A+ A A-

Rozmowa z Krzysztofem Lewandowskim, właścicielem wydawnictwa Latawiec, buddystą - cz. 1

  Twoje wydawnictwo wydało dwie pozycje poruszające tematykę środków psychoaktywnych, pierwszą o LSD, a drugą o marihuanie. Skąd taki wybór?   Jest to kontynuacja mojej działalności wydawniczej z Wydawnictwa Głodnych Duchów, które wydało przed laty książkę Charlesa Baudelaire’a „Sztuczne raje”, traktującą o opium, haszyszu i winie. Uważam, że temat narkotyków jest w Polsce ważny i aktualny, a poziom dezorientacji społecznej ogromny, stąd te wybory. Chętnie poświęciłbym także czas na wydanie książki o ajahuasce, lianie z Ameryki Południowej ostatnio dość modnej w naszym kraju, a także o rodzimych grzybach psylocybowych, rosnących powszechnie na naszych łąkach...  
 
Interesujesz się tą tematyką od dłuższego czasu. Jaki jest powód tego zainteresowania?
Myślę, że są to zainteresowania stanu umysłu i z tej elementarnej ciekawości samego siebie wzięło się moje spotkanie z buddyzmem 35 lat temu. Wtedy mało interesowały mnie narkotyki, a nawet miałem okres bardzo ścisłej abstynencji, kiedy to nie spożywałem nawet alkoholu w cukierkach...
Medytacja niewątpliwie powoduje zmiany stanu świadomości. Jednak jak to się mówi, poprzez narkotyki można pewne stany świadomości osiągnąć natychmiast, więc po dłuższym okresie medytacji zaciekawiło mnie, jak się ma działanie narkotyków do działania powolnego, związanego z medytacją. Po spróbowaniu i jednego, i drugiego mogę powiedzieć, że te dwie drogi uzupełniają się, a na pewno nie wykluczają i nie przeszkadzają sobie. Dzięki medytacji można lepiej kontrolować stan umysłu poddanego środkom psychotropowym.

Czy ktoś, kto zająłby się tylko medytacją, nigdy nie sięgając po środki psychoaktywne, byłby osobą uboższą?
Wszystko zależy, w jakich warunkach przebiega ludzkie życie. Jeżeli ktoś jest bez przerwy poddawany rutynie medytacyjnej i nie ma specjalnych wyzwań wobec jego świadomości, gdyż żyje w dość bezpiecznym miejscu, schowany w cieniu klasztoru, to może dla takiej osoby przydałoby się mocniejsze doświadczenie wytrącające z codziennej rutyny. Narkotyk to ingerencja sił chaosu w ukształtowany, uspokojony umysł. Podwyższona narkotykiem wibracja powoduje, że ludzie, którzy ukrywają przed sobą jakieś swoje nie załatwione konflikty, maja okazję zmierzyć się z nimi. Ich dysharmonia zostanie wówczas wyeksponowana pod wpływem narkotyków. Dla takich osób być może byłoby to przydatne doświadczenie.
Co na to instytucje, w których się znajdują owi zakonnicy czy mnisi?
Mistrzowie zen, którzy zażywali eksperymentalnie silne dawki LSD, stwierdzali, że nic się nie dzieje, prócz tego, że czują chemię w swoim ciele. Praktyka medytacyjna sprawiała, że narkotyki nie wprowadzały ich w stan lęku.

Jak Twoim zdaniem należy spojrzeć na restrykcje ze strony państwa, dotykające (nie tylko przecież w Polsce) ludzi sięgających po te środki?

Jeżeli chodzi o Polskę, to mamy tu do czynienia ze swego rodzaju niesuwerennością kulturową, ciągłym oglądaniem się na to, co dociera z Zachodu. W naszym przypadku wzorem są przede wszystkim Stany Zjednoczone, a ponieważ tam znajduje się źródło powszechnej delegalizacji narkotyków, my teraz powielamy ten model, jak te małpki. Drugim powodem delegalizacji w Polsce jest powszechna ignorancja dotycząca ich działania i roli w kulturze.
Wprowadzali przepisy delegalizacyjne w ogóle nie znali się na temacie. To osoby, które same nie miały takich doświadczeń, więc własne opinie opierają na relacjach innych, a najczęściej na propagandzie antynarkotykowej.
Delegalizacja narkotyków w naszym kraju była podyktowana prawem międzynarodowym. U nas nikt się specjalnie nad tym nie zastanawiał ani nie omawiał tego ze społeczeństwem. Nikt też nie wnikał w to, że delegalizacja opierała się na mistyfikacjach urzędników chcących zwiększyć swoja władzę.
W pierwszej połowie XX wieku udało się zmanipulować cały naród amerykański do takiego stopnia, że potraktowano marijuanę jako bardzo silny narkotyk. Nasi twórcy prawa wykazali się w tej kwestii kompletną ignorancją i nie zgłębiali istoty zagadnienia. Jeszcze we wczesnych latach 90-tych jakieś ostrzejsze restrykcje antynarkotykowe blokował marszałek Sejmu Kozakiewicz, ale kiedy go zabrakło, nie było już polityków jakkolwiek zorientowanych w temacie. [Byli i są, choć nieliczni, bywali nawet na stanowiskach ministerialnych, ale niestety są zdominowani przez prohibicjonistów; niektórzy też są niczym prohibicjonista Piesiewicz - red.].

Twórcy restrykcyjnych przepisów powoływali się na opinie ekspertów np. z Monaru, którzy twierdzili, że od marijuany wiedzie prosta droga do twardych narkotyków, nawet ówczesny szef Monaru Kotański powielał te opinie?
No niestety, Kotański był w wielkim pomieszaniu umysłowym w tym temacie, ale przede wszystkim należy powiedzieć, że ani on, ani pozostali pracownicy Monaru to nie jest rzetelne źródło informacji, ponieważ jedynym takim źródłem mogą być badania naukowe, prowadzone w reżimie naukowym, badania, które w każdej chwili można powtórzyć i zweryfikować.
O takich doświadczeniach pisze Ernest L. Abel w swojej książce „Мarihuana, pierwsze dwanaście tysięcy lat”, gdzie przytacza wnioski z komisji lekarskich, które miały dużo czasu oraz dużo pieniędzy, aby przeprowadzić rzetelne badania naukowe i dojść do rzeczowych opinii w temacie, a nie opierać się na czyichś opiniach personalnych. I praktycznie żadne z tych badań nie potwierdza opinii pana Kotańskiego.

Potem on, zdaje się, zmienił nawet opinię na temat penalizacji, tyle, że nie przełożyło się to już na zmianę prawa.
No właśnie, podobnie jak to jest w Stanach, często raz powzięta decyzja zaostrzająca prawo nie bywa już potem weryfikowana, gdyż jest korzystna dla wzrostu znaczenia sił porządkowych. Teraz żyjemy w takiej zmistyfikowanej rzeczywistości dotyczącej narkotyków. Myślę, że dopiero powolne edukacyjne działania u podstaw mogą zmienić ten stan zbiorowej nieświadomości. Powolne, bo proces zmiany świadomości jest powolny ze swojej natury. Jeżeli oddziałujemy na społeczeństwo przez rozmaite książki czy czasopisma, nim coś się ruszy w zbiorowej świadomości musi trochę czasu upłynąć. Moim zdaniem takim wielkim sygnałem do zmiany świadomości mogłaby być amnestia dokonana przez prezydenta i dotycząca wszystkich osób w Polsce skazanych za posiadanie marihuany.

To miałby zrobić, jak mniemasz, Komorowski?

10 lat temu czeski prezydent Václav Havel ułaskawił 19-latka, skazanego na 4 lata bez zawiasów za poczęstowanie swoją ganją młodszych kolegów, którzy nauczyli go palić. Stwierdził, że skoro on palił, a nie trafił z tego powodu pod most, tylko został pierwszą osobą w państwie, to trudno, żeby tamten siedział w więzieniu, że inaczej nie mógłby spojrzeć w lustro.

Obawiam się tylko, że Komorowski nie miał tego rodzaju doświadczeń.

Nie wiem czy prezydent Komorowski je miał, ale jego kolega, premier Tusk, delektował się marijuaną, do czego się przyznaje. Obydwaj stanowią jeden klub i w dodatku posiadają pełnię władzy.

Od rządowej propozycji nowelizacji UPN, gdzie prokurator mógłby (nie musiałby) w najbardziej oczywistych przypadkach umarzać postępowanie za posiadanie, z zachowaniem represji policyjnych, do amnestii daleko?

No właśnie, te propozycje złagodzenia ustawy są niewystarczające i myślę, że oczekiwania społeczne są zdecydowanie większe. Rząd na razie nie pokazuje, że nastąpiła jakaś zmiana, odkąd ma pełnię władzy. Dalej brnie ścieżką penalizacyjną. Tymczasem w 14 stanach Ameryki można już do celów medycznych stosować marihjuanę. My tymczasem wleczemy się w ogonie dziejów, jak zwykle zresztą, jak małpki.
Prezydent Komorowski na razie w żaden sposób nie odznaczył się osobowościowo jako polityk, a przecież tylko w jego rękach leży zrobienie tego natychmiast. On może dać sygnał, że zmienia się w tym kraju styl rządzenia. Myślę, że amnestia dla więźniów penalizacji marijuany byłaby dobrym sposobem pokazania, że nasz prezydent jest osobistością, a nie osobą i że coś się jednak zmienia na lepsze w naszym kraju. Taka cezura dziejowa jest potrzebna.
Jest to bowiem podstawowa kwestia państwowotwórcza, czy państwo ma prawo decydować za człowieka, co on robi ze swoim życiem. W komunie obowiązywał teoremat, że ma i obecne władze powielają ten schemat myślenia o demokracji. Pastą do butów też można się znarkotyzować jak ktoś dwie tubki zje, ale to nie jest powód, żeby wycofywać pastę ze sklepu, a ludzi pastujących buty zamykać w więzieniach. Podobnie można się alkoholem zachlać na śmierć, ale to nie powód, aby zabraniać księdzu w czasie mszy wypić kielich wina przy dzieciach i młodzieży.
 
 
 
Rozmowa z Krzysztofem Lewandowskim,  właścicielem wydawnictwa Latawiec, buddystą - cz. 1„Marijuana, pierwsze dwanaście tysięcy lat”, napisana przez Ernesta L. Abla jest rzadką okazją zapoznania się z rzeczowym, naukowym i historycznym podejściem do rośliny Cannabis. Autor tej pozycji, wydanej po raz pierwszy w ‘80 r. w USA jest profesorem toksykologii, położnictwa i psychologii na Wayne State University w Detroit. Jako specjalista od uzależnień rozprawia się z mitami krążącymi na temat marijuany, jak chociażby tym mówiącym o jej uzależniających właściwościach. Opisując bogate zastosowanie konopi w różnych kulturach na przestrzeni wieków uświadamia czytelnikowi, że historia marijuany jest nieodłącznie związana z historią człowieka. W ciągu tysięcy lat ludzie nauczyli się wykorzystywać zalety tej popularnej rośliny; jej włókna stanowiły znakomity materiał na ubrania, które były tak wytrzymałe, że przechodziły z ojca na syna. Już Chińczycy odkryli, że cięciwy z konopi są o wiele wytrzymalsze i bardziej sprężyste niż te z bambusa, dzięki czemu konopie zyskały nieoczekiwanie znaczenie militarne. Dawno temu ludzkość nauczyła się też wykorzystywać lecznicze właściwości kannabu, co współczesna medycyna coraz częściej zaczyna znów dostrzegać. Abel uświadamia nam swoją pracą, że okres prohibicji, w jakim przyszło nam żyć, to zaledwie epizod, co więcej zapoczątkowany podszytą rasizmem kampanią oszczerstw i manipulacji.
Chciałoby się powiedzieć, że powinna to być lektura obowiązkowa nie tylko dla naszych polityków, ale dla każdego, kto popiera prohibicję. Problem chyba jednak w tym, że większość z nich woli czerpać swą wiedzę z prasy brukowej, niż z mądrych książek. Niemniej każdy, kto po nią sięgnie zyska niezwykle cenną wiedzę na temat wpływu Cannabis na naszą kulturę i historię.

Ernest L. Abel „Marijuana – pierwsze dwanaście tysięcy lat”
Wydawnictwo Latawiec
Warszawa 2010
Stron 304
Oceń ten artykuł
(0 głosów)