RAGANA A Long Delay Ago
Aż trudno sobie wyobrazić, że tak minimalna nisza, jaką jest rege, ma w sobie jeszcze mniejsze enklawy i zacisza. Sam należę do kręgu nielicznych słuchaczy, wybierających w odtwarzaczu polskich wykonawców, również takich, po których w mediach ślad wszelki zaginął, choć samych jazzowych wersji jest tyle, że można by nimi obdzielić niejedną płytę. Podobnie, gdy chodzi o dub. Sztuka prosta, by nie powiedzieć, naiwna i otwarta na różne wpływy, niemniej nie każdemu na równi przeznaczona. Nie tylko z uwagi na różnice w poziomach percepcji, ale i sposoby realizacji, nie tworzące jednego kanonu ani jednorodnej wizji tej muzyki.
O tyle to wszystko trudniejsze, że dub i najahbingi to źródła i korzenie rege. Poprzedzając styl i gatunek są przy tym obecne w różnych miejscach popularnej i masowej kultury. Bez takich elementów dubu jak echa i pogłosy trudno sobie wyobrazić nagłośnienie imprez plenerowych a i studyjne prace byłyby cofnięciem się do epoki analogowych wzmacniaczy i szumiących nośników dźwięku. Wedle dawnych poglądów podobieństwa lgną do siebie w sposób o tyle naturalny co i tajemniczy. Dub to niejako przeciwny biegun najahbingi, odległe ogniwo w długim łańcuchu tradycji, niemniej, dziwnym trafem, zainteresowani dubem muszą w końcu spotkać studio, zapewniające odpowiednie warunki realizacji. Tak też jest w przypadku albumu A Long Delay Ago. Ragana i As One Studio to para zdarzeń, związków i relacji, które same w sobie tworzą osobne historie i niejedną wspólną opowieść. Gdybym miał opowiedzieć o rege w Polsce, mógłbym zacząć od tej płyty i każde z nagrań stanowić by mogło pretekst rozlicznych dygresji. Równolegle snuć by się mógł wątek realizacyjny. To taki prosty obraz tego, że poznanie toczy się dwutorowo. Nie tylko dlatego, że trudno zachować dyscyplinę, opowiadając o muzyce, ale ponieważ taka jednowątkowa historia mało kiedy bywa interesująca dla publiczności.
Sama lista dokonań Studia As One wywołać może zdumienie, a zgromadzenie tego w jednym miejscu przekracza możliwości niejednego archiwum czy muzeum. Z zespołem sprawa jest o tyle prostsza, że to dopiero drugi album w Jego karierze, co nieuchronnie wiedzie do porównań z pierwszym. Chciałoby się, by był lepszy, a tymczasem jest trochę inny. Gdyby słuchać go najpierw to i tamten zabrzmiałby nam inaczej. Dość na tym, że poleciłbym Go uwadze raczej tych, co mieli już do czynienia z jakąś alternatywą względem wiodących medialnie nurtów kultury a nie początkującym adeptom, zainteresowanym chwilową modą wybranych środowisk. Dub rozbrzmiewa w tak wielu różnych miejscach i jest naturalną tajemnicą, unoszącą się w powietrzu. Rytm, puls i tempo, w jakim gra Ragana, przywodzi na myśl dokonania zespołu Katharsis, grającego u nas w połowie lat osiemdziesiątych, m.in. na scenie Grandfestiwalu Róbrege. Poniekąd jest to więc ilustracja twierdzenia o rodzimych korzeniach tutejszego rege.
Do tego pierwszy taki zespół w Krakowie nie związany z tradycją kabaretu i tylko odlegle z teatrem i performansem. Sami wykonawcy zdają się nie przywiązywać wagi do tych wszystkich rewelacji czy odkryć, jakich można dokonać, słuchając ich płyty. By zachować resztki tajemnicy śpiewają w obcym języku i grają w obcym mowie powszechnej i potocznej. Brzmi to trochę jak ornament czy arabeska, wśród którego wijących się esów floresów rozpoznajemy litery i słowa egzotycznego jakiegoś alfabetu. Raga w dubowej wersji znacznie odbiega swym kształtem od muffin i gdyby ktoś ją określił jako new age rege, wywołałoby to zdziwienie nie mniejsze, niż nazwanie tej muzyki taneczną. Choć przecież jestem w stanie wyobrazić sobie remiksy, pasujące do klubowych klimatów. Melizmatyka w liniach wokalu powiększa przestrzeń dubu w kilku kierunkach o nowy wymiar. Precyzja miksu jest tu tak finezyjna, jak w nagraniach spod znaku New wave. Związki te to kolejne ogniwo długiego łańcucha tradycji, wpisanej w arkana symbolicznej struktury, kształtującej nasze poznanie.
Choćby fakt, że płytę otwiera sylaba aoum, poprzedzona wprawdzie introdukcją, stanowić może przyczynek do dyskusji na temat filozofii, jakiej można użyć do interpretacji przesłania. Od pierwszego dźwięku słyszalne rege nie musi już w sposób konieczny implikować skojarzeń z Rastafari, gdy w centrum uwagi rozbrzmiewa wyraźnie dźwięk, kojarzony już na zawsze z obrazem stworzenia, wedle hinduskiej mitologii. Skojarzenia z Indiami są tu przy tym niezwykle ciekawe w swej prostocie. Na fali popularności i zainteresowania orientalnymi klimatami propagowano rege jako muzykę Indii Zachodnich. W ten sposób trafiła ona do środowisk hipisów. Fani rege raczej nie tworzą środowiska. Być może dlatego, że jest to muzyka poniekąd ezoteryczna. Wiele jej elementów owianych jest mgłą tajemnicy, która po latach staje się oczywistością, więc nie występuje w żadnej nam znanej teorii. Nawet pośród idei i utopii. Okazuje się jednak w nowej epoce, że dziwnym trafem pasuje jako ilustracja jakiejś dawnej opowieści i dokumentacja nieistniejące świata. Tym samym całą ta historia ubogaca się o aktualne i nowe wątki. Bardziej może nawet oryginalne i nowsze od innych im podobnych. Mam tu na myśli Kroniki, którym ostatnio poświęcam trochę czasu. Ich dotychczasowe fragmenty dotyczyły światów nieistniejących w przeszłości, choć ich potencjał zachował swą wartość, stając się informacją.
Coraz więcej jest rege kapel, znanych nam tylko z nazwy. Punk–i–rege party zda się niekiedy trwać i do teraz, na przekór upływowi czasu. A przestrzeń dubu z łatwością mieści w sobie przyszłość. Nieokreśloną i tajemniczą, niewidzialną i nie do końca niewidoczną możność późniejszych aktów i dokonań. Rewolucja w sztuce może być skokiem cywilizacyjno–kulturowym, który potrzebuje pojedynczych ogniw długiego łańcucha nie związanych ze sobą opcji. A jak wiadomo, podobieństwa lgną do siebie w splątanej sieci ludzkiego doświadczenia, tworząc nie zawsze czytelne wzory i schematy, pomocne w określeniu co czym jest i jakim.
Sama lista dokonań Studia As One wywołać może zdumienie, a zgromadzenie tego w jednym miejscu przekracza możliwości niejednego archiwum czy muzeum. Z zespołem sprawa jest o tyle prostsza, że to dopiero drugi album w Jego karierze, co nieuchronnie wiedzie do porównań z pierwszym. Chciałoby się, by był lepszy, a tymczasem jest trochę inny. Gdyby słuchać go najpierw to i tamten zabrzmiałby nam inaczej. Dość na tym, że poleciłbym Go uwadze raczej tych, co mieli już do czynienia z jakąś alternatywą względem wiodących medialnie nurtów kultury a nie początkującym adeptom, zainteresowanym chwilową modą wybranych środowisk. Dub rozbrzmiewa w tak wielu różnych miejscach i jest naturalną tajemnicą, unoszącą się w powietrzu. Rytm, puls i tempo, w jakim gra Ragana, przywodzi na myśl dokonania zespołu Katharsis, grającego u nas w połowie lat osiemdziesiątych, m.in. na scenie Grandfestiwalu Róbrege. Poniekąd jest to więc ilustracja twierdzenia o rodzimych korzeniach tutejszego rege.
Do tego pierwszy taki zespół w Krakowie nie związany z tradycją kabaretu i tylko odlegle z teatrem i performansem. Sami wykonawcy zdają się nie przywiązywać wagi do tych wszystkich rewelacji czy odkryć, jakich można dokonać, słuchając ich płyty. By zachować resztki tajemnicy śpiewają w obcym języku i grają w obcym mowie powszechnej i potocznej. Brzmi to trochę jak ornament czy arabeska, wśród którego wijących się esów floresów rozpoznajemy litery i słowa egzotycznego jakiegoś alfabetu. Raga w dubowej wersji znacznie odbiega swym kształtem od muffin i gdyby ktoś ją określił jako new age rege, wywołałoby to zdziwienie nie mniejsze, niż nazwanie tej muzyki taneczną. Choć przecież jestem w stanie wyobrazić sobie remiksy, pasujące do klubowych klimatów. Melizmatyka w liniach wokalu powiększa przestrzeń dubu w kilku kierunkach o nowy wymiar. Precyzja miksu jest tu tak finezyjna, jak w nagraniach spod znaku New wave. Związki te to kolejne ogniwo długiego łańcucha tradycji, wpisanej w arkana symbolicznej struktury, kształtującej nasze poznanie.
Choćby fakt, że płytę otwiera sylaba aoum, poprzedzona wprawdzie introdukcją, stanowić może przyczynek do dyskusji na temat filozofii, jakiej można użyć do interpretacji przesłania. Od pierwszego dźwięku słyszalne rege nie musi już w sposób konieczny implikować skojarzeń z Rastafari, gdy w centrum uwagi rozbrzmiewa wyraźnie dźwięk, kojarzony już na zawsze z obrazem stworzenia, wedle hinduskiej mitologii. Skojarzenia z Indiami są tu przy tym niezwykle ciekawe w swej prostocie. Na fali popularności i zainteresowania orientalnymi klimatami propagowano rege jako muzykę Indii Zachodnich. W ten sposób trafiła ona do środowisk hipisów. Fani rege raczej nie tworzą środowiska. Być może dlatego, że jest to muzyka poniekąd ezoteryczna. Wiele jej elementów owianych jest mgłą tajemnicy, która po latach staje się oczywistością, więc nie występuje w żadnej nam znanej teorii. Nawet pośród idei i utopii. Okazuje się jednak w nowej epoce, że dziwnym trafem pasuje jako ilustracja jakiejś dawnej opowieści i dokumentacja nieistniejące świata. Tym samym całą ta historia ubogaca się o aktualne i nowe wątki. Bardziej może nawet oryginalne i nowsze od innych im podobnych. Mam tu na myśli Kroniki, którym ostatnio poświęcam trochę czasu. Ich dotychczasowe fragmenty dotyczyły światów nieistniejących w przeszłości, choć ich potencjał zachował swą wartość, stając się informacją.
Coraz więcej jest rege kapel, znanych nam tylko z nazwy. Punk–i–rege party zda się niekiedy trwać i do teraz, na przekór upływowi czasu. A przestrzeń dubu z łatwością mieści w sobie przyszłość. Nieokreśloną i tajemniczą, niewidzialną i nie do końca niewidoczną możność późniejszych aktów i dokonań. Rewolucja w sztuce może być skokiem cywilizacyjno–kulturowym, który potrzebuje pojedynczych ogniw długiego łańcucha nie związanych ze sobą opcji. A jak wiadomo, podobieństwa lgną do siebie w splątanej sieci ludzkiego doświadczenia, tworząc nie zawsze czytelne wzory i schematy, pomocne w określeniu co czym jest i jakim.
Dział:
Kultura
Etykiety
Facebook YouTube