Armia - Freak
W pierwszą środę grudnia spotkali się w klubie i była to ich pierwsza próba. Tego dnia powstała też koncepcja, żeby zrobić świąteczne kartki z napisem: – Ta karta jest znakiem naszego istnienia nawzajem. Mojego – że piszę, Twojego – że mam komu. Niech się święci – oto życzenie. A poza tym: Pozdrowienia dla pozostałych przy życiu. Pozdrowienia dla opuszczonych i samotnych. Napis ten oddaje nastrój porannej chwili tamtego czasu.
Gdy wszystko owionięte Apokalipsą daje ci do zrozumienia, że zmienia się rzeczywistość na naszych oczach. Przyzwyczajeni do stałości poglądów, opinii, wartości, zaczęli tworzyć tradycję, odkrywając jej związki z tym, co niepospolite. Dzień wcześniej spotkali się na giełdzie płyt w Hybrydach i ustalili, że nie ma co odwlekać decyzji ani przenosić ją do świata marzeń i fantazji. Ostatecznie byli najlepsi w tamtym momencie . By w to uwierzyć, media miały czekać kolejnych lat siedem. Tymczasem miałem wykład pt. Frazeologia: pleonazmy i tautologie. Po wykładzie, jak o tym było mówione, pojechałem do Hybryd na próbę. Południe było jak to w grudniu. Szaro, ciemno i ponuro. I my w tych katakumbach jakby w innym świecie. Dwie godziny zleciały jak trzaśnięcie bicza. Owo mgnienie oka miało jednak moc i siłę wspomnianych siedmiu lat. Dla pamięci owego momentu zostało zapisane: Nauczyciel tak długo tłumaczył, aż sam zrozumiał. Fakt faktem, że musiało dojść do pewnych ustaleń. Dość na tym, że zaczęły się próby i przygotowania do nowego programu. Trzeba też było zobaczyć, jak i co grają inni. Tegoż dnia wieczorem w klubie Hybrydy odbył się koncert, na którym zagrali Deuter i T. Love, a po nich, w klimacie nieco odmiennym, Ferrum. Dzień wcześniej znaleźć możemy w kalendarzu taką oto sentencję: Tworzę muzykę, w której mają szansę zaistnieć wszystkie brzmienia. Istotne jest poczucie czasu, który naznaczony jest przez narodziny, wzrost i śmierć – oto co myślę. [Joseph Hill]
Nie znając jeszcze określenia hard-core, próbowali jakoś po swojemu nazwać tę muzykę. Nim wrócili do klasycznych terminów, był w użyciu punkedellos, żeby nie utożsamiać się z nazwą wówczas funkcjonującego zespołu Punkedellic. Taką muzykę grała Armia z założenia. Freak [frik] jest więc powrotem do korzeni i do takiej tradycji, która po części pozostaje tajemnicą.
Nie znając jeszcze określenia hard-core, próbowali jakoś po swojemu nazwać tę muzykę. Nim wrócili do klasycznych terminów, był w użyciu punkedellos, żeby nie utożsamiać się z nazwą wówczas funkcjonującego zespołu Punkedellic. Taką muzykę grała Armia z założenia. Freak [frik] jest więc powrotem do korzeni i do takiej tradycji, która po części pozostaje tajemnicą.
Jest tak, że niektóre rzeczy się wie bezwiednie i nie wiadomo skąd. Jak użyć głosu, by rezonował z powietrzem wypełniającym przestrzeń dźwięku. I jak się w tym odnaleźć potem. Bo mogą być kłopoty z powrotem w to, co przedtem. Inny czas wywiera presję na wewnętrzny rezonans.
Ostatecznie każdy ma własną wersję. Ważne, co jest przedtem. Ostatecznie gine to tylko kamyk, mieszczący się dłoni. Semen po łacinie to również ziarno. Stąd miejsce to też seminarium. Można więc dziś powiedzieć, że pracowaliśmy seminaryjną metodą, choć wtedy nikt tak tego nie nazywał. Dość na tym, że każdy skądś przybywał do tego miejsca, gdzie uczestniczył, rzec by można, w jego życiu. Paradoksem było, że każdy był poniekąd asocjalny. Mając pewne, właściwe i szczególne asocjacje, jest w osobistej, personalnej relacji, do tego, co niewidzialne i w sposób anonimowy wywiera wpływ niewidoczny, lecz nie do końca. Czy to wspólnota, czy utopia, czy tylko komunikacja, na poziomie informacji następuje unifikacja. Każdy przybywa skąd-inąd i mimo to jakby pochodził z jednej rodziny, z jednego plemienia jakiegoś odległego, dawnego rytu, którego potrzeba poszukiwań przywiodła nas do tego miejsca. Wszystkich razem i każdego z osobna. To tylko jeden z powodów, że praca postępowała w indywidualnym rytmie. Czasem trudno było uczestniczyć nawet w wybranych zajęciach. I gdyby nie zapiski, notatki, partytury i plany, nic by nie zostało z marzeń i zamiarów. Teraz to one wcielają się w rolę medium i zaraz po tym wcieleniu dążą do owładnięcia pamięci. Biorę do ręki kamyk i wywołuję obrazy dostępne projekcji. Jest to równie realne i nie mniej rzeczywiste, niż projekcje mediów podległych sztucznej inteligencji. Wystarczy porównać czas potrzebny informacji, by mogła dotrzeć z wieścią o muzyce. Anonimowe założenie jest takie, że może się podobać. I to wystarczy, by informować. Pomnik trwalszy niźli w spiżu ryty to wtedy nie tylko okrzyki i wrzaski, ale jak i dawniej, poezja i brzmienie głosu. Celem i zadaniem stało się poszukiwanie możliwości stworzenia luki w informacyjnym szumie. Takie też było założenie przy realizacji Legendy. Ale to już trochę później.
Najpierw było seminarium źródeł i korzeni. Poszukiwania. Poza gust i upodobania. Pierwsza prezentacja poza własnym miejscem odbyła się w Krakowie. Publiczność nie wiedziała, jak reagować na energię płynącą ze sceny. Zmartwiała, rzec by można, nie wiedząc, jak się zachować wobec owładającego dźwięku. Ilość interferencji przekraczała zdolności percepcji. Potrzebna jeszcze była fantazja i wyobraźnia, by poczynała się Bajka. Samoistnie niejako powstawała luka. Dość na tym, że po jakimś czasie do jednej z redakcji nadszedł list od słuchaczki, piszącej w zachwycie, że odkąd przeczytała teksty, to kapela podoba jej się jeszcze bardziej zajebiściej. Dziś powoli wraca ta moda na wiodące słowa, powtarzane jak mantra w nieustannym mamrotaniu, jak refren przeboju i reklamówka najnowszej nowości czy nowinki. Gdy pośród nich zjawia się myśl, następuje luka w informacyjnym szumie. Wiedział już o tym Mickiewicz, improwizując w obcych sobie językach. A że wirował przy tym i głos zestrajał z brzmieniem i klimatem muzyki użytej do wtóru, to Bajka kolejna, pełna fabuł, wątków i dygresji, podczas gdy tutaj próbujemy się skupić na początku samym, ledwo żywym, bo prawie zapomnianym. Na owym arhaj, oj i arche, z którego jedni wywodzą zmienność, a inni anarchię z herezją, co sprawia, że każdy widzi to inaczej.
Opowie o tym seminarium po reaktywacji. Inicjowanej przez pytanie jeszcze nie zadane, a przecież to samo, co kiedyś. Pytanie o początek i o stosowane wtedy metody. Bo że ewoluowały, to oczywistość innego rodzaju, na przemian z momentami przemiany. W rezultacie mamy do czynienia z kilkoma lukami w drodze do zjednoczenia. Są one jak plamy lśniące na gładkiej powierzchni. Jak liści poruszenie w bezwietrznej przestrzeni. Jeszcze nie dźwięk, ale brzmienie, poprzedzające samą muzykę. Oddech przed słowem. I mowa. Przedtem i potem, albo odwrotnie. Jedno z założeń głosi, że są to osobne drogi, pełne wolności i autonomii. Są też zasady, że jedno wyznajemy a inne wykluczamy. Takie to były początki.
Ta muzyka jest moja, niezależnie od gustów i upodobań. To jest moja muzyka, co słuchać i widać. I o czym można przeczytać.
Może nawet czekałem na tę płytę przez całe poprzednie życie. Czekałem dłużej niż ktokolwiek, choć niewiele pamiętam z owych oczekiwań. I czasem myślę, że taka właśnie miała być Legenda, ale coś nie wyszło. I nie dziwota, bo nie wyobrażam sobie takiej muzyki w tamtych czasach, choć do dzisiejszej wizji filmu czy video-clipu można użyć dowolnie archiwaliów i dokumentów, z odległych nawet czasów i epok.
Można by rzec, że Freak to suita orkiestrowa. Spełnienie marzeń wielu z nas i realizacja zamierzeń, tkwiących u źródeł projektu, znanego potem jako zespół Armia [Anti-Armia]. Powrót do korzeni i zwrot ku przyszłości. Rówieśnicy jeszcze nie narodzonych oraz rówieśnicy zmarłych poprzedników i przodków dają świadectwo obecności, przywołując tych, których tu nie ma, by razem z nimi śpiewać.
Gdy muzyka staje się echem śpiewu w śpiewającym – pieśń jest osobą.
Gdy widzi eneagram, może słyszeć muzykę gwiazd i symfonię świata.
Utwór Breakout przywodzi na myśl skojarzenia z American Woman Goes Who, gdzie riff komponuje się harmonicznie i doskonale się miksuje z tymi wszystkimi interludiami, którym bym powstawiał osobne znaczniki, gdyby to ode mnie zależało. Jeszcze wyraźniejsze jest to w Green, gdzie dramaturgia utworu przypomina parateatralną etiudę. Również utwór tytułowy i ostatni, Other Side, szczególnie w partiach chórów, przenoszą nas, jeśli nie w epokę antyku to przynajmniej w klasyczne struktury.
W dawnych czasach muzyka taka była znana jako fussion. Polskie słowo fuzja nie trafiło wtedy do obiegu między inne terminy muzyczne. Twierdzono, że określenie jazz-rock jest uniwersalne, a fuzja za bardzo tchnie militaryzmem. Minęło ćwierć wieku i niektóre słowa umarły. W nowej epoce fuzja nie jest już kojarzona ze strzelbą, a słowo strzelba wymawiane jest często jako szczerba. Skojarzenia z Armią są zatem o tyle oczywiste, co i odległe. Bo kto dziś słucha fussion? Nikt nie musi, mając do dyspozycji fuzję Armii z przekazem, jaki zda się być zaniechany w nowych czasach. Choćby i z tego powodu, że czym innym jest już dziś ekologia. Dawni ekolodzy głosili, że muzyki trzeba słuchać w ciszy. Dziś o samej ekologii jest głośniej, niż o innych pomysłach, wpisanych w tę samą tradycję i od czasu do czasu dających znać o sobie.
Zadziwiająca jest konsekwencja wierności muzyce, przekraczającej granice uwarunkowań, gustów i upodobań. Bo choć zasadniczo nie wnosi ona do świata nic nowego, wcielając w życie pradawne, odwieczne idee, niemniej wprowadza porządek odmienny i obcy Starożytnym, oparty na innej wiedzy i technologii. Dość na tym, że dawniej powszechny obowiązek wojskowy był zaszczytny, a w nowej epoce stał się bardziej dobrowolny, osobisty, indywidualny, zawodowy, a poniekąd i naukowy. Dowiedziono już bowiem niejednokrotnie, że to, co powszechne i potoczne, później lub wcześniej przekracza zwykły poziom percepcji i zbiorowej komunikacji. O wiele łatwiej to zobaczyć mając do dyspozycji metodę o tyle pewną, co i niewyraźną. W oparciu o nią można dowodzić materialnego charakteru muzyki, co bynajmniej nie pozbawia jej szeroko pojętej duchowości oraz możliwości interpretacji w kategoriach wartości etycznych i moralnych. Związek muzyki ze środowiskiem, choćby miało ono stanowić minimalną niszę kulturową, jest ważniejszy niż społeczne i socjalne relacje. Szczególnie w czasach, gdy kulturowy obieg nie jest w stanie zapełnić luk istniejących w informacyjnym szumie. Gdy źródła i korzenie naszej wiedzy i wiary zastąpiły zmiany i wykluczenie. Co było stałe, zostało poruszone. Wirująca skała jest dziś symbolem nie tylko Góry przychodzącej do Proroka, ale i świata wychodzącego naprzeciw ku człowiekowi. Człowiek wiedziony potrzebą poszukiwań podąża za miejscem, gdzie czuć się może jak u siebie, zdrowo i bezpiecznie. A najwięcej takich enklaw ma w muzyce. Jej związek z medytacją od zawsze fascynował i poruszał umysły nie tylko badaczy. Wykluczając muzykę z teatru sprawił Grot, że było dokąd i do czego wracać. Stąd powstało przeświadczenie, że poznanie jest kwestią czynienia i toczy się dwutorowo. A ponadto, że potrzeby to korzenie naszej natury.
W minionym ćwierćwieczu przez szeregi fanów Armii przetoczyły się trzy pokolenia słuchaczy. Jest faktem znamiennym, że każdy krąg odbiorców miał inne preferencje, priorytety i principia. W nowej epoce słuchający Armii nie tworzą już środowiska myśli ni wspólnoty uczuć. Na to przyjdzie poczekać kolejne lat siedem. Tymczasem dotychczasowi słuchacze stają przed nie lada wyzwaniem. To, co dotąd się podobało, nie ma sensu ni racji w świetle nowych dokonań. Kto, tak jak ja, zapomniał wszystko i próbuje na nowo rozpoznać się w różnych wersjach historii, może spróbować. Lecz będą to tak przeraźliwie nieliczni, jakimi i my byliśmy na początku.
5.XII.1984.
Centralny Klub Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Hybrydy.
Siekiera to laureat Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie, pozostali też już zapracowali na swą markę i renomę.
Dział:
Kultura
Facebook YouTube