A+ A A-

BMX - Nie tylko rower

Bicycle Moto X, czyli BMX. Za tym skrótem kryje się nie tylko jedna z największych uliczno-sportowych subkultur naszych czasów, ale również od 2016r. dyscyplina olimpijska. To już nie tylko mały rower.

To mainstream i underground w jednym. To pień wielkiego drzewa z wieloma rozgałęzieniami. To wspólny mianownik dla „skejtów”, sportowców, lansiarzy, diggerów i innych. A wszystko zaczęło się w latach ’70 w Kalifornii... Bo jakże inaczej.

Wtedy to grupki dzieciaków marzyły o wyścigach motocrossowych. Brali swoje małe, dziecięce rowery jako tanią alternatywę dla motorów i budowali sobie własne trasy (RACE). Moda szybko się rozeszła, bo była bardzo dostępna i ekscytująca. Rosnąca popularność tworzyła bohaterów i przyciągała widzów. Rozwijająca się równolegle w tym regionie kultura skateboardu przecierała szlaki pod Freestyle. Nie trzeba było długo czekać, aż ktoś wyłamie się ze ścigania i zacznie szukać czegoś więcej. Riderzy w poszukiwaniu nowych wrażeń zaczęli jeździć w opuszczonych basenach, które były zalążkami pierwszych ramp. Te zaczęli sami budować, wystawiać i organizować zawody. Powstawały pierwsze tricki, a wschodzący prosi prześcigali się w wymyślaniu nowych tricków i kombinacji. Był to wielki rozkwit Freestyle. Szybko zaadoptowano duże rampy (VERT) i rozbudowano skateparki czy zaszczepiono freestyle do racingu i teraz zamiast ścigać się po ziemnych torach, budowano z nich hopy na wzór ramp, na których można było wykonywać tricki (DIRT). Równie szybko riderzy zaatakowali street, a niektórzy zadecydowali, by nie wjeżdżać w ogóle na rampy, tylko poszczególne freestylowe triki rozwijać na płaskim terenie tworząc swoisty taniec na rowerze (flatland).

Można powiedzieć, że BMX jest młodszym bratem deskorolki. Starszy przeciera szlaki, ale to młodszy okazał się zdolniejszy. Niesamowita jest różnorodność dyscyplin BMX, która z czasem się pogłębia, ale równie miesza i przenika. Możliwości jakie daje ten mały rower stworzyły rodzinę wielką jak włoska mafia.
Co jest najciekawsze, kiedy zagłębiamy się nieco bardziej w całą kulturę BMX to różnorodność. Mamy np. kulturę trails, czyli tras najczęściej budowanych w lasach, łączących elementy RACE i DIRT oraz tytanicznej pracy i faszystowskiego charakteru w lewackim ciele, bo jeśli nie kopiesz, to nie jeździsz! Tworzenie takich torów, które nabierają niesamowitych kształtów i dostarczają wiele radości z jazdy jest głównym zajęciem trailsowców. Jest to dla nich tym czym płótno dla malarza. Niczym biedni artyści poświęcają masę czasu na budowanie i utrzymanie. Chowają się w lesie jak hipisi i celebrują wspólne chwilę z dala od cywilizacji. Często nie są najlepszymi Riderami, ale często też najlepsi riderzy nie potrafią jeździć po ich trudnych trailsach. A po drugiej stronie? Wymuskane gwiazdy w stylówie Justina Biebera ze skateparkiem za swoim wielkim domem reprezentujący wielkie koncerny i od 2020r także olimpijczycy.

Choć dla wielu ludzi, którzy tworzyli (i nadal tworzą) scenę BMX udział w Igrzyskach jest pewnego rodzaju policzkiem. BMX od początku był alternatywny. Był czymś dla cywilizowanego świata jak BitCoin dla światowego banku. Wydaje się więc, że jego korelacja jest nieunikniona, jednak wciąganie go w światowe związki to dla wielu policzek, a dla innych wspaniałe możliwości. Na szczęście wpływ igrzysk nie sprawi, że trailsowcy wyjdą z lasu, a streetowcy przestaną kręcić filmy, które definiują ich jako prosi.

Musicie też wiedzieć, że większość Riderów są prosami nie przez udział w zawodach. Prawdziwy Freestyle rozgrywa się na ulicach. Kręci się filmy, które definiują jak dobry jesteś. Jest to arena, na której można się wykazać umiejętnościami nabytymi w różnych rodzajach jazdy. To tu najbardziej można wykazać się kreatywnością poprzez wykorzystanie elementów architektury nie przystosowanej do jazdy, a codziennego użytku. Tutaj rozkwita life style i Freestyle. Street cieszy się największą popularnością w śród BMX. Nie trzeba specjalnie przygotowanych skateparków, nie trzeba nieustannie kopać w ziemii. Wsiadasz na rower i tniesz przez miasto jak przez życie, poszukując nowych miejscówek, spotykając nowych ludzi, próbując nowych rzeczy. Jedna scena, na której spotykają się gawędziarze z kozakami kręcącymi kolejne klipy dla sponsorów. Ostatecznie wszyscy są sobie potrzebni. Jak babka i tytoń w kręceniu spliffa.

Kiedy jednak twoje miasto staje się za małe, szybko odkrywasz, że podróżowanie jest nieuniknione dla dalszego rozwoju. Ale żeby tylko o rozwój chodziło. BMX staje się pretekstem, żeby zwiedzić świat. Pretekstem i przepustką zarazem. Bo gdzie cie nie poprowadzi, tam na pewno znajdziesz kogoś, kto wyciągnie do ciebie pomocną dłoń. Oprowadzi po lokalnych miejscówkach, zabierze na najlepsze żarcie, ogarnie dobre zioło, czy udostępni kanapę jeśli nie masz gdzie spać. Wszędzie na całym świecie będziesz mógł poczuć się jak w domu. Czy może być lepsza forma odkrywania świata niż wchodzenie w lokalne struktury ze wspólną pasją? Ja osobiście nic lepszego w życiu nie znalazłem.

Artykuł z #59 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

Wróbel

Oceń ten artykuł
(1 głos)