60-dniowy cud
Zanim w Niemczech zapanowała moda na uprawę, niewiele można było znaleźć osób, które same się zaopatrywały hodując potajemnie zioło przy sztucznym świetle w swoim domowym ogródku. Każdy, kto przed 2005 rokiem zajmował się uprawą indoor, był szaleńcem, napaleńcem albo kierowała nim chęć wzbogacenia się ze sprzedaży swoich ogrodniczych osiągnięć. Jednak wraz z pojawieniem się homeboxów i przynależnych do nich akcesoriów, jak również coraz częstszymi przypadkami sprzedaży zanieczyszczonej marihuany, w połowie zeszłego dziesięciolecia coraz więcej osób zaczęło decydować się na hodowlę swojej prywatnej zieleni, która – mimo niekorzystnej sytuacji prawnej – pozwoliłaby uniezależnić się od osób trzecich, nie zawsze trzymających się niepisanych reguł czarnego rynku.
I tak Günni Gras*, mieszkający na granicy między Bawarią a Badenią-Wirtembergią, który w atmosferze kultury piwnej, katolickiego fundamentalizmu i niemieckiego strachu przed narkotykami odważył się na przygarnięcie do swojego domu rośliny, od kilku lat uchodzącej za nielegalną, choć wcześniej, przez tysiące lat cieszyła się zupełnie legalnym statusem.
Günni mieszka niedaleko Übelfingen nad Schwabensee**, w okolicy, w której od wieków tradycją było uprawianie i produkcja narkotyków (takich jak tytoń, piwo i wino na szeroką skalę), na poddaszu domu jednorodzinnego, co trochę utrudnia urządzenie pomieszczenia do uprawy, ponieważ kąty mieszkania składają się niemalże wyłącznie ze skosów, które praktycznie uniemożliwiają postawienie gotowego systemu do uprawy. Jest to może zadanie dla pomysłowych producentów namiotów – wyprodukować wersję „dachową”, w której dach namiotu dzięki zastosowaniu rurek teleskopowych dałby się dopasować do krzywizny sufitu. Jednak i z tą przeszkodą poradził sobie nasz farmer-hobbysta, z odrobiną rzemieślniczej zręczności konstruując przy pomocy samej „skóry” homeboxu bez rusztowania, 250W oświetlenia, 180m³ wentylatora z węglem aktywnym ciasną ale własną powierzchnię uprawną o wymiarach 80x70 cm.
Na południu Republiki nikt nie zaprząta sobie głowy pytaniem, czy lepiej używać nasion czy szczepek. Drobni ogrodnicy są szczęśliwi, jeśli uda im się zdobyć cokolwiek. Günni miał dużo odwagi lub szczęścia (w zależności od punktu widzenia), ponieważ wsiadł na rower i pojechał do położonej kilka kilometrów dalej Austrii, gdzie wszedł do pierwszego lepszego headshopu i zainwestował w 60 Day Wonder, „Auto” Blue Berry, Berry Delight i Pinnaple Chunk – takie właśnie imiona nosiły dziewczyny oferowane przez Felix Austria, które nasz bawarski miłośnik konopi zaprosił do tańca, szmuglując je bezczelnie na swoim bicyklu prosto do piwnego raju.
Własnoręcznie skonstruowany box stał już w pełnej gotowości w kącie, tak że Günni nie zwlekając zasadził do kiełkowania dwadzieścia zdobytych nasion. Ponieważ była akurat wiosna, a że okno dachowe chroni przed spojrzeniami ciekawskich sąsiadów i policji, Günni postanowił ustawić swoje dziewczynki na parapecie, aby następnie po wykiełkowaniu postawić je bezpośrednio pod 250-watową lampą. Po dwóch dniach Blue Berry wyciągnęły swoją pierwszą parę liści ku niebu, potem krok po kroku również pozostałe rośliny ujrzały światło dzienne, tak że z dwudziestu sztuk nie zakiełkował tylko jeden „Automatic”, co w rezultacie dawało całkiem niezłą średnią. Pozostawało mieć nadzieję, że wszystkie pozostałe rośliny są prawdziwymi dziewczynkami, ponieważ również w przypadku sfeminizowanych nasion trafia się od czasu do czasu obojnak, który – jeśli nie zostanie dostatecznie wcześnie odkryty – może zapylić i zniszczyć cały zbiór.
Oczywiście nasz Pan Trawka nie pozostawił w boxie wszystkich dwudziestu roślin – przy 250-watowej lampie byłoby to przesadą nawet w przypadku najbardziej zielonej odmiany „Sea od Green”. Günni wybrał po trzy – cztery najlepiej rozwinięte rośliny każdego rodzaju, tak że na początku kwitnienia miał dwanaście wspaniale rozwiniętych, trzytygodniowych sadzonek. Pozostałymi siedmioma kiełkami obdarował znajomych lub pozostawił w lesie w jakimś ustronnym miejscu.
Jak tylko zrobiło się dostatecznie dużo miejsca, wszystkie rośliny przesadzono do sześciolitrowych doniczek, wypełnionych nawożoną ziemią, które następnie ustawiono pod lampę halogenową mającą oświetlać rośliny po 18 godzin w fazie wzrostu. Miały spędzić tam dalsze dziesięć dni, w ciągu których Günni dodał raz niewielką ilość mieszanki Hesi TNT. Gdy wszystkie osiągnęły wysokość ok. 30 cm, nasz przyjaciel zapoczątkował fazę kwitnienia, obserwując jednocześnie jak Pinapple Chunk i Berry Delight, czyli obydwie odmiany z dodatkiem Sativa, urosły w pierwszych trzech tygodniach kwitnienia o dobrą jedną trzecią więcej niż czyste Indica. Rośliny „Automatic Blue Berry” zostały siłą rzeczy najmniejsze, jednak podobnie jak pozostałe dopiero po 10 dniach pokazały pierwsze oznaki kwitnienia. Pracowitość i odwaga Günniego zostały nagrodzone, ponieważ po dwudziestu dniach kwitnienia jedynie na dwóch z dwunastu dziewczynek można było doszukać się męskich cech.
Podczas pierwszych trzech tygodni Günni co dwa-trzy dni dodawał pięciolitrowe wiaderko mieszanki Hesi, odrobinę poniżej danych zamieszczonych w instrukcji. Nasz ogrodnik zrezygnował z mierzenia wartości pH i EC, ponieważ uważa, że z natury ma miękką (stopień miękkości: 10 dH) i względnie kwaśną (wartość pH 6,2) wodę. Przy okazji ostatniej uprawy Günni przy pomocy zwykłego papierka lakmusowego stwierdził, że po dodaniu nawozu wartość pH i tak wynosi 5,8 – 6,0, czyli jest optymalna. Następnie zupełnie zrezygnował z dokonywania pomiarów, nie zauważając przy tym żadnej różnicy w ilości ani jakości.
Po trzech tygodniach kwitnienia kwiaty zaczęły się powiększać, przy czym obydwie odmiany z dodatkiem Sativa cały czas rosły szybciej, Berry Delight wręcz tak wysoko, że na końcu niektóre z kwiatów na samym czubku ucierpiały z powodu upału, gdyż na górze nie było dostatecznie dużo miejsca. Po zakończeniu wzrostu na wysokość przez trzy (rodzaje Indica) do czterech (rodzaje Sativa) tygodni do standardowego nawozu, podawanego wraz z wodą podczas podlewania, aplikowane były standardowe bomby fosforowo-potasowe w formie PK13/14. Przez ostatnie dziesięć dni kwitnienia podawano jedynie czystą wodę. Abstrahując od delikatnego przypalenia jednego z kwiatów na szczycie rośliny, wszystkie rozwinęły się fantastycznie i po ok. 60 dniach 60 Day Woder i Auto Blue Berry były już gotowe. Pinapple Chunk i Berry Delight zostały przez Günniego ścięte dziesięć dni później. Dlatego dopiero po dziesięciu dniach rozłożył rośliny do wyschnięcia we własnoręcznie skonstruowany boksie – wcześniej ściętym roślinom musiało wystarczyć kartonowe pudło z poprowadzonymi wewnątrz sznurkami.
Efekty były widoczne gołym okiem, nasz ogrodnik nie przywiązuje jednakże wielkiej wagi do mierzenia i ważenia. Szczególnie na południu Republiki nie jest wskazane trzymanie służących do tego celu urządzeń w tym samym miejscu co box do uprawy. „Udane zbiory są wtedy, gdy trawa dobrze smakuje i mam do wyboru kilka odmian, które starczają dla mnie i mojej dziewczyny na 10-12 tygodni, aż do momentu nadejścia następnej dostawy. Nie chcę wiedzieć, ile to jest, w końcu nikt nie waży pomidorów ani jagód wyhodowanych w swoim ogródku.”
Zdaje się, że i tym razem oczekiwania zostały spełnione: wszystkie cztery rodzaje mają przyjemny haj i ich działanie ustępuje delikatnie, o czym sam mogłem się przekonać pod koniec mojej wizyty. Przy czym Günni uznał za swojego faworyta Pinapple Chunk z powodu jego owocowego smaku oraz wyraźnego haju. Nie mogłem się mu sprzeciwić, być może również dlatego, że miałem zbyt sucho w ustach. Zdaje mi się jednak, że Berry Delight była smaczniejsza.
Artykuł z 41 numeru Gazety Konopnej SPLIFF
*i**: imiona zmienione przez redakcję.
Kimo (Hanf Journal), zdjęcia: Günni Gras
Facebook YouTube