Gazeta konopna - SPLIFF - Marihuana Cannabis Konopie

Switch to desktop Register Login

NOWE CHRZEŚCIJAńSKIE KOŚCIOŁY W AMERYCE: NADZIEJA DLA ALKOHOLIKÓW cz. 1

Jazgrza Williamsa (Lophophora williamsii) –  Popularnie nazywana pejotlem Jazgrza Williamsa (Lophophora williamsii) – Popularnie nazywana pejotlem
Część I: Pejotl i kaktus św. Piotra Według legendy świat zawdzięcza odkrycie pejotlu kobietom, które używają go w czasie porodu. Od tysięcy lat leczył on Indian z różnych chorób, ostatnio – z alkoholizmu i narkomanii. Pomógł także polskiemu pisarzowi Witkacemu. W 1994 r . Kongres USA, po latach sporów w Sądzie Najwyższym, zezwolił Indianom na spożywanie pejotlu w celach religijnych. Uznał, że jego rytualne używanie nie jest szkodliwe.

Błogosławieństwa Apostolskiego dla Amerykańskiego Kościoła Narodowego udzielił papież Paweł VI w 1975 roku.  Kościół ten to zgromadzenie chrześcijańskie, które czerpie także z tradycji rdzennych mieszkańców Ameryki. W medycynie i kulturze tych ludów zasadnicze miejsce zajmują 2 święte rośliny: kaktus św. Piotra oraz pejotl.

Kolejne stany USA zezwalają na używanie pejotlu, nawet przez Białych i inne grupy etniczne. Pomogli w tym przywódcy religijni i sami wierni – kościoły rdzennych Amerykanów chętnie widzą u siebie nie tylko Indian. Wyznawcy pejotyzmu pochodzenia innego niż rdzennie amerykańskie mogą korzystać legalnie z dobrodziejstw indiańskiego lekarstwa – sakramentu m. in. w Oregonie, Kolorado, Arizonie i Nowym Meksyku. Profesor Zbigniew Drozdowicz z Uniwersytetu w Poznaniu twierdzi, że religia pejotowa od początku głosiła potrzebę wspólnej egzystencji z ludnością białą i dostosowania się do nowych warunków.

Główne zasady głoszone przez kościoły pejotowe to braterska miłość, opiekowanie się rodziną i wystrzeganie się alkoholu. Ich członkowie powinni być uczciwi, prawdomówni, przyjacielscy i pomagać sobie. Jest to znane jako podstawowa reguła i nosi nazwę Złotej Zasady.

Znany ze swoich skłonności do nadużywania alkoholu polski pisarz i dramaturg Stanisław Ignacy Witkiewicz po sesji pejotlowej zachował trzeźwość przez 14 miesięcy, i to ‘bez najmniejszego trudu’. Nigdy później nie używał też już takich dawek alkoholu co przed tym doświadczeniem.
 
Cudotwórczy lek

Witkacy uważał, że ludzkość zmierza do uspokojenia się i czas narkotyków się skończy. Pomoże zaś w tym pejotl, który to Witkacy wielokrotnie poleca do używania w czasie kuracji odwykowych.

W swojej książce „Narkotyki” już w 1932 roku pisał on o nadzwyczajnych efektach działania pejotlu przeciw uzależnieniom od alkoholu i narkotyków. Te pionierskie  spostrzeżenia zostały niestety zignorowane z powodu wybuchu II wojny światowej.
 
Rozdział zatytułowany „Pejotl” zaczyna się słowami: „Teraz czeka mnie zadanie specjalnie trudne: nie być fałszywie zrozumianym, co przy wyjątkowem stanowisku, które muszę zająć w stosunku do pejotlu, jest bardzo możliwe. Mogę być posądzonym o to, że odsądziwszy od czci i wiary trzy wyżej opisane jady (nikotynę, alkohol i kokainę – przyp. red.), chcę udowodnić, że jedynie godnym używania jest ten czwarty i że uratowałem się od trzech nałogów przy pomocy oddania się innemu”.1
 
Witkacy uważał pejotl za „absolutnie nieszkodliwy przy sporadycznym używaniu, a dający, poza niebywałemi wizjami wzrokowemi, tak głębokie wejrzenie w głębokie pokłady psychiki i tak zniechęcający do wszelkich innych narkotyków, a przede wszystkiem do alkoholu, że na tle prawie absolutnej niemożności przyzwyczajenia się doń, powinien być używany we wszystkich sanatorjach, gdzie leczą wszelkiego rodzaju nałogowców”.

Dużo miejsca pisarz poświęcił jego „umoralniającemu” działaniu, o którym wcześniej nic nie wiedział: „Jeśli chodzi o działanie moralne, to uważam że pejotl, a może i czysta meskalina, powinny być stosowane u nałogowych narkomanów w okresach odzwyczajania się od trucizn. W czasie działania oba specyfiki wywołują ostry wstręt do alkoholu i tytoniu – tak fizyczny, jak i moralny.

Wstręt ten trwa dłuższy czas po przeminięciu transu i może być zużytkowany nawet przy jednorazowem użyciu, jako podstawa do zaprzestania całkowitego...Nie propaguję tu bynajmniej pejotlu, jako nowego środka dla ‘ucieczki od rzeczywistości’, tylko wskazuję na nieocenione jego zasługi, jeśli chodzi o zaczęcie tak zwanego ‘nowego życia’. ”
Mimo że opisywane przez niego wizje są niekiedy nieprzyjemne (co często się zdarza u alkoholików i ludzi nieprzygotowanych), Witkacy docenia działanie pejotlu i pozostaje mu wdzięczny, nazywając go ‘cudotwórczym lekarstwem’. Stwierdza, że pejotl może ukazać człowiekowi to, co sam stara się przed sobą ukryć i daje „po jednorazowym użyciu drogowskazy na dalekie przestrzenie przyszłości”.

Próbuje jeszcze kilkakrotnie pejotlu i meskaliny, co pozwala mu orzec o znakomitej przewadze tego pierwszego.

Witkacy kończy rozdział zatytułowany „Pejotl” słowami: „Ocknijcie się palacze i pijacy i inni narkomani póki czas! Precz z nikotyną, alkoholem i wszelkimi ‘białemi obłędami’. Jeśli pejotl okaże się ogólną odtrutką na tamte wszystkie świństwa, to w takim i tylko takim razie: niech żyje pejotl!”. Zaś całą książkę „Narkotyki” wieńczy poradą: „Nie palcie, nie pijcie, nie zażywajcie kokainy – spróbujcie w razie czego pejotlu.”.

Jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku Aldous Huxley uważał meskalinę za cud mogący przywrócić sakramentalny, święty wymiar życia. Proponował ją jako lekarstwo dla industrialnej cywilizacji. Oczywiście nie stawiał znaku równości między jej działaniem a spotkaniem Boga, realizacją celu życia, ostatecznym Oświeceniem. Widział w niej raczej coś, co katoliccy teologowie nazywają niezasłużoną łaską. Jest ona niekonieczna do zbawienia, ale pomocna i jeśli się zdarzy, powinna być radośnie i z wdzięcznością przyjęta.

Pejotl kontra alkoholizm

Antropologowie i psychiatrzy od dziesięcioleci potwierdzali, że Narodowy Kościół Amerykański zdziałał cuda w walce z alkoholizmem wśród Indian. I choć niektórzy z pejotystów piją, to z pewnością w nieporównywalnie mniejszym stopniu. Karl A. Menninger, który miał wielki wpływ na rozwój amerykańskiej psychiatrii w XX wieku, napisał, że pejotl jest lepszym antidotum na alkoholizm niż cokolwiek wymyślonego przez misjonarzy, białego człowieka, Stowarzyszenie Lekarzy Amerykańskich i publiczną służbę zdrowia.

Dla pozytywnego efektu leczenia ważne są: miejsce, nastawienie, motywacja, intencje, przygotowanie i identyfikacja z grupą. Indiańskie kościoły zapewniają spełnienie tych warunków. Profesor J.S. Slotkin stwierdził, że Indianie używający pejotlu są bardziej pracowici, spokojni i wstrzemięźliwi niż inni. Stwierdził też, że nigdy nie odwiedził domu modlitwy białego człowieka, w którym byłoby tyle uczuć religijnych i dobrych obyczajów, uprzejmości i grzeczności.

Pejotyzm jako nowa oficjalna religia wielu różnych plemion  sięga korzeniami XIX wieku, choć oczywiście był on używany w ceremoniach religijnych i plemiennych dużo wcześniej. W 1918 r. w El Reno, Oklahoma powstał Kościół Amerykański (Native American Church), który dziś skupia większość wyznawców tej religii. Mimo oskarżeń ze strony białych rasistów o używanie narkotyków i składanie ofiar z ludzi stale poszerzał swoje wpływy.

Interesujący jest fakt, że w USA żyją czarnoskórzy pejotyści. Tworzą oni kościoły zbiegłych byłych afrykańskich niewolników i ich potomków. Gdy zebrało się ich więcej, tworzyli plemię i na wzór Indian używali pejotlu w ceremoniach religijnych.

Wielu wyznawców traktuje pejotyzm jako indiańską odmianę chrześcijaństwa – łączy on wierzenia chrześcijańskie z lokalnymi. Idea Wielkiego Ducha (Manitu) przenikającego wszystkich i wszystko odzwierciedla chrześcijańskie pojmowanie Boga, Duch Pejotowy ma wiele atrybutów Ducha Świętego.  O tym, jak daleko posunęła się chrystianizacja tych religii, najlepiej świadczy nazwa jednego z kaktusów uważanych przez Indian za święte: San Pedro, czyli kaktus św. Piotra. Ich zdaniem on także - tak jak chrześcijański święty - trzyma klucze do Raju.

Sakramenty mają oczywiście zasadnicze znaczenie w religii. Indianie wierzą, że otrzymali pejotl od Boga i pomaga ona w osiągnięciu Oświecenia. Kodeks moralny również wywodzi się od tego świętego lekarstwa i nosi nazwę Drogi Pejotowej. Główne drogowskazy na niej to wszechogarniająca braterska miłość, opieka nad rodziną, unikanie alkoholu, bycie uczciwym, łagodnym, opanowanym, pracowitym, gospodarnym, dobroczynnym. Nie można być skąpym, choć warto być oszczędnym. Obrzędy religijne zaczynają się zwykle w sobotę wieczorem i często trwają przez całą niedzielę. W ich trakcie jest miejsce na kazanie, śpiew, muzykę, taniec, wspólny posiłek.

Na początku trudno było zwrócić uwagę purytańskiego społeczeństwa amerykańskiego na tak kontrowersyjną kwestię jak zażywanie ‘halucynogennego narkotyku’ jako komunii świętej. Meskalina jest przecież wciąż zaklasyfikowana i traktowana jako narkotyk i halucynogen. Indianie nie cierpią tych nazw. Narkotyki i złe lekarstwa uzależniają. Halucynacja oznacza kłamstwo. Kojarzy się z alkoholowym delirium, wypadkami, umieraniem, chorobą, przewidzeniami i złudami. Wolą mówić o Dobrym Lekarstwie i życiodajnych, umoralniających wizjach. Pejotl, jako sakrament, wymaga szacunku.

Znana jest opowieść o słynnym indiańskim wojowniku i wodzu wojennym Quanah Parkerze, który zdobył więcej skalpów białych wrogów niż wszyscy inni jego ludzie razem wzięci. Głosił on zawsze zasadę, że dobry Biały to martwy Biały. Wojownik porzucił przemoc i zmienił całkowicie swoje rasistowskie poglądy już po swojej pierwszej ceremonii z użyciem pejotlu. Indiańska pieśń pyta: „A co gdyby wrócił, co gdyby On wrócił jako kwiat? Czy wpuściłbyś Go do serca?”.  I jeszcze jedna wypowiedź Indian pochodząca z Internetu: ”Wielu ludzi zgodzi się z tym, że tym światem rządzi diabeł, czyli zło. Z czym diabeł toczy walkę? Oczywiście z duszą. Duszą jednostek i narodów. Pejotl to dusza Indian. Dla nas diabeł zamieszkał raczej w butelce rumu, jak śpiewał Bob Marley. ”

 Tradycyjnie Indianie stosują małe ilości pejotlu, aby walczyć z głodem, pragnieniem i zmęczeniem w czasie polowań. Potrafią wówczas tropić zwierzynę przez wiele dni bez wody, pożywienia i odpoczynku.

Podstawowym zastosowaniem pejotlu jest pomoc przy porodzie. Liczne legendy przypisują odkrycie cudownego leku kobiecie przebywającej samotnie na pustyni, która mimo głodu przeżyła, urodziła i wykarmiła dziecko. Autor „Księgi Pejotlu” (The Peyote Book) Guy Mount pisze, że czwórka jego dzieci urodziła się w domu, przychodząc na świat ze śmiechem, podczas gdy ich matka odczuwała wielką radość przy minimalnym bólu.

Indiańskie kobiety stosują go także w czasie menstruacji, przy skaleczeniach i infekcjach waginalnych, w celu zwiększenia płodności i intensywności kochania się. Przywraca wigor starcom i młodym matkom. Jest lekiem na depresję, jak też na przeziębienia, reumatyzm, ślepotę, kłopoty ze słuchem i przeciw bólowi. Jako taki był stosowany już przez starożytnych Inków podczas trepanacji czaszki.
Pejotl używany też bywa do osiągania inspiracji muzycznej i artystycznej oraz celów duchowych. Indianie uważają, że od narodzin po śmierć służy on dla dobra ludzi i życia. Jest najbardziej skutecznym i świętym roślinnym lekiem na kontynencie północno-amerykańskim.

Jego działanie antyseptyczne przy czyszczeniu i gojeniu ran (lepiej niż szwy) oraz antybiotyczne potwierdzili naukowcy. Jest skuteczny przeciw szerokiemu zakresowi bakterii i grzybów; 18 szczepów bakterii odpornych na penicylinę poddaje się jego działaniu. Lekarze sugerują też jego wykorzystanie w leczeniu różnych form histerii i neurastenii oraz niektórych odmian astmy.

Niedawno J. Halpern i prof. H. G. Pope Jr., psychiatrzy ze słynnego harwardzkiego ośrodka naukowego stwierdzili, że wcześniejsze badania mówiące o toksyczności pejotlu na mózg nie brały pod uwagę używania tak trujących substancji jak alkohol czy amfetamina, wcześniejszych chorób umysłowych i nie objęły badaniem dużej liczby ludzi. Dziś literatura medyczna sugeruje, że jest mało długoterminowych skutków ubocznych związanych z tym lekiem - o ile takie skutki w ogóle istnieją. Nie zanotowano ani jednej śmierci ani przypadku uzależnienia związanych z użyciem pejotlu. W 1975 r. publikacja Davida Dorrance’a w Journal of the American Medical Association wykazała niesłuszność plotek, jakoby spożywanie kaktusa uszkadzało chromosomy.

Witkacy przekonująco dowodził w 1932 r., powołując się na historię Indian, już wtedy bogatą literaturę dotyczącą zjawiska oraz doświadczenia własne i innych, że indiański sakrament nie uzależnia. Radził, by były to doświadczenia sporadyczne, jak najrzadsze. Tylko wtedy można w pełni odczuć ich efekt. W latach 50-tych prof. Slotkin stwierdził, że nawet u Indian używających pejotlu przez kilkadziesiąt lat nie występują objawy uzależnienia, nie ma też zwiększonej tolerancji. Indianie używają go przy szczególnych okazjach, nawet jego najgorętsi zwolennicy nie używają go częściej niż raz na miesiąc. Zwykle jednak dużo rzadziej. Brak szansy na popadnięcie w nałóg potwierdziły później kolejne badania naukowe. Nawet oficjalna rządowa propaganda przyznaje, że halucynogeny nie uzależniają.

Podróżniczka Beata Pawlikowska zauważyła, że żaden Indianin używający środków halucynogennych nie jest narkomanem, gdyż ma inne intencje niż zabawa i  bycie ‘na haju’. Święte rośliny służą rozwojowi duchowości i pomagają przetrwać społeczności. Ksiądz Les Kwiatkowski pracuje z Indianami w ich rezerwatach-gettach w USA. Nie chce ich już nawracać po tym jak zauważył, że niektórzy z nich w sercu ‘mają więcej Boga niż ja będę kiedykolwiek miał’.

 Istotną częścią rytuału związanego z pejotlem jest pielgrzymka, trwająca nawet kilka tygodni. Jeszcze ważniejsza jest spowiedź  - Indianie wierzą, że bez wyznania grzechów spożycie świętego kaktusa może być niebezpieczne: pejotl pozna nasze myśli, także te złe i ukrywane, i może nas ukarać. Niebezpieczeństwa związane z powrotem do Edenu, gdzie wszystko jest Jednością, są dobrze rozumiane przez Indian – przypominają oni inicjowanym nowicjuszom o konieczności oczyszczenia się, spowiedzi i pokuty. Bez nich łatwo jest stracić na pejotlowej drodze duszę, czyli w języku nauki poczytalność, zmysły, rozum. Jeśli zachodzi taka potrzeba, krępuje się nowicjusza liną aby nie zrobił sobie przypadkiem krzywdy. I chociaż nawet okropne wizje są później zwykle wspominane jako potrzebne i dobroczynne, lepiej ich unikać i stosować się do indiańskich zaleceń. Świadomość niebezpieczeństwa jest nieodzowną częścią mistycznych wizji. Jeśli będziemy uważnie słuchać, co mają nam do powiedzenia Indianie i pejotl, ogarnie nas poczucie braterstwa i jedności. Wizje mają w oczach religioznawców i wielkich mistyków jedynie wartość symboliczną. To kolejny argument na to, że enteogeny takie jak pejotl nie przyzwyczajają do siebie, a raczej wręcz odstraszają od nadużywania jakichkolwiek substancji. Przeżycie bywa często zbyt silne, aby chcieć je kiedykolwiek powtórzyć.

Najwyższy czas

Zakazany i zwalczany przez stulecia indiański świety sakrament powrócił na należne mu na ołtarzach miejsce  –  tyle że teraz znajduje się ono obok Biblii i Fajki Pokoju. Było to możliwe dlatego, że między wszystkimi prawdziwymi wiarami i kościołami panuje zgoda; wszystkie głoszą podobne  wartości. Nauki Chrystusa są podobne do tych, których udzielał i udziela Indianom święty pejotl.

Wszystko wskazuje na to, że trwające 500 lat prześladowania Indian mają się wreszcie  ku końcowi. Jednak nawet zyski z dzisiejszych indiańskich kasyn nie wynagrodzą ogromu cierpień doznanych przez tubylców po przybyciu Kolumba do Ameryki w 1492 r.

Kolumb był zachwycony nowym krajem i jego mieszkańcami. W liście do hiszpańskiej królewskiej pary Izabeli i Ferdynanda napisał: „Kraj ten przewyższa wszystkie inne, jak dzień przewyższa noc pod względem wspaniałości; krajowcy kochają bliźnich jak samych siebie; rozmowa z nimi jest tak słodka, jak tylko sobie wyobrazić można; twarze ich uśmiechają się stale, a tak są łagodni i przyjacielscy, że przysięgam waszym wysokościom, że nie ma ludzi lepszych na świecie.”2 Stereotyp Indianina-wojownika jeszcze się nie narodził, między narodami rzadko dochodziło do większych wojen. Pojedynki o ziemię czy kobiety często były symboliczne i bezkrwawe – w czasie walk wykazywano męstwo, honor i zręczność na różne sposoby, np. dotykając przeciwnika specjalną buławą. Pojedynkujący się w ten sposób nie odnosili ran, a zyskiwali wielki szacunek. Inny piękny indiański zwyczaj nakazywał „oddać wszystko, co się posiada” (dziś znany pod angielską nazwą give-away). Piszą o nim podróżnicy Asia i Edi Pyrek w publikacji Towarzystwa National Geographic: „Mieszkańcy krainy Wielkich Jezior uważali, że nie można być wolnym, jeśli jest się przywiązanym do dóbr materialnych. Podczas szczególnych uroczystości (ślubów, Tańców Słońca lub innych ceremonii), Indianie oddawali należące do nich przedmioty tym, którzy mogli ich potrzebować bardziej od nich”.3 W rezultacie, zwykle najubożsi byli wodzowie. Ich władza była faktycznie służbą, mądrością zaś przypominali bardziej europejskich świętych mężów niż mężów stanu.

Inni podróżnicy, dobiwszy do nowego lądu, potwierdzali zdanie Kolumba na temat przyjaznych tubylców. Zdawało im się wręcz, że przybyli do raju. Indianie chętnie dzielili się wszystkim, byli otwarci i hojni.

Jak wdzięczni przybysze, którzy bez pomocy Indian nie przeżyliby nawet pierwszej zimy, odpłacili za tę przyjaźń i wielkoduszność? Jaką Dobrą Nowinę im przynieśli?

Warszawski przedwojenny dziennikarz Stefan Barszczewski zrobił unikalny rachunek sumienia za kolonialistów z Europy na kartach swojej książki Na szlaku sławy, krwi i złota. Do eksterminacji rdzennej ludności biali najeźdźcy używali nie tylko broni palnej, nieznanego dla większości Indian alkoholu czy śmiertelnie niebezpiecznych dla tubylców, europejskich chorób. Posługiwano się też specjalnie wyszkolonymi do polowań na ludzi psami. Przywiezione z Hiszpanii krwiożercze bestie rozszarpywały Indian, ich kobiety i dzieci na strzępy, siejąc grozę. Dzieje samego tylko Peru podają liczbę 8 mln ofiar kolonizacji.  Chciwość i bandytyzm nie miały granic. Złoto zalało ówczesną   Europę, wywołując przesilenie ekonomiczne.
Historia podboju Ameryki jest wyjątkowo krwawa. Z reguły nie brano jeńców, chrześcijańskie miłosierdzie krzewiono ogniem i mieczem. Niektóre narody Indian (np. Aztekowie) rządziły się okrutnymi prawami, ale najeźdźcy okazali się jeszcze bardziej krwiożerczy. Naczelników plemion palono żywcem po kilkudziesięciu czy kilkuset na raz, na oczach ich rodzin. Kobietom obcinano piersi, dzieciom – uszy i nosy. Ofiary wieszano głową w dół nad ogniskami, gotowano w oleju. Ulubionym porannym sportem najeźdźców były polowania na Indian za pomocą tresowanych psów. Karmiono je mięsem upolowanych czerwonoskórych; gdy komuś zabrakło tej ludzkiej karmy dla psów, pożyczał od sąsiada „ćwiartkę Indianina” i oddawał po kolejnym polowaniu. Zmuszano tysiące wojowników do walki przeciw własnym rodakom. Aby zaoszczędzić na ich utrzymaniu, ich także karmiono mięsem pokonanych i jeńców. Opornych wieszano na wielkich szubienicach w grupach po trzynastu– na cześć Zbawiciela i apostołów. Gdy najeźdźcy spostrzegli, że Indianie nie okazują należytego strachu przed tym rodzajem kaźni, zaczęto wbijać ich na pal.

Symboliczną postacią stał się Bartolomeo Las Casas, syn towarzysza Kolumba. Został on zakonnikiem po ujrzeniu rzezi Indian, której nie potrafił zapobiec. Ów wielki opiekun i przyjaciel Indian, widząc jak umierają tysiącami na plantacjach, postanowił ulżyć ich doli ściągając do Ameryki silnych Murzynów. W ten niefortunny sposób zapisał się w dziejach jako inicjator handlu murzyńskimi niewolnikami w Ameryce. Były to jednak czasy, kiedy nawet rozbójnicy morscy mogli liczyć na szlachectwo, zaś królowa angielska udzielała stałym handlarzom żywym towarem herbu, przedstawiającego Murzyna w kajdanach. Przez setki lat te skojarzenia były bardzo żywe, zaś Afrykanie używani byli masowo do niewolniczej pracy. Sam Las Casas zresztą szybko dostrzegł swój błąd i wraz z awangardą ówczesnego duchowieństwa zaczął tępić niewolnictwo. Całe życie, do śmierci w wieku 92 lat, walczył słowem i czynem w obronie Indian. Jego książki były aktami oskarżenia: opisywał w nich nieprawdopodobne zbrodnie i okrucieństwa konkwistadorów. Obrońca Indian Las Casas jeszcze za życia został nazwany Apostołem Indii Zachodnich, dzisiaj jest uwielbiany w Meksyku jako jeden z ojców teologii wyzwolenia. Jego dzieła, niechronione już prawami autorskimi,  można łatwo znaleźć w darmowych internetowych bibliotekach.

Kościół ze swoją misyjną działalnością nie dał rady pohamować żądzy złota, a nawet sam jej ulegał. Zdarzało się jednak także, że zakonnicy uzbrajali Indian i sami sięgali po broń, jak jezuita Antonio Ruiz de Montoya. Próbował on uratować Indian Guarani przed handlarzami niewolników, porywających ich tysiącami do ciężkiej pracy. Najpierw przesiedlił kilkanaście tysięcy ludzi o kilkaset kilometrów. Nie przyniosło to poprawy, więc w 1641 r. uzbroił Indian, którzy dowodzeni przez zakonników pokonali prześladowców i oswobodzili wielu niewolników.

Większość indiańskich narodów prawie całkowicie zgładzono. W  XIX wieku niedobitki Indian skryły się w lasach i górach. Nieustraszeni wodzowie prowadzali brawurową, partyzancką wojnę i stali się trudni do wytropienia. Postanowiono wziąć ich głodem: w ciągu kilku lat wybito prawie całą liczną populację bizonów w Północnej Ameryce. Zwierzęta gniły masowo w słońcu prerii, w krótkim czasie skupiono 75 mln sztuk ich skór. Wybito z okazji tego „zwycięstwa” specjalny medal: z jednej jego strony widnieje zabity bizon, z drugiej – martwy Indianin.

Ludobójstwo trwa dalej, przeniosło się jedynie do Ameryki Południowej i w gąszcze lasów deszczowych nad Amazonką. Dzisiaj uzbrojeni bandyci okradają tubylców z nie tylko ze złota, szmaragdów czy kauczuku, ale przede wszystkim z ropy i gazu. W trakcie słynnej gorączki kauczukowej na początku XX wieku handlarze gumą mieli prawo „cywilizować” Indian. W 1906 r. w Ultimo Retro agent handlowy osobiście zastrzelił 150 Indian, aby uczcić święto Wielkanocy. Rannych ułożono w stos, oblano benzyną i podpalono. Kobiety trzymano w obozach, gdzie mógł je posiąść każdy, oporne zawijano w peruwiańską flagę nasączoną olejem i palono żywcem. Jeśli któraś kobieta zachorowała wenerycznie, wsadzano płonącą żagiew do środka jej waginy.

Aby zgładzić religijnego ducha Indian, niszczono ich święte miejsca, groby przodków, mumie. Okazało się to jednak niemożliwe, bo dla Indian święta jest cała ziemia, góry, rzeki, tęcza czy gwiazdy. Nie budowali oni kościołów, by czcić Boga – cały wielki ląd był ich ołtarzem.

Na tle tych bestialskich dziejów podboju pozytywnie wyróżnia się epizod z udziałem Polaków. Spadkobierca władców Inków Tupak Amaru został ścięty w 1571 r. w Peru, jednak dwieście lat później pojawił się kolejny potomek rodu o tym samym imieniu oraz nazwisku i wszczął powstanie niewolników przeciw ciemięzcom. Zebrał tyle ludzi, że wojska wicekróla Peru nie mogły długo go pokonać. Inkaski książę ostatecznie został stracony z prawie całą rodziną jak jego poprzednik i imiennik ale jego żona Umina oraz syn znaleźli jednak schronienie w Europie, wywiezieni przez ojca Uminy, polskiego szlachcica. Uciekli najpierw do Włoch, następnie do Polski, jednak hiszpańscy konkwistadorzy zdołali wyśledzić i zamordować peruwiańską księżniczkę. Udało się uratować tylko Antonia Tupac Amaru, adoptowanego oficjalnie przy Radzie Emisariuszy Inków – jego potomkowie żyją do dziś. Praprawnuk Antonia, dzięki informacjom zawartym w testamencie Uminy, odkrył w XX wieku zatopiony w jeziorze część wielkiego skarbu Inków. Legenda głosi, że Peruwianie zdołali sprytnie schować znaczną część swoich bogactw. Do dziś wielu nie odnaleziono, zaś tropy prowadzą między innymi do zamku w Niedzicy, gdzie w krypcie spoczywają prochy zamordowanej księżniczki Uminy.

Hojne dary z Nowego Lądu

Zawdzięczamy rdzennym mieszkańcom Ameryki wyhodowane przez nich rośliny uprawne takie jak ziemniak, pomidor, kukurydza, fasola, słoneczniki, orzeszki ziemne, które pomogły w walce z głodem i chorobami w Europie. Dzisiaj na świecie ponad połowa podstawowych roślin uprawnych pochodzi z Ameryki, słusznie okrzykniętej zaraz po odkryciu najbogatszym kontynentem. Najeźdźcy przeżyli szok i wpadli w niepohamowaną chciwość, gdy jako okup za jednego z wodzów otrzymali 6 ton złota i 12 ton srebra.
Indianie mieli spore osiągnięcia w dziedzinie medycyny i w rolnictwie. Zawdzięczamy im m. in. kauczuk, czekoladę, gumę do żucia, coca-colę. Duże znaczeniu w niektórych cywilizacjach miał sport, szczególnie ceremonialna gra w piłkę.
 
Niektóre narody cieszyły się demokracją na długo przed przybyciem Europejczyków; swoich wodzów wybierali, kierując się nie tylko czczymi przechwałkami i obietnicami kandydatów. Podziwiana konstytucja USA powstała w dużej mierze pod wpływem Wielkiego Prawa Pokoju silnych i licznych wtedy indiańskich plemion, zorganizowanych w demokratycznie rządzoną Ligę wielu narodów. Ta stara tradycja dalej jednoczy różne narody w poszanowaniu Stwórcy i siebie nawzajem. Indianie wszystko, co mieli, uważali za wspólne – niczym latynoscy „religijni komuniści” czy pierwsi chrześcijanie. Mieli inny system dziedziczenia i nieznany najeźdźcom szacunek do przyrody. Musieli stawić czoło nie tylko przybyszom z Europy, ale także nowym demonom: materializmowi oraz alkoholowi.

Indianie wierzą w jedność wszelkiego stworzenia. Ukazują to słynne Pejotlowe Łowy, wyrażające głęboki szacunek dla roślin i przyrody. Ostatnio Indian nazywa się „pierwszymi ekologami”. Wielu z nich od dawna wyrażało swój sprzeciw, gdy Europejczycy wybijali stada zwierząt, zanieczyszczali wodę i wycinali lasy. Dzisiaj także walczą o szacunek dla przyrody – niekiedy nawet zbrojnie, jeśli korporacje zagrażają życiu plemion. Media z   gracją nazywają tych uzbrojonych desperatów eko-partyzantami.

Nasi czerwonoskórzy bracia padli ofiarą ludobójczego planu i alkoholu. Celowo systematycznie truto ich ‘wodą ognistą”, czyli gorzałką i w gorącym preriowym słońcu miało to opłakane skutki. Mimo zakazów spożywania alkoholu na terenie rezerwatów, wydawanych przez lokalnych przywódców, uzależnionych było do niedawna 2 razy więcej niż wynosi statystyczna średnia. Dopiero nowe chrześcijańskie kościoły rdzennych Amerykanów i pejotl pomogły to zmienić.

Wszystkich wielbicieli kultury Indian, książek Karola Maya i Winnetou powinna ucieszyć wiadomość, że mogą od Indian nauczyć się kolejnej rzeczy: jak poradzić sobie z demonem, który w ich życiu zamieszkał w butelce.

Meskalina i podobne substancje znane były dotąd jako halucynogeny, czyli środki wywołujące halucynacje podobne do marzeń sennych.  Choć wielu naukowców lubi te określenie (dosłownie w jęz. greckim oznacza ono ‘spacer w umyśle’), to jednak z uwagi na złe skojarzenia związane z tym słowem naukowcy ukuli nowy termin – enteogen.  Wojnę z (niektórymi) narkotykami/lekarstwami  – po angielsku war on (some) drugs – toczy się też na słowa. Angielskie słowo drug oznacza narkotyk, ale także lekarstwo – co przysparza kłopotów nie tylko tłumaczom.

Enteogeny są to święte rośliny, odpowiednik winogron i sakramentalnego wina mszalnego w chrześcijańskiej kulturze. Są one w stanie przybliżyć ideę świętości wiernym, dostarczając silnego przeżycia religijnego. Przykładem są właśnie święte kaktusy pejotl i San Pedro spożywane jako komunia w Kościołach Amerykańskich. Termin enteogen pochodzi z języka greckiego i dosłownie oznacza ‘wyzwalacza Ducha’, sakrament wykorzystywany w celu indywidualnego kontaktu ze świętością (en - w, wewnątrz; teos - Bóg, Duch; gen - tworzący). Jest on dziś często używany przez niektórych naukowców, zwłaszcza religioznawców, zwłaszcza gdy dyskusja dotyczy konstytucyjnego prawa do wolności religii. Substancje te, zależnie od miejsca sesji i nastawienia psychicznego (ang. set, setting ) mogą wytworzyć stany przypominające psychozę lub doświadczenie duchowe, mistyczne.

W zachodniej materialistycznej nauce nie ma wielkiego rozróżnienia między tymi stanami. Objawienia świętych próbuje się wytłumaczyć schizofrenią czy padaczką. Duchowość traktuje się jako wytwór mózgu, zaś wszelkie teorie zebrane przez tysiąclecia przez wielkie religijne tradycje i szkoły odrzuca się lub lekceważy jako przesądy. Tradycyjne szkoły psychoterapii nie dostrzegają potęgi duchowości (z wyjątkiem psychologii Junga i psychosyntezy). W psychiatrii do niedawna zdrowie psychiczne oznaczało materializm i ateizm, zaś przeżycia religijne wspierają diagnozę o chorobie psychicznej i kwalifikują osobę do leczenia. Jest w tym pewna logika: faktycznie trzeba być szalonym, aby mówić dzisiaj otwarcie o miłości i prawdzie, zaś w agresywnym „dzikim  kapitalizmie”  wspominać o potrzebach ducha. W rzeczywistości między psychozą a działaniem enteogenów, zwanych też lekami psychodelicznymi, zachodzą istotne różnice. Schizofrenik lub osoba chora psychicznie jest zniewolona przez ponure halucynacje, których nie rozumie i nie chce doświadczać. Pejotl spożywa się na własne życzenie i przy zachowaniu należytego szacunku i ostrożności, daje on nam  jasne wizje, które chce się wcielać w życie. Mimo że działanie psychodelików jest tak silne, należą one do najbezpieczniejszych biologicznie lekarstw.

Pejotl nigdy w historii nie był używany dla przyjemności, rekreacyjnie – zawsze służył wyższym celom duchowym. Został umieszczony na liście narkotyków nie dlatego, że był nadużywany i istnieli uzależnieni od niego ludzie, ale jako kolejny pretekst do prześladowania Indian i ich religii. Administracje Nixona i innych prezydentów kontynuowały jedynie linię polityki wytyczoną przez kolonizatorów. Indianie od początku byli uważani za pogan i podludzi. Hiszpańscy kolonizatorzy stosowali się do wytycznych okrutnej Inkwizycji, Anglicy i Francuzi słuchali rozkazów przebywających daleko królów i papieży. I choć wielu misjonarzy – przyrodników (jak A. Julien) broniło świętych roślin Indian, to czerwonoskórzy za używanie w swoich kościołach sakramentów takich jak pejotl, w którym to biali najeźdźcy widzieli samego diabła,  byli zabijani, torturowani i więzieni przez 500 lat. Mimo to religie te przetrwały i mają się świetnie. Bez problemu przyjęły pokrewne im chrześcijańskie wierzenia i nauki.

Religia pejotowa nie jest diabolicznym krwawym kultem – to raczej św. Inkwizycja się nim okazała. Wręcz przeciwnie, zapewne przyczyniła się ona do obalenia starych okrutnych systemów wierzeń (podobnie jak afrykańska eboga skłoniła wyznawców Bwiti do walki z kanibalami). Jest to mądra i pełna szacunku postawa życiowa, jaką dziś nazywa się ekologiczną. System wierzeń jest w pełni zgodny z chrześcijańskim. Szkoda, że stwierdzono to wszystko już po dokonanej rzezi Indian.

Jeszcze w 1993 roku, gdy Prezydent USA Bill Clinton podpisywał „Ustawę o wolności religii” (Freedom of Religion Act), Indianie byli prześladowani za sakramentalne przyjmowanie pejotlu, a ich święte miejsce profanowane. Jak na ironię, aresztowani byli doradcami pracującymi w klinice odwykowej dla narkomanów.

 „Przybywa na skrzydłach gołębicy…”

Indianie zwykle opowiadają o   pejotlu jako o „Przybywającym na skrzydłach pięknej gołębicy” podczas gdy oni tańczą, ofiarowują pożywienie, jedzą i piją – tak jak to miało miejsce w czasie pierwszych chrześcijańskich uczt agape – tzw. świąt miłości. „Po rozdaniu błogosławieństw Duch Pejotowy formuje się w kulę i ulatuje do swojego schronienia w czasie….” Ten opis oddaje istotę doświadczenia, którym w sprzyjających warunkach jest zawsze  duchowość, poezja czy odczucia religijne, a nie przykre halucynacje np. alkoholików, jak to przez długie lata usiłowała nam wmówić stara propaganda, pełna rasizmu, uprzedzeń i ignorancji. Jej echa słychać do dziś.

Środki podobne do pejotlu ukazują nasz umysł: u psychiatry potrafią wytworzyć lecznicze moce, wartościowy wgląd w siebie i podatność na sugestię; w kościele – uczucie duchowej komunii; w miejscach nieodpowiednich lub z niewłaściwymi ludźmi – paranoję i strach.

W pierwszej fazie działania roślina może spowodować ślinotok i ból głowy. Pejotl powoduje często mdłości i wymioty, które są jednak postrzegane przez Indian jako oczyszczające i dobroczynne. Efekt ten nazywany bywa oczyszczeniem. Organizm usuwa w ten sposób toksyny zaś pacjent ma wrażenie, że dzieje się to na wszystkich poziomach: fizycznym, mentalnym, duchowym. Mogą towarzyszyć temu konkretne wizje na poziomie komórkowym, np. toksyn i ich wydalania.

Uskrzydlona zostaje nasza wyobraźnia. Powstają nowe słowa, skojarzenia, plastyczne i kolorowe wizje. Powszechną wizją są motywy roślinne, przeróżne arabeski i bajeczne obrazy. Inne elementy znane tego świata to jasność i połysk szlachetnych kamieni, złote i srebrne kolory o niezwykłej mocy, iskrzenie się barw oraz efekty podobne tych, jakie dają kościelne witraże i dziecięce kalejdoskopy. Można też znaleźć rzeczy przypominające sztuczne ognie, a nawet  telewizję  (np. wspomnienia często oglądamy na czymś przypominającym ekran kinowy lub telewizyjny).  Doznajemy poczucia całości i jedności, sensu i cudu istnienia, wzniosłości chwili. Zdaje się nam, że nie sposób opisać słowami doznawanych wrażeń. Nabieramy naukowego, filozoficznego, religijnego lub psychologicznego spojrzenia na świat.

U większości ludzi zachodzi proces odkrywania swej tożsamości i celu swego istnienia, który może zakończyć się całkowitym uzdrowieniem czy rozwiązaniem problemu. Jeśli nie od razu, to po pewnym czasie. Jest to kuracja stosowana w zachodniej medycynie już od kilkudziesięciu lat, zaś w tradycyjnych kulturach od lat tysięcy. Nie należy jednak zapominać, że pejotl i podobne enteogeny to lekarstwa bardzo silne i zawsze należy do nich podchodzić z dużym szacunkiem.

Jeden z Indian tak opisuje całe doświadczenie: „Słyszysz śpiew wszystkich Indian. Prześwietlasz oczami i od razu wiesz, czy dana osoba choruje czy ma się dobrze. Umysł działa jak telegraf, wysyłasz i odbierasz myśli. To jest jak elektryczność. Gdy ktoś ma w sobie peyote albo jest gdzieś zgromadzenie, ludzie to wiedzą, czują cudze myśli...”.

Indianie wierzą, że to Bóg posadził dla nich pejotl. Uważają, że pierwsi chrześcijanie znali podobne środki, ale z czasem zapomnieli o nich. Twierdzą, że Biały w swoim kościele mówi o Jezusie, Indianin bezpośrednio rozmawia z Nim.

Większość leków i narkotyków zmienia jedynie nastrój, uspokaja lub stymuluje. Pejotl i podobne środki wytwarzają dużo większe zmiany w postrzeganiu rzeczywistości, czasu i przestrzeni. Bez utraty świadomości wchodzimy w świat jak z marzeń sennych, gdzie rządzą inne reguły. Przez krótki czas –zwykle kilka godzin- świat ten zdaje się być bardziej realny niż rzeczywistość. Kolory są o niespotykanej normalnie sile, wizje wszechogarniające. Zaczynamy podchodzić do życia z większą miłością i uwagą, z należytym szacunkiem i współczuciem. Współczujemy, czy też wspólnie odczuwamy - doświadczamy grupowej identyfikacji i świadomości, stajemy się jednym z innymi ludźmi i całym światem. Niekiedy następuje identyfikacja ze zwierzętami, roślinami, wszelkim życiem, a nawet materią. Stajemy się jednym z wszechświatem, osiągamy kosmiczną świadomość, pełnię zrozumienia i wybaczenia. Niektórzy spotykają duchowego przewodnika i nauczyciela albo sami jesteśmy w stanie odpowiedzieć sobie na każde pytanie. Uzyskujemy głęboki wgląd w psychikę i we własne życie, dostęp do najdalszych wspomnień. Całe doświadczenie trwa od 5 do 12 godzin w zależności od ilości spożytego pejotlu. Po wszystkim nie ma kaca ani brutalnego zejścia na ziemię, czujemy się zrelaksowani i spokojni.

Chociaż pejotl nie potrafi raczej zagrozić fizycznie, to może zafundować wiele godzin jak z koszmarnego snu. I choć potem delikwent dochodzi zwykle do wniosku, że było to potrzebne i uzdrawiające, to jednak lepiej wystrzegać się takich stanów przez należyte przygotowanie. Wiele chorób ma podłoże psychiczne i uzdrowiony  przez leczniczą ceremonię umysł często jest w stanie sobie z nimi poradzić. W zdrowym ciele zdrowy duch, i odwrotnie – zdrowa psychika to mniej chorób.

Doświadczenie wizyjne to oczywiście nie to samo co pełne doświadczenie mistyczne. To jednak może przyjść z czasem,  jeśli się na nie otworzymy, i pozostać z nami na długo. Doświadczenie religijne, czyli jedności, może stać się nawet codziennością i stylem życia, i to bez ponownego zażywania sakramentalnego leku – nawet jednorazowy kontakt może zapoczątkować całkowitą zmianę postrzegania siebie i świata.

Po przeżyciu stanu duchowej jedności i ponownego odrodzenia zmniejszają się skłonności samobójcze i pociąg do alkoholu oraz narkotyków. Wielu uczonych zgadza się, że przeżycia religijne to najlepszy lek na alkoholizm i inne uzależnienia, m.in. religioznawca William James i psycholog Carl Gustav Jung, którego hasło spiritus contra spiritum wykorzystuje ruch  Anonimowych Alkoholików (AA).

Wiele leków wchodzi w interakcje z żywnością, napojami i innymi lekami. Może to wzmocnić lub osłabić ich działanie, jak też stanowić ewentualne zagrożenie. Wszystkie tradycyjne i nowoczesne kultury używające lekarstw podobnych do pejotlu poradziły sobie z tym faktem w ten sam sposób: obowiązuje rytualny post, minimum kilkugodzinny, zwykle jednak dłuższy. Alkoholu i innych narkotyków należy unikać, na ile to możliwe, jeszcze dłużej.

Warto też było postarać się o błogosławieństwo Indian. Potrzebne ono było zwłaszcza „białym” użytkownikom tej świętej rośliny. Indiańscy duchowni musieli wybaczyć potomkom swoich prześladowców zagładę milionów ludzi, wielu przyjaznych narodów tej pięknej i dumnej rasy.  Bo chociaż przy dzisiejszym stanie nauki i wiedzy medycznej jest mało możliwe, aby powtórzyła się historia z tytoniem, to jednak mogłoby się okazać, że o pewnych rzeczach wiemy jednak niewiele. Tytoń łatwo stał się dla nas wszystkich przekleństwem, gdyż nie wykazano należytego szacunku dla kultury, religii, medycyny i darów Indian. Prześladowani ludzie na kontynencie amerykańskim nie podejrzewali jednak, że tak się stanie i że w ślad za tytoniem nie podąży ich wiedza o tej świętej roślinie ich religii. Biali zaś z rozmysłem używali alkoholu jako broni chemicznej.

„Złych ludzi jest w stanie zepchnąć
ze skały…”

Ludziom zainteresowanym rytualną kuracją antyalkoholową potrzebna jest pomoc (słowo kontrola jest tu nie na miejscu, o czym wie każdy, kto miał do czynienia z podobnymi środkami) specjalisty: terapeuty; duchownego; lekarza, psychiatry, który ma doświadczenie z podobnymi lekami lub stanami odmiennej świadomości. W Polsce trudno znaleźć legalne kościoły pejotlowe, wyodrębniona meskalina pozostaje wpisana na listę nielegalnych substancji - może okazać się konieczna zagraniczna pielgrzymka. Oczywiście idealnie byłoby stworzyć grupę terapeutyczną. Podobne sakramenty zawsze sprzyjały zacieśnianiu więzów społecznych z innymi ludźmi, a tego często właśnie nam brakuje, ludziom uzależnionym w szczególności. Jeden wysuszony kaktus jest wielkości monety, waży ok. 2 g i zawiera ok. 50 mg alkaloidów. W celach religijnych i w walce z alkoholizmem i narkomanią zwykle używa się od 5 do 10 sztuk takich guziczków.

Może niekiedy zdarzyć się, że pacjent wpadnie w panikę i zacznie stwarzać problemy. Kultury tradycyjne radziły sobie w takich wypadkach za pomocą przygotowanej wcześniej liny – krępowano delikwenta na wszelki wypadek. Dziś do tego celu służą kaftany bezpieczeństwa.

Istnieje duża różnica między naturalnym pejotlem a meskaliną uzyskaną z niego przez uczonych. Podkreślają to badacze i Indianie. Ci ostatni nie przepadają nawet za samą laboratoryjną nazwą specyfiku i nie zyskał on takiej ich aprobaty jak to miało kiedyś miejsce w przypadku psylocybiny, zaakceptowanej przez meksykańskich szamanów jako składnik i ewentualny substytut esencji ich świętych grzybów. Faktycznie meskalina to tylko jeden z wielu alkaloidów odkrytych w kaktusie, a wiele czeka jeszcze na zbadanie. Pejotl to skuteczny lek i jest używany jako taki nawet przez Indian nieprzyjmujących go w celach religijnych. Sama meskalina jest dość toksyczna. Różnica jest mniej więcej taka jak między używanym rytualnie mszalnym winem, posiadającym różne witaminy i odżywcze składniki chroniące przed toksycznością alkoholu, a żywym ogniem łatwopalnego przemysłowego etanolu, wydestylowanej esencji. Dodatkowo gorzki smak kaktusa wywołuje mdłości i ogranicza nadmierne jego spożycie, co w praktyce  uniemożliwia poważne zatrucie. Na szczęście dużo łatwiej zaopatrzyć się w pejotl niż w syntetyczną, nielegalną meskalinę. Nasiona i same kaktusy w różnych stadiach rozwoju można kupić w wielu europejskich i amerykańskich sklepach, również wysyłkowo. Gdy pejotl rośnie na pustyni, dojrzewa od 7 do 10 lat. W domu czy szklarni można ten czas skrócić do poniżej jednego roku. Warto wiedzieć, że same nasiona Lophophora williamsii (lub inne tego rodzaju; gatunek nasion nie jest ważny o ile w nazwie występuje williamsii) również są wykorzystywane do walki z alkoholizmem. Nie sprowadzają wizji ale często są skuteczne i wystarczające.
Podobny w działaniu do pejotlu kaktus św. Piotra, czyli San Pedro (Trichocereus pachanoi)  zawsze był obdarzany podobną czcią i szacunkiem. Występuje w Peru (został tam oficjalnie uznany za sakrament religijny) i Ekwadorze. Jego duże rozmiary i szybki wzrost sprawiają, że jest bardziej ekonomiczny w uprawie niż pejotl. Również wielu ludzi opisuje jego efekty działania jako przyjemniejsze, mniej przytłaczające i fizyczne, zaś smak lepszy (rzadziej występują mdłości). Jego kuzyn Trichocereus peruvianus zawiera 10 więcej aktywnych składników (mniej więcej tyle co pejotl). Meskalinę zawiera kilkadziesiąt innych kaktusów, których Indianie chętnie używają gdy właściwy pejotl jest niedostępny. Są to m.in.: Epithelantha micromeris – wierzy się, że przedłuża życie, zaś złych ludzi ma moc zrzucić ze skały; Lophophora diffusa; Pelecyphora aselliformis, używany w północnym Meksyku jako pejotl; Echinocereus salmdyckianus; Mammillaria craigii i wiele innych.

Kwestia legalności

Sprawę legalności pejotlu reguluje w większości krajów na świecie Konwencja o Substancjach Psychotropowych z 1971 r. W czasie konferencji Organizacji Narodów Zjednoczonych poprzedzającej jej przyjęcie nawet delegacja USA stwierdziła, że nie warto obejmować kontrolą biologicznych substancji, z których można uzyskać substancje psychotropowe. W komentarzu do konwencji jest wyraźnie napisane, że nie są objęte kontrolą ani kaktus peyote, ani grzyby Psilocybe, ani korzenie rośliny Mimosa hostilis, a jedynie ich główne aktywne składniki: meskalina, psylocybina i DMT.

Zawiera je bowiem bardzo wiele żywych organizmów, roślin i zwierząt. Kontrola mogłaby oznaczać wyginięcie gatunków, co może mieć nieprzewidywalne skutki biologiczne. Poza tym, nawet niektóre przyprawy i środki spożywcze posiadają zakazane substancje (np. gałka muszkatałowa), więc ich użycie w czasie obiadu mogłoby narazić całą rodzinę na aresztowanie. W 2011 roku Naczelny Lekarz Rosji pół żartem, pół serio zasugerował delegalizację…pietruszki i kilku innych popularnych kuchennych ziół oraz przypraw informując społeczeństwo, że one przecież także zawierają śladowe ilości zakazanych substancji. Uczynił to w celu sprowokowania dyskusji o wadach obecnych praw antynarkotykowych i legalizacji konopi. Niestety, rząd polski najwidoczniej posiadł inną wiedzę o narkotykach niż specjaliści ONZ i od kilku lat walczy po swojemu z tzw. „dopalaczami”, zakazując hurtowo, bez najmniejszych nawet konsultacji naukowych, także całkiem bezpiecznych roślinnych środków (co doprowadziło m.in. do popularności coraz nowszych niebezpiecznych syntetyków). Z tej „walki z dopalaczami” pragnie nawet uczynić główny motyw polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Jak na ironię, zakazano także wielu środków o udowodnionym działaniu przeciw alkoholizmowi i innym uzależnieniom (np. legalnego na całym świecie pieprzu metystynowego, czyli kava kava czy afrykańskiej ibogainy, skutecznie zwalczającej nawet heroinizm czy nikotynizm). Działania polskiego rządu są niebezpieczne nie tylko dla rozwoju nauki i sytuacji uzależnionych w Polsce, ale i dla przyszłości nowych form terapii przeciw uzależnieniom oraz medycyny  naturalnej na całym świecie -  gdyż świetnie wpasowują się w strategię gigantów farmaceutycznych pragnących ograniczenia dostępu do naturalnych środków leczniczych (których nie mogą opatentować i czerpać z tego tytułu astronomicznych zysków).

Wytyczne ONZ w tej sprawie powinny respektować wszystkie państwa; w praktyce nawet liberalna Holandia nie korzysta w pełni z możliwości, jakie dają te wytyczne. Konwencja oferuje też państwom możliwość uczynienia legalnych wyjątków dla roślin rosnących dziko na ich terytorium i tradycyjnie używanych w celach religijnych. Stany Zjednoczone uczyniły taki wyjątek dla pejotlu i Kościołów Indiańskich. To samo zrobiła Kanada. Peru objęło wyjątkowym statusem dwie rośliny: kaktus San Pedro i ayahuasca.

Z lokalnymi sądami i policją bywa różnie, zwłaszcza w małych miejscowościach, więc jeśli ktoś zamierza ze świętym indiańskim kaktusem spacerować lub inaczej się nim chwalić, powinien przezornie zaopatrzyć się w legitymację jakiegoś uznanego Kościoła Amerykańskiego, najlepiej wyglądać jak Indianin i modlić się o wyrozumiałość wymiaru sprawiedliwości. Teoretycznie istnieje konstytucyjne prawo gwarantujące wolność wyznawanej religii, w praktyce taki spacer może oznaczać wyrok i więzienie. Jednak ze względu na twórczość Witkacego i działalność Kościołów Indiańskich, ryzyko jest dużo mniejsze niż w przypadku zupełnie wyjętych spod polskiego prawa środków takich jak kwas lizerginowy (LSD), eliksir kultury hipisowskiej lat 60. XX wieku czy świętych (w kulturze indiańskiej i wielu innych), ewent. halucynogennych (wg prawodawcy) grzybów zwierających psylocybinę, także skutecznych w leczeniu zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych i często polecanych przez zachodnich terapeutów dla alkoholików. W Polsce najpewniejszym legalnym środkiem transportu w bardziej świadomy i trzeźwiejszy wymiar życia na długo pozostanie tylko religijna pielgrzymka do innych, bardziej tolerancyjnych krajów.

Tekst o religii pejotowej warto zakończyć cytatem z Biblii: „Drzewo mądrości, z którego oni jedzą i znają mądrość wielką.”(Enoch 33.3). Należy też pogratulować Indianom odwagi i wytrwałości na ich tradycyjnej ścieżce duchowego rozwoju zwanej Pejotową Drogą i życzyć im na niej więcej szczęścia w przyszłości, bez groźby prześladowań i widma nietolerancji. Szerokiej (Mlecznej) Drogi !!!


W następnym numerze: Część II: AYAHUASCA

1. Wszystkie cytaty z S. I. Witkiewicza pochodzą z książki „Narkotyki”, Wydawnictwo Przedświt, Warszawa 1990.
2. Barszczewski Stefan Na szlaku sławy, krwi i złota, Krajowa Agencja Wydawnicza, Lublin 1991, str. 88.
3. Pyrek Asia, Edi Wszyscy jesteśmy Indianami, Wydawnictwo G+J RBA, Warszawa 2005, str. 293.
4. L.Tołstoj „Zmartwychwstanie”, str.

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Copyright 2013 Spliff | Strony internetowe Trojka Design

Top Desktop version