólną” hodowlą. Chodziło o zachowanie prawa do opieki nad dziećmi i znajoma musiała zaprzestać hodowli, aby zatrzymać swoje dzieci.
Kimo: Na szczęście nic się nie stało. Kiedyś otrzymałem e-maila od całkowicie zdesperowanej czytelniczki , w którym to poszkodowana pytała o kompetentnego adwokata zajmującego się BtMG (Prawo środków znieczulających). Jej były zaraz po kłótni doniósł na nią. To było w Badenii-Wirtembergii. 8 roślin pod 250 Watt – za to dostała dwa lata w zawieszeniu, prawo do zaaresztowania byłego i dużą grzywnę. Dzieci wołały do mamy, ale najpierw musiała zaliczyć „terapię odwykową od Cannabisu” – mimo że został przedłożony wzór konsumpcji. Najgorsze jest prawo i bezsilność we własnych ścianach. Podczas włamania i napadu nawet na policję nie można zadzwonić. Podczas zalania lub pożaru najpierw zaprzątamy sobie głowę gdzie ukryć hodowlę zamiast zająć się naprawianiem szkód. Przyjedzie rodzina w gości – koniec z prawdomównością: „Babciu, to jest moja garderoba. Proszę nie zaglądaj tam, bo mam w niej duży bałagan.“ „Ach młodziaku ja ci szybko posprzątam.” “Dziękuję ale naprawdę nie trzeba, chodź szybko do kuchni, kawa jest gotowa.” Nawet bagatela jak kapiący kran w kuchni, może stać się poważnym zagrożeniem, gdyż wynajmujący mieszkanie może wpaść na pomysł, żeby osobiście to sobie obejrzeć.
Andreas: Dokładnie tak. Taka sytuacja miała miejsce u jednego z moich kumpli, podczas kiedy był on w pracy. Była zima, rury z wodą w ścianie zamarzły i eksplodowały dokładnie na poziomie jego hodowli w mieszkaniu. Wszyscy myśleli, że ta szkoda powstała z jego winy, do jego mieszkania wkroczyła straż pożarna – no i koniec. Nawet straż pożarna oka nie przymknie, tylko z miejsca dzwonią po kolegów, mimo że ta „szkoda wodna” nie miała nic wspólnego z minihodowlą.
Kimo: Znam jednego pacjenta chorego na nowotwór, który od czasu swojej chemioterapii hoduje Cannabis. U sąsiada szlag trafił lodówkę. Straż pożarna chciała mieć pewność i powędrowała piętro wyżej sprawdzić czy nie powstały jakieś przepalenia na suficie. Również tutaj było szybko i „bezstresowo”. Bingo! Postępowanie karne, lekarstwo zabrane, kolega rzyga tym w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa i szuka właśnie lekarza, który wystawiłby mu receptę na Dronabinol, ale jak wiemy, to trwa.
Andreas: A słyszałeś kiedykolwiek o policjancie, który by przymknął oczy?
Kimo: Poprzez pracę w redakcji dowiaduję się masę rzeczy, ale ile w tym jest 100% prawdy, trudno mi powiedzieć, gdyż muszę się powoływać na sprawozdania z „pozwoleń”. Jeśli chodzi o trawę, to nikt nie pozostawia pisemnych, tudzież innych śladów, chyba że jest głupszy niż na to policja pozwala. Słyszałem, że w liberalnych regionach policja zamiast złożyć doniesienie, wyrzucała po prostu zarekwirowaną trawę czy hasz. Dwa razy donieśli mi czytelnicy, że w ich wsiach policja po odkryciu hodowli zamiast złożyć doniesienie poprosiła o ścięcie roślin i ich zniszczenie. U jednego był Indoor, a u drugiego nawet Outdoor. Ale o policjantach, którzy są przyjaźni paleniu, jeszcze do tej pory nie słyszałem, a przyjaźni paleniu sędziowie, jak np. Müller z Bernau, zostają przeniesieni i mają potem kłopoty. Problemem jest komiczne postrzeganie tematu: pojedynczy palacz jest uważany za „społecznie mało szkodliwego”, ale już jedna roślina przeciwnie – jako uprawa, i jest to karane na szeroką skalę, gdyż tu już się nie mówi „na własny użytek”. Ale znam jednego policjanta, który chętnie pali już od 20 lat, a jego koledzy od czasu do czasu palą razem z nim. Nadszedł czas, aby i mali hodowcy mieli uregulowaną swoją sytuację, tak jak już się to stało w Szwajcarii, Austrii, Hiszpanii, Belgii, Czechach i Holandii. Głupota rośnie też bez odżywki.
Andreas: Co mnie najbardziej wkurza, to nieodpowiedzialni „Przyjaciele Hodowli“ – hańba dla całej grupy, która odpowiedzialnie i ambitnie traktuje swoje hobby. Jak czytam, że jakiś/jakaś zostali przyłapani, to tylko z własnej winy. Bo albo śmierdzi pół bloku, albo zalane zostają mieszkania, gdyż „system nawadniający” się spierniczył, albo ogrodnik chwali się obcym, lub też policja ma powód do przekroczenia progu mieszkania, który z hodowlą nie ma nic wspólnego.
Kimo: ...tak jak u kolesi z Berlina, którzy ostro balangowali, podczas kiedy w pokoju obok grzało dziesięć 600-watowych lamp. Sąsiedzi z powodu hałasu grozili kilkakrotnie chłopakami w mundurach, ale idioci dalej balowali – aż nagle w pokoju hodowlanym stanęła policja, która sama siłą wyważyła drzwi, gdyż od hałasu nikt nie usłyszał dzwonka i pukania. Albo jeden klient znanego mi sklepu: mimo braków wiedzy technicznej i ogrodniczej, koniecznie chciał mieć najdroższy system nawadniający – to jakby z roweru przesiąść się na wyścigówkę. A więc zainwestował 1000€ na jeden m², natomiast na książkę już pieniędzy nie starczyło. Forum denerwowało go, plakietka producenta z krótką informacją była dla niego wystarczająca. Koniec pieśni: pierwsze zbiory, 100g przeodżywkowanego ziela przy możliwym 600-gramowym zbiorze. Drugi zbiór: dzwonek w trzecim tygodniu kwitnięcia – mundurowi stoją pod drzwiami. Szkody z powodu źle zainstalowanej rury z wodą – 60 dni odsiadki.
Andreas: W sumie to jest bardzo przykre i smutne, nawet jeśli śmiejemy się z tego. Ale dokładnie tacy kolesie bez miłości do rośliny, tylko patrzący na tłuste jointy i pełną kieszeń zarobionej przez to kasy, szkodzą nam tak samo, jak dotychczasowa polityka cannabisowa. Zamiast opiekować się roślinami, nierzadko te komercyjne pazerniaki są łączeni z akcjami anty- w środkach masowego przekazu. Ci spokojni i cisi przedstawiciele naszej społeczności są bardzo rzadko odkrywani i dzięki przypadkowym komisarzom nie ma nawet wzmianki na ten temat. To jest bardzo na rękę urzędom, które ten zakłamany „zakaz” cannabisu łączą z kryminalistami, prostytutkami, aferami narkotycznymi.
Kimo: Czasami wychodzą też zabawne sytuacje. Mój znajomy, trochę paranoidalny domowy ogrodnik ze Szwajcarii, spotkał swojego sąsiada na zakupach w Growshopie. Do tego momentu mój znajomy myślał, że sąsiad jest policjantem. Teraz obaj kupują potrzebne materiały do swojego hobby i w zaufaniu zastępują się kiedy jeden z nich wyjeżdża na urlop. Albo ojciec, który pomaga swojemu synowi przy zakupie pierwszej lampy, pomaga mu w wyborze odmian, hodowli jak i maskowaniu, takie sytuacje zna każdy sprzedawca w Growshopie. Ostatecznie nie sprzedaje się nieletnim.
Andreas: O czym jeszcze nie wspominaliśmy, to o problemach pacjentów, które są mojego kalibru. Ludziach, którzy mają wyraźne zalecenie zastosowania terapii, lekarz jest poinformowany, ale recepty z wcześniej wymienionych powodów nie wypisze. Nawet na urlop nie mogę wyjechać bez łamania sobie głowy czy w nowym miejscu dostanę THC. Pacjentom z receptami pisany jest podobny los, gdyż, w przeciwieństwie do metadonu, jeszcze nie ma oficjalnych regulacji w temacie wywozu legalnego cannabisu poza granicę. Muszę wtedy szukać innego lekarza niż rodzinnego, ale nie wiem też jaka będzie jego/jej reakcja na moje nielegalne lekarstwo. Jak nie ma mnie w domu jeden dzień, to trzeba szukać kryjówek, aby sobie zapalić, żeby koniec końców nie wyrzygać moich aidsowych leków. Nierzadko w kiblu jak narkoman. To jest okropne! „Być albo nie być” – powoduje, że muszę okłamywać swojego pracodawcę. Substancja (THC), której zawdzięczam mój powrót do pracy, byłaby powodem do natychmiastowego zwolnienia. I co mi tutaj pomogłaby recepta, która ostatecznie kosztuje mnie między 500 a 2.000€ miesięcznie? Ktoś mi powiedział, że legalni pacjenci mogą sobie na to pozwolić. Państwo wie bardzo dobrze, co w trawie piszczy i jak pacjenci radzą sobie z problemem. Tylko nie ma jeszcze oficjalnego „zatwierdzenia” dla prywatnych hodowców Cannabisu.
Kimo: Co masz na myśli?
Andreas: (uśmiecha się) Na ten temat nie chciałbym się rozwijać. Ci co mnie rozumieją, wiedzą co mam na myśli. Myślę, że rozumiesz dlaczego tak się ukrywam, nawet jeśli mi się to nie podoba i rujnuje mi codzienność, ale jak widzę tych biedaków, którzy za garstkę trawy przechodzą sądowe piekło, kończy się moja rola bohatera. Mam już wystarczająco do czynienia z wirusem, brakuje mi jeszcze tylko gwałtu państwa. Dlatego mam dużo podziwu dla aktywistów, takich jak wy, exzessiv.tv czy też Steffen Geyer, którzy pod swoim nazwiskiem stają naprzeciw systemowi (nie)sprawiedliwości, nawet gdy jest to megastresujące.
Artykuł z 37 numeru Gazety Konopnej SPLIFF
KIMO (HAJO)
Facebook YouTube