A+ A A-

Mamy winnego, pod szafot z nim!

Najnowszy raport Mazowieckiego Centrum Profilaktyki Uzależnień pn. „Marihuana – znaczący wzrost akceptacji wśród młodzieży” nie pozostawia złudzeń. Nie co do niepokojącego – zdaniem autorów badań – zjawiska, ale bardziej co do przyczyn tegoż. Specjaliści z Mazowsza zidentyfikowali je ponoć bezbłędnie. Badania przeprowadzono na 674 respondentach z 11 miast i 9 wsi oraz małych miejscowości. Eksperci z MCPU chcieli w ten sposób, jak sami tłumaczą w raporcie, by wynik ich dociekań pokazywał „wielką polaryzację poglądów na ten temat”.

Czyli, odrzucając na chwilę naukowy żargon: zapytaliśmy wszelakich przedstawicieli młodzieży. Tej miejskiej i tej wiejskiej. Wszystko po to, by nasze ustalenia były jak najbliższe prawdy. I – rzecz jasna – udało się.

Tak więc już na początku wiemy, że być może wyniki nam się nie spodobają, ale i tak dyskusja z nimi będzie co najmniej trudna: wszak są one wiarygodne i kompletne.

Już w pierwszym akapicie czterostronicowego raportu (tzn. skróconej wersji opatrzonej stosowną adnotacją: „Powyższe skrócone wyniki podane są jedynie w celach informacyjnych oraz nie zastąpią ich pełnej interpretacji i omówienia

dokonanej przez autora badań” – cytat z zachowaniem oryginalnej pisowni i interpunkcji) czytamy, że za taki stan rzeczy czyli wzrost akceptacji kwestii narkotyków wśród młodych ludzi – odpowiada m.in. Ruch Palikota, który stoi za zmasowaną akcją propagującą narkotyki, a marihuanę w szczególności.

Chodzi o prosty zabieg socjotechniczny: mamy zidentyfikowane zagrożenie, także okoliczności, które je determinowały, a na koniec złe siły sprawcze za tym wszystkim stojące.

Badania mazowieckich ekspertów nie pozostawiają złudzeń: porównując sytuację sprzed półtora roku, można obserwować bezdyskusyjny wzrost liczby odpowiedzi młodych ludzi dotyczący depenalizacji czy nawet legalizacji marihuany, powstania cofee-shopów. Ale nie tylko. Coraz bardziej młodzież chciałaby także np. stosownych lekcji w szkołach, na których będzie można się czegokolwiek dowiedzieć na temat narkotyków.

W opublikowanym na początku tego roku dokumencie znajdziemy również odniesienia do opinii nie tylko młodych ludzi. Okazuje się (chociaż tutaj ze świeczką w ręku szukać odnośnika na temat rodzaju próby, za pomocą której te akurat dane uzyskano – jak rozumiemy wszystko znajdziemy w kompletnej, a nie skróconej wersji raportu), że Polacy w ogóle (nie tylko ci młodzi) źle oceniają ostatnio wywoływane dyskusje na temat narkotyków i marihuany.

Gdyby tego było mało i czytelnicy wyników badań mieli jeszcze jakieś wątpliwości, autorzy podnoszą koronny, jak się zdaje, argument: wśród 47 losowo wybranych pracowników ośrodków terapii uzależnień z całej Polski ok. 70 procent obserwuje wzrost problemu narkotykowego w kraju nad Wisłą. Prawie tyle samo badanych (65 procent) twierdzi, że tym samym wzrosła liczba ich pacjentów, a prawie każdy z przepytanych (90 procent) uważa, że za taki stan rzeczy odpowiadają wszelkie kampanie promarihuanowe. A o tym, kto za takimi kampaniami stoi – dowiedzieliśmy się na samym początku.

Wskazanie jedynego winnego staczania się trzeźwego narodu polskiego w mętne otchłanie narkotyków jest dosyć sprytnym i stosowanym od lat pod każdą szerokością geograficzną zabiegiem. Jeżeli mamy już problem i dopasowujemy do niego (że niekiedy nie pasuje? Co z tego?) okoliczności i sprawców, to najlepiej jakby mieli oni konkretne barwy polityczne. Czemu ma to służyć?

Nadbudowaniu psychologicznych zachowań, które będą naszej podświadomości podpowiadać, że oto jesteśmy świadkami spisku, globalnej manipulacji, za którą stoi wymachujący swego czasu sztucznymi penisami Palikot.

Jeżeli takie hipotezy ubierzemy w naukowe ciuchy – sukces prawie gwarantowany. Jeszcze tylko kilku dziennikarzy, którzy powtórzą „obiektywną” prawdę i po sprawie. A podawanie – mające na celu uwiarygodnienie ogólnej tezy – wyników odpytania de facto kolegów po fachu, to tak jakby w analizie dotyczącej istnienia Boga ów fakt sprawdzać u… księży – 47, losowo wybranych.

Wszystkiemu zaś, co już ustalone było także na początku, winny jest Palikot, który z bandą dewiantów i narkomanów wszedł do Sejmu RP i od tego czasu opowiada publicznie narkotykowe dyrdymały, jak najbardziej przyczyniając się do popularyzacji w naszym kraju marihuany. To przez tego polityka mamy teraz cały ten narkotykowy zgiełk. Bez niego, jak dobrze rozumiem: pozbawieni telewizji, Internetu i zamknięci w światopoglądowych więzieniach młodzi Polacy nigdy nie dowiedzieli by się o narkotykach i marihuanie. A nawet, jakby coś tak przypadkiem usłyszeli, czy przeczytali – to byłyby to zdawkowe informacje, a nie ich potok napędzany przez Palikota.

Można też na tej podstawie wysnuć inny wniosek: wystarczy głośno o czymś mówić (zamiast zwyczajowo zamiatać pod dywan), a przedmiot dyskusji po prostu zmaterializuje się… To nadzieja np. dla mieszkańców województwa śląskiego, którzy od dziesięcioleci bezskutecznie walczą o dostęp do morza. Widzicie? Wystarczy o tym po prostu głośno mówić, a morze samo do was przyjdzie…

Pozostawmy jednak na chwilę ironię i uderzmy w nieco poważniejszy ton. Jakkolwiek nie obarczać Palikota czy jakiegokolwiek innego polityka odpowiedzialnością za wzrost popularności tematyki narkotykowej w naszym kraju, to należy jednoznacznie stwierdzić, że głośne mówienie o marihuanie, o skutkach medycznych jej zażywania, czy o zdecydowanie mniejszej sile uzależnienia (co potwierdzają akurat nie politycy, a po prostu lekarze) niż tradycyjny u nas alkohol lub papieros – pozostaje bezsprzeczny fakt: takie inicjatywy spowodowały, że w naszym zakłamanym kraju zaczęliśmy jednej rzeczy nie zamiatać pod dywan, tylko zaczęliśmy o tym rozmawiać. Do normalnej dyskusji droga jeszcze pewnie daleka, ale pierwsze kroki w tym kierunku już popełniono.

Naiwnością lub poszukiwaniem tejże u czytelników jest sugerowanie, że gdyby nie Palikot to sprawy narkotyków w kraju nad Wisłą by nie było. To dla nas, Polaków niestety charakterystyczne: umówmy się, że głośno o czymś nie mówimy, to być może to coś samo zniknie?

To przecież nic innego jak po prostu strach przed odkryciem naszego oczywistego zakłamania. Dowód? Postarajmy się skonstruować najprostszą definicję narkotyku: to substancja, której zażywanie uzależnia (psychicznie lub/i fizycznie) oraz może prowadzić do sporych kłopotów zdrowotnych, a nawet śmierci. Czy – idąc dalej tym tropem – w takim razie alkohol i papieros, to również narkotyki? To właśnie pytania, które winny paść w ogólnej, szczerej rozmowie Polaków. I fakt, że niekiedy je zadaje Palikot nie świadczy o tym, że w ogóle ów polityk to zagadnienie wykreował. Nie. Zagadnienie jest od lat, tylko nam wygodnie odwracać się do niego plecami, bo wiemy, że nie mamy racji. A przyznanie się Polaka do porażki, pomyłki – to Himalaje marzeń.

Specjaliści z Mazowieckiego Centrum Profilaktyki Uzależnień na siłę pragną stworzyć wrażenie, że kwestie narkotyków i marihuany przestały być u nas marginalne, jak tylko Palikot wszedł do Sejmu i zaczął te swoje bezczelne konferencje i briefingi.

Warto może niekiedy konfrontować (co powinno wszak być cechą dobrego naukowca i badacza) swoje poglądy z innymi i tym samym nieco rozszerzyć swoją wiedzę w danym temacie. Wtedy eksperci z Mazowsza dowiedzieliby się m.in. o dopalaczach, które można porównywać trochę do jednego z serwisów społecznościowych. Ten dzisiejszy gigant starał się zdobyć kraj nad Wisłą już kilka ładnych lat temu. Bez powodzenia. Drzwi do popularności internautów otworzył inny serwis, też społecznościowy, ale oparty na nostalgii i wspomnieniach. Dopiero wtedy pierwszy serwis mógł się u nas rozgościć.

Dopalacze zaś uczyniły z pewnością jedno: pokazały Polakom siłę substancji psychoaktywnych, że oprócz wódki i papierosa jest coś innego.

Kolejna sprawa to zmiany w polityce narkotykowej przy naszych granicach. Przecież w Berlinie możemy posiadać do 15 gramów marihuany na własny użytek, w Czechach można uprawiać na własny użytek, a w Słowacji najpoważniejszy kandydat na przyszłego premiera zapowiada także stosowne zmiany w prawodawstwie, by posiadanie nie było przestępstwem, a wykroczeniem. To tylko najbliższe przykłady, nie brakuje innych, także europejskich.

Rzecz jasna również te wszystkie przesłanki (razem z Palikotem, ten niech już stale stoi przy tej tablicy) nie wyczerpują do końca zjawiska wzrostu poziomu akceptacji, czy popularności marihuany wśród młodych Polaków. To sprawa bardzo złożona, oparta na socjologicznych przesłankach, będąca kolejnym dowodem na postępującą globalizację.

Próba scedowania tegoż na jedną osobę to nic innego jak manipulacja. Dzięki niej nasza podświadomość podpowiada nam proste rozwiązanie: skoro cała ta marihuana jest przez Palikota, to trzeba pokonać Palikota i marihuana zniknie.

Można więc się spodziewać, że podobne, skrócone wersje takich raportów będą się pojawiać coraz częściej. Im bliżej wyborów i w ten sposób „pokonania” Palikota – tym ich więcej, i to nie tylko z Mazowsza.

 

Barbara Fisz

Oceń ten artykuł
(0 głosów)