O przyzwoitości, szacunku dla siebie i ciekawości
Niedawno w redakcji ktoś zadzwonił do drzwi. Stał w nich „Sto”, który chciał chwilę porozmawiać z redakcją działu growing. Bez zbędnych słów wręczył Kimo płytę ze wspaniałymi zdjęciami swojej uprawy i usiadł na niecałe pół godziny, by opowiedzieć naszemu doświadczonemu redaktorowi swoją historię. Po wywiadzie zniknął tak samo szybko jak się pojawił.
Ha Jo: Cześć Sto, fajnie że nas odwiedziłeś.
Sto: Cześć, nie ma za co. Cieszę się, że tu jestem i mam okazję podzielić się z waszymi czytelnikami moimi poglądami i doświadczeniami dotyczącymi uprawy konopi.
Ha Jo: Dlaczego nielegalnie uprawiasz konopie?
Sto: Przyzwoitość, szacunek dla siebie i ciekawość. Tak, być może brzmi to sprzecznie, ale faktycznie to przyzwoitość przywiodła mnie w 2011 roku do mojej pierwszej uprawy, gdyż dzięki temu, że zaopatruję się sam, zorganizowana przestępczość nie wyciąga korzyści z tego, że konsumuję marihuanę. Nikt nie powinien finansować tego półświatka skupionego jedynie na pieniądzach oraz jego skorumpowanych odnogach, wtedy po prostu by nie istniał. Jeśli zatem ustawodawca nie ma na calu wspierania wpływów tych ludzi, to powinien prędzej pobłogosławić moje działania – czytaj: mniej karać – niż samą konsumpcję bez własnej uprawy - „Divide and conquer the black market”. Uważam przy tym regulacje dotyczące niewielkiej ilości za niestosowne, ponieważ nie wpływają one w znaczny sposób na spożywanie marihuany. Zabierać tej pokojowej roślince jej prawo do życia to dla mnie tak czy siak zbyt przesadzone przedsięwzięcie.
Ponadto oczekuję od ustawodawcy, że będzie wspierał mnie w trosce o moje zdrowie. Jako osoba, która zaopatruje się sama, mam gwarancję czystego towaru najwyższej jakości. I koniec końców, już od dawna odczuwałem tęsknotę, której musiałem dać upust. Była to tęsknota za wiedzą zdobytą przez doświadczenie: co rozróżnia odmianę Sativa od Indica? Nikt nie powinien odrzucać tej substancji, jeśli zna tylko jeden z jej obszarów działania.
Ale nawet gdybym nie konsumował moich rezultatów, cieszy mnie piękno konopi, ich aromat, który moim zdaniem stawia w cień całą mnogość niuansów dostarczanych przez wino. Otaczać się pięknem bez niczyjej zawiści, upiększa duszę i sprawia, że życie zyskuje na wartości.
Ha Jo: Jak to zrobiłeś, skąd wziąłeś nasiona?
Sto: Najpierw potrzebowałem odpowiedniego dostawcy. Gdy tylko go znalazłem, zabrałem się do roboty. To znaczy założyłem specjalny adres mailowy przeznaczony do tego celu, zamówiłem nasiona, wysłałem pieniądze pocztą, podałem adres zwrotny z fikcyjnym nazwiskiem, które na chwilę przykleiłem na mojej skrzynce na listy. Listonosz pewnie pomyślał, że tylko przez chwilę wynajmuję mieszkanie. Ponad tydzień później przyszedł wyczekiwany towar, uzupełniony dziesięcioma nasionami, wszystko dyskretnie i bezpiecznie zapakowane. Tym samym miałem z głowy najbardziej drażliwą część przedsięwzięcia [handel nasionami konopi jest w Niemczech nielegalny – przyp. Spliff] Następnie odpowiednio zaopatrzyłem się w growshopie: 250-watowa lampa z dwoma świetlówkami (do wzrostu i kwitnienia), przełącznik czasowy, 150 litrów ziemi, różne doniczki począwszy od 11 litrów objętości plus podstawki, miernik wartości EC, krople do mierzenia wartości pH, regulator obniżający wartość pH, nawóz, pułapka lepowa, bambusowe patyczki, folia nieprzepuszczająca światła.
Do symulacji wiatru zastosowałem oczyszczacz powietrza Daikin, który również zapobiega wydostawaniu się zapachów. Na moim piętrze i tak nie ma zbyt dużego ruchu, a cała instalacja znajduje się w kącie najbardziej odległym od drzwi wejściowych, za którymi swój aromat uwalnia jeszcze odświeżacz powietrza. W krytycznych sytuacjach korzystam jeszcze z odświeżacza w sprayu, stąd też raczej nie powinna mi się przytrafić żadna wpadka. W okresie kwitnienia zdarzyło mi się już mieć w domu robotników, którzy nic nie zauważyli – a może nie chcieli zauważyć.
Ha Jo: Nie masz zatem grow-boxu?
Sto: Moja dewiza brzmi: tak wygodnie, jak się tylko da. Zamiast boksu korzystam z kąta w mojej sypialni. Lampę zawiesiłem na miotle położonej na dwóch stertach. Celem regulacji dopływu światła zakleiłem najpierw okna materiałem przypominającym zaciągnięte zasłony, a następnie pokryłem folią. Było to bardziej uciążliwe niż myślałem, bo gdzieś zawsze wkradnie się jakaś szparka. Efekt końcowy może nie jest perfekcyjny, ale co tam, najważniejsze że działa.
Ha Jo: A jak przebiegła uprawa?
Sto: Chaotycznie ale dobrze. Jedną z roślin wyciągnęło aż do sufitu mojej kamienicy, co starałem się jej umożliwić. Tak że jednej nocy z wielkim hukiem przewróciły się podpórki razem z lampą, a jedno z pudeł spadło na mnie, kiedy spałem. Była piąta rano i ciemna noc. Po tym zdarzeniu usunąłem kilka gałązek, ale konopie wybaczają. Do głównych atrakcji na pewno można zaliczyć pierwsze kropelki na liściach i świeży zapach. Każdy zagorzały palacz powinien choć raz doświadczyć takiego uczucia.
Ha Jo: A wyniki?
Sto: Przede wszystkim lepsze niż to, co możesz dostać na rynku. Na jednej z publicznych imprez przyznałem się raz obcemu facetowi do swojej uprawy i kiedy tylko powąchał kilkakrotnie zapytał z niedowierzaniem: „To jest z domowej uprawy?”.
Nie mogę powiedzieć, żeby otrzymana ilość ok. 100 g sprawiła, że straciłem kontrolę nad konsumpcją. Lecz aby wreszcie pozbyć się tego żałosnego tytoniu, zacząłem szukać innych form konsumpcji. Jedną z nich jest palenie „na czysto”, które uprawiam chętnie również dzisiaj, ponieważ zapach unoszący się w pokoju jest przepiękny. Jedynie raz, kiedy zdecydowałem się poeksperymentować będąc zmęczonym, zdarzyło mi się trochę przesadzić. Po zwyczajnym początku tak uderzyło mi do głowy, że zdążyłem jedynie pomyśleć: „Co TO jest?” i „Co mam z tym zrobić?”. Koniec końców zdałem sobie sprawę, że po 2-3 godzinach najsilniejsze skutki ustępują. I tak faktycznie było. Po takim doświadczeniu mogę dołączyć się do wyluzowanego uśmieszku Petera Reynoldsa, który na pytanie publiczności, dlaczego palacze lądują w szpitalu, odpowiedział: głównie z powodu ataków paniki.
Ha Jo: Jak udało Ci się osiągnąć końcówki widoczne na trzecim zdjęciu?
Sto: Przez nieuwagę. Zmieniłem coś w programatorze, tak że lampa świeciła dwie godziny w środku nocy. W ten sposób mniej rozwinięta roślina otrzymywała nowe impulsy do wzrostu i w ten sposób powstały cztery końcówki. Za to czas kwitnienia trochę się przedłużył.
Ha Jo: Nowe projekty?
Sto: Mam już za sobą drugą turę, podczas której zapyliłem ręcznie kilka kwiatów. W tym celu obciąłem końcówki rośliny męskiej tuż przed rozpoczęciem pylenia i postawiłem w wodzie w innym pomieszczeniu. Opadniętymi pyłkami zapyliłem żeńskie rośliny i zostałem za to nagrodzony ok. 80 nasionami własnej roboty. 3 tura ma się właśnie ku końcowi, jedynie dwie rośliny z odmiany Sativa (sadzonki z drugiej tury) kończą właśnie trzeci miesiąc kwitnienia. Ta odmiana delikatnie się ulatnia nawet dopiero drugiego dnia po spożyciu. Następnie chciałbym spróbować osiągnąć jeszcze lepsze zbiory, stosując nawożoną przez długi czas ziemię. Sadzonka z okna kuchennego czuje się w niej w każdym razie znakomicie.
Ha Jo: Co możesz polecić naszym czytelnikom?
Sto: Jeśli tak czy siak palicie, to wyświadczcie sobie i społeczeństwu przysługę. Początkującym radzę zaopatrzyć się w duże donice, dobrze nawożoną ziemię i pamiętnik uprawy. W formie tabeli z kolumnami: data, zdarzenie i wniosek. W ten sposób można zebrać kilka interesujących i przydatnych informacji. Polecam również instrukcję na stronie Mandala Seeds. A co się tyczy palaczy wśród czytelników: Nie mieszajcie z tytoniem. Przetestujcie razem z innym produktem, waporyzujcie albo palcie w czystej formie. Jeśli czegoś istotnego wam brakuje, to znaczy, że wasz rausz i spożywanie uzależnione jest od nikotyny. Mnie dało to wiele do myślenia.
Ha Jo: Dziękujemy i życzymy dalszych sukcesów.
Facebook YouTube