To już koniec turystycznego raju - coffeeshopy tylko dla Holendrów?
Jak poinformował holenderski minister spraw wewnętrznych, coffeeshopy nie będą już atrakcją turystyczną. Powołane przez rząd gremium doradcze orzekło w lipcu, że w ciągu ostatnich piętnastu lat polityka „wymknęła się spod kontroli” i że konieczny jest powrót do małych sklepów przewidzianych dla lokalnych konsumentów. Jednak tylko dwóch z trzech koalicjantów opowiedziało się za tym dyskryminującym obcokrajowców rozwiązaniem, bowiem holenderska socjaldemokracja chciałaby liberalizacji sprzedaży konopi, aby lepiej kontrolować konsumpcję oraz płynące z niej podatki.
Konserwatywne partie rządzące opowiadają się za modelem polegającym na członkostwie, gdzie wolno kupić do trzech (już nie pięciu) gramów konopi lub haszyszu, płacąc holenderską kartą bankową.
Co roku kawiarnie sprzedają prawie 250 ton, o wartości ponad 1,6 miliarda euro. Głównie cudzoziemcom i imigrantom, ponieważ etniczni Holendrzy palą znacznie mniej. Najwięcej turystów przybywa z Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji i Niemiec. Handel i wyszynk jest opodatkowany, choć właściciele nie mają możliwości legalnego zakupu towaru i zdobywają go od hodowców i przemytników, będąc zresztą stale pod obserwacją policji. Formalnie cała działalność jest zakazana, władze jednak od lat 70-tych przymykają na nią oko, pod kilkoma warunkami, jak np. niesprzedawanie nieletnim, brak reklamy i niepodawanie alkoholu. Ten stan z pogranicza prawa jest usankcjonowany okólnikami i wytycznymi niższej rangi, niż ustawy.
Starsza i bardziej religijna część ludności, zwłaszcza na prowincji, domaga się ograniczenia tolerancji. W regionach granicznych turystyka bywała dość uciążliwa dla mieszkańców, z których tylko część czerpała na tym dochody. Już kilkanaście lat władze w większości gmin i miast, także w Amsterdamie, rugują coffeeshopy, szczególnie położone zbyt blisko szkół czy kościołów i nie dopuszczają do powstawania kolejnych, przez co ich liczna spadła około trzykrotnie. Kupić można tylko 5 gram, a nie jak dawniej 30g. Ceny są zbliżone do czarnorynkowych polskich; wbrew rozpowszechnionym opiniom, zwykle nie ma dużego wyboru odmian ani imponującej jakości – choć rzecz jasna jest i tak o nieba lepiej, niż u pracowników mafii, więc miliony turystów są szczęśliwe.
Zaskakujący być może argument podniósł szef holenderskiej fundacji ds. polityki narkotykowej Raymond Dufour: „Według prawa unijnego wszyscy obywatele UE powinni być traktowani równo. Tu mamy jednak do czynienia z jawną dyskryminacją cudzoziemców”. Właściwie faktycznie, nasuwają się skojarzenia z lokalami „tylko dla Niemców”. Mimo, że nigdy nie brakowało głosów za legalizacją, także wśród polityków, to nie Stany; zwolennicy restrykcji od dawna są w ofensywie. Czy premier przeforsuje zmianę, nie wiadomo – na wycieczkę jednak nie zaszkodzi się wybrać, wiadomo, podróże kształcą.
Cały czas nic nie grozi za uprawę do pięciu roślin w domu. Oczywiście, jak w każdym cywilizowanym kraju, i tak nie ma mowy, żeby trafić do więzienia za cokolwiek innego, niż poważne, brutalne przestępstwo. Przypomnijmy, od nowego roku niewielką ilość roślin na własny użytek mogą bezpiecznie uprawiać obywatele kolejnego kraju na kontynencie europejskim: Republiki Czeskiej.
Co roku kawiarnie sprzedają prawie 250 ton, o wartości ponad 1,6 miliarda euro. Głównie cudzoziemcom i imigrantom, ponieważ etniczni Holendrzy palą znacznie mniej. Najwięcej turystów przybywa z Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji i Niemiec. Handel i wyszynk jest opodatkowany, choć właściciele nie mają możliwości legalnego zakupu towaru i zdobywają go od hodowców i przemytników, będąc zresztą stale pod obserwacją policji. Formalnie cała działalność jest zakazana, władze jednak od lat 70-tych przymykają na nią oko, pod kilkoma warunkami, jak np. niesprzedawanie nieletnim, brak reklamy i niepodawanie alkoholu. Ten stan z pogranicza prawa jest usankcjonowany okólnikami i wytycznymi niższej rangi, niż ustawy.
Starsza i bardziej religijna część ludności, zwłaszcza na prowincji, domaga się ograniczenia tolerancji. W regionach granicznych turystyka bywała dość uciążliwa dla mieszkańców, z których tylko część czerpała na tym dochody. Już kilkanaście lat władze w większości gmin i miast, także w Amsterdamie, rugują coffeeshopy, szczególnie położone zbyt blisko szkół czy kościołów i nie dopuszczają do powstawania kolejnych, przez co ich liczna spadła około trzykrotnie. Kupić można tylko 5 gram, a nie jak dawniej 30g. Ceny są zbliżone do czarnorynkowych polskich; wbrew rozpowszechnionym opiniom, zwykle nie ma dużego wyboru odmian ani imponującej jakości – choć rzecz jasna jest i tak o nieba lepiej, niż u pracowników mafii, więc miliony turystów są szczęśliwe.
Zaskakujący być może argument podniósł szef holenderskiej fundacji ds. polityki narkotykowej Raymond Dufour: „Według prawa unijnego wszyscy obywatele UE powinni być traktowani równo. Tu mamy jednak do czynienia z jawną dyskryminacją cudzoziemców”. Właściwie faktycznie, nasuwają się skojarzenia z lokalami „tylko dla Niemców”. Mimo, że nigdy nie brakowało głosów za legalizacją, także wśród polityków, to nie Stany; zwolennicy restrykcji od dawna są w ofensywie. Czy premier przeforsuje zmianę, nie wiadomo – na wycieczkę jednak nie zaszkodzi się wybrać, wiadomo, podróże kształcą.
Cały czas nic nie grozi za uprawę do pięciu roślin w domu. Oczywiście, jak w każdym cywilizowanym kraju, i tak nie ma mowy, żeby trafić do więzienia za cokolwiek innego, niż poważne, brutalne przestępstwo. Przypomnijmy, od nowego roku niewielką ilość roślin na własny użytek mogą bezpiecznie uprawiać obywatele kolejnego kraju na kontynencie europejskim: Republiki Czeskiej.
Facebook YouTube