Terapeuta na kozetce - „Oswoić narkomana” Robert Rutkowski w rozmowie z Ireną Stanisławską
którego psychoterapeuta udzielił nam w Spliffie #52, czy z równie dobitnych sądów wygłaszanych przez niego w spotkaniach telewizyjnych.
W wydanej w kwietniu przez wydawnictwo Muza rozmowie z Ireną Stanisławską psychoterapeuta wciąż nie stroni od twierdzeń podkopujących samozadowolenie miłośników rekreacji ze skrętem, i tym razem solidnie je argumentując, przede wszystkim jednak dzieli się z czytelnikami niezwykle osobistą relacją z własnych zmagań ze znacznie groźniejszym przeciwnikiem - z heroiną.
O swoim doświadczeniach z używkami Rutkowski wspominał już, co prawda, parokrotnie, jednak wywiad - rzeka udzielony Stanisławskiej jest pierwszą jego wypowiedzią tak osobistą, szczerą i dogłębną. Jednocześnie nie można oprzeć się wrażeniu, że jest to opowieść tyleż formacyjna, co - legitymizująca postać Rutkowskiego - terapeuty. Nawet jednak jeżeli książka została celowo tak pomyślana, w żaden sposób nie umniejsza to jej wartości - bagaż przezwyciężonych uzależnień (od opiatów, alkoholu, marihuany, seksu...) uwiarygadnia bowiem nie tylko kompetencje terapeutyczne Rutkowskiego, jak i jego wypowiedzi jako eksperta. Z drugiej strony - ten sam bagaż doświadczeń może okazać się niezwykle silnym filtrem poznawczym, w znaczący sposób wykrzywiającym obraz uzależnień jako takich. Terapeuta sam jednak jasno mówi o takim zagrożeniu, zaś chronić przed nim może, do pewnego stopnia, niezwykle osobisty i partykularny charakter opowieści.
No właśnie - aspekt osobisty... Rutkowski swoją opowieść prowadzi w sposób chronologiczny, z rzadka tylko pozwalając sobie na skoki do przodu, pierwszych więc kilka rozdziałów poświęca swojej sytuacji rodzinnej i powolnemu wchodzeniu w fascynację heroiną, a potem nałóg. Te pierwsze fragmenty nadają ton całości i stanowią - szczególnie wspomnienia ojca - probierz szczerości i otwartości Rutkowskiego, z drugiej strony - mogą nieco krępować - jako zbyt osobiste, narcystyczne wręcz osobliwym narcyzmem uzależnionych. To jednak wrażenie, które szybko ulega zatarciu przez clou książki - opis piekła uzależnienia... i odwyku. Tu nie ma miejsca ani na przesadne epatowanie narkomańskim syfem (choć, spodziewać się można - środowisko kompociarzy z lat osiemdziesiątych mogłoby zapewnić niejedną brudną anegdotkę), ani na specyficzne „kombatanctwo heroinistów”. Rutkowski wydaje się na to z jednej strony zbyt chłodny i opanowany (nota bene: lekko cyniczna i zdystansowana persona psychoterapeuty jest w tonie jego wspomnień niezwykle silnie obecna) , z drugiej - zbyt profesjonalny.
Największym atutem „Oswoić narkomana” jest bowiem warstwa czysto faktograficzna. O ile wynurzenia na temat odtrącenia przez ojca, kobiety, czy drużynę sportową można zbyć jako sentymentalne, o tyle fachowo wytłumaczona rola deficytów emocjonalnych w kształtowaniu osobowości podatnej na uzależnienia jest nie do przecenienia. Rutkowski szczegółowo opisuje proces kształtowania się kolejnych faz: używania, zależności, nadużywania i w końcu pełnego uzależnienia, sprawnie posiłkując się przykładami ze swojego życiorysu. Szczególnie interesujący wydaje się wątek uzależnienia behawioralnego - często niesłusznie bagatelizowanego (szczególnie w zestawieniu z tak ciężkimi zależnościami fizycznymi jak ta od heroiny), jednak odgrywającego kluczową rolę zarówno w procesie wchodzenia w narkotyki - jak i odwyku. Świetnie zaświadczają o tym wyjątkowo mocne wspomnienia o przeprowadzanych na własną rękę detoksach i niemal automatycznych powrotach do igły gdy tylko Rutkowski znajdował się w sytuacjach kojarzonych przez siebie z braniem.
Warto w tym miejscu od razu zauważyć, że znacznie więcej uwagi niż samemu braniu poświęcane jest wychodzeniu z niego - ostatecznie trudno się temu dziwić, to w końcu wywiad z terapeutą. Jest to proces długi i niezwykle bolesny, do którego fizyczny detoks, typowy cold turkey, jest tylko banalnym wstępem. Dalej jest terapia w ośrodkach (godnym uwagi jest fakt, że zamordyzm a’la Monar, choć wspomniany, nie jest tu jakoś gloryfikowany i stanowi tylko jedną z możliwości) i powolne wychodzenie na prostą. A także - nie ma co tu kryć - nawroty. Rutkowski celnie portretuje zależność od przeróżnego rodzaju haju jako przypadłość fundamentalną i będącą odbiciem deficytów emocjonalnych z dzieciństwa (deficytom neurologicznym, przekręconemu układowi nagrody, poświęcając mniej miejsca), a co za tym idzie - powracającą. W dalszych rozdziałach opisuje więc swoje eksperymenty z kokainą, problemy z alkoholem, a także... marihuaną.
Zdaję sobie sprawę (tak samo jak i sam Rutkowski, gdy udzielał Nam w zeszłym roku wywiadu), że dla części środowiska prolegalizacyjnego każda krytyczna uwaga pod adresem marihuany odebrana będzie jako fundamentalny atak. Sam staram się od takiego fanatyzmu trzymać się z daleka, jednak część uwag Rutkowskiego pod adresem marihuany uważam za co najmniej niesprawiedliwe; nie chodzi mi jednak o samo wskazywania zagrożeń (więcej - uważam, że uczciwa postawa prolegalizacyjna sama powinna o zagrożeniach pisać jak najwięcej), co o przesadny pesymizm, graniczący z determinizmem w stylu „osoby palące zmieniają się w bezwolne zezwłoki”. Zdaję sobie jednak sprawę, że na postawę Rutkowskiego mogą wpływać jego osobiste doświadczenia (marihuanę rzucił po wyjątkowo nieprzyjemnej sesji z kokainą i trawką), praktyka terapeutyczna (przecież trafiają do niego już osoby które mają realny problem z ganją - a więc niewielki procent użytkowników), czy wrodzony sceptycyzm. Nawet jednak on nie uzasadnia kuriozalnego odrzucenia marihuany jako leku - doskonale wszak opisanego w dziesiątkach poważnych, naukowych publikacji! Cóż, jak widać uprzedzenia nie omijają nawet najbardziej racjonalnych umysłów.
Na koniec warto jednak uczciwie przyznać, że Rutkowski sprzeciwia się szkodliwej i kreującej efekt „zakazanego owocu” penalizacji, o czym wielokrotnie mówił.
Marihuanie poświęca Rutkowski jednak tylko niewielki rozdzialik, pod koniec książki. Tam też pojawiają się jego obserwacje na temat alkoholu, czy syntetycznych dopalaczy - przed którymi słusznie przestrzega (są one nawet o tyle niebezpieczniejsze, że ich legalność kreuję iluzję bezpieczeństwa), najwięcej jednak miejsca poświęca ponownie - mechanizmowi uzależnienia jako takiego i drogom wychodzenia z nich. W tym sensie heroina, czy sensacyjna aura „szczerych wyznań znanego terapeuty” stanowią tylko efektowną otoczką, w gruncie rzeczy zaś najbardziej wartościowym aspektem pozycji jest rzetelna, konkretna i poparta ogromnym osobistym doświadczeniem wiedza o uzależnieniach.
„Oswoić narkomana” nie jest książką wolną od błędów (rzucają się w oczy przede wszystkim techniczne - niestaranna edycja, czy „kwiatki” w rodzaju „huci”, czy „fricków”), jednak niewątpliwie stanowi na naszym rynku pozycję niezwykle cenną - traktuje bowiem o narkotykach rzetelnie i na chłodno; rys autobiograficzny tylko ją wzbogaca i uwierzytelnia, nie zmieniając jednocześnie w sentymentalne pamiętnikarstwo.
Oswoić narkomana. Robert Rutkowski w rozmowie z Ireną A. Stanisławską| Wydawnictwo Muza, Warszawa 2016 | 240 stron
Robert Kania
Facebook YouTube