Koka Cola: Rzecz o małym zielonym listku, prezydencie Boliwii i opancerzonych ciężarówkach
Artykuły powiązane
Evo Morales, pierwszy w historii Boliwii prezydent-Indianin, zapewnił sobie zwycięstwo w dość szokujący dla europejczyka sposób – obiecał walkę o honor świętej andyjskiej rośliny – koki. Pierwsze skojarzenie, jakie zapewne przychodzi większości z nas do głowy, to horrendalnie drogi biały proszek i ciemni panowie w ciemnych okularach. Tymczasem dla mieszkańca Ameryki Południowej roślina, z której produkowana jest kokaina, stanowi nieodłączny element życia codziennego i tożsamości kulturowej.
Wielokilometrowe wędrówki i praca w wykańczających warunkach, to chleb powszedni dla żyjących w surowych regionach górskich Indian. Uprawa koki na terenach, gdzie nic innego nie ma nawet ochoty kiełkować, stanowi dla tych ludzi ostatnią deskę ratunku. Lecz kwestie ekonomiczne w pewnym momencie schodzą na drugi plan – od tysięcy lat napary z koki stanowią nieodłączny element codziennego życia niemal całej społeczności. Głębokie zakorzenienie w kulturze znajduje swój wyraz także na... lotniskach. Na wysokościach, na jakich dane jest żyć Boliwijczykom (La Paz to najwyżej położona stolica świata, leży na wysokości blisko 4 kilometrów nad poziomem morza), powietrze jest tak rzadkie, że oddychanie staje się czynnością nadzwyczaj utrudnioną. Dla złagodzenia tych dolegliwości, wszyscy dostojni goście witani są filiżanką 'mate de coca'. Ze względu na uprzedzenia i fałszywy wizerunek koki wykreowany przez antynarkotykową propagandę, nie wszyscy goście przyjmują ten gest. Oporów takich nie mieli jednak np. królewska para Hiszpanii, czy papież Jan Paweł II.
Skoro jesteśmy już przy gościnności Boliwijczyków, warto wspomnieć pewną ciekawą scenę z życia Evo Moralesa. Chcąc zmiękczyć serce niedostępnej Condoleezzy Rice, ofiarował on amerykańskiej sekretarz stanu tradycyjną andyjską gitarę zdobioną liśćmi koki, czyniąc ją tym samym groźnym zbrodniarzem – w Ameryce, podobnie jak w Polsce, posiadanie choćby jednego listka koki jest przestępstwem. Nie inaczej zachował się w trakcie swojego przemówienia w siedzibie ONZ, prezentując listek koki, który określił mianem bogactwa naturalnego i gospodarczego.
Posiadanie, przetwarzanie, a tym bardziej przewożenie liści koki przez granice amerykańską karane jest, jak wspominaliśmy, wieloletnią odsiadką. Nie od dziś wiadomo jednak, że choć wszyscy obywatele są równi, to niektórzy są trochę równiejsi - korporacja Coca Cola, jako jedyna w USA każdego roku importuje w specjalnie chronionych ciężarówkach blisko 200 ton liści koki. Wprawdzie producent coli zarzeka się, że z liści usuwane są wszelkie stymulanty, niemniej pomimo braku szczególnych walorów smakowych, nie zamierza wycofać ich z receptury.
Koka ma więc jeden zasadniczy problem. Podobnie jak konopie, pomimo swoich zalet i poczesnego miejsca w tradycji i kulturze, jest ze względu na możliwe nadużycia nielegalna niemal na całym świecie. Boliwijski prezydent na każdym kroku podkreśla swój sprzeciw wobec niszczących jego naród mafii narkotykowych. Głos rozsądku, wołający o rozróżnienie pomiędzy uzależniającą z prędkością światła kokainą, a stosunkowo niegroźną używką, jaką dla rdzennych mieszkańców tego kraju stanowi koka, ginie jednak niestety wśród antynarkotykowego bełkotu.
Na koniec hardcore - rząd Moralesa zaproponował jakiś czas temu, by bogatymi liśćmi koki zastąpić mleko w szkolnych stołówkach. Bon appetit!