A+ A A-

STONER MOVIE

Każdy, kto kiedykolwiek po przedłużonej sesyjce ze spliffem usiłował wraz z kumplami skoordynować jakiekolwiek działania poziomem komplikacji przekraczające zaparzenie herbaty, wie w jak epickie przedsięwzięcie potrafią się zmienić już zamierzenia tak złożone jak zamówienie pizzy, uruchomienie filmu i otworzenie piwka. A jeżeli do tego nasze plany obejmą przemieszczanie się poza dom na większe odległości – wtedy całość urasta do rozmiarów misji godnej co najmniej krótkiego opowiadania. Albo filmu. Trudności te nie są obce konsumentom konopi pod każdą szerokością geograficzną, nic więc dziwnego, że uniwersalna, a ważka tematyka zmagań z nieogarem nie umknęła uwadze rzemieślników z Fabryki Snów – za których sprawą od końca lat siedemdziesiątych możemy rechotać głupkowato przy kolejnych amerykańskich stoner movies.

Omówienie zjawiska wypadałoby zacząć od wyjaśnienia zasadniczego rozróżnienia – jeżeli mówimy o stoner movie jako o (pod)gatunku filmowym – to nie mamy oczywiście na myśli po prostu dzieła, które dobrze się ogląda po paru buchach. Ostatecznie wszak w tej kwestii wyobraźnia palaczy nie zna granic i każdy kto odpływał przy Świętej Górze, odjechanych kreskówkach, czy filmach przyrodniczych Davida Attenborougha (polecam!), potwierdzi, że na wizualną zagrychę pod jointa nadawać się mogą dzieła z każdej nieomal szufladki gatunkowej. Co więcej – w tej kwestii łaska palaczy na pstrym koniu jeździ. Stoner movies da się jednak ująć w bardziej tradycyjnych klasyfikacjach i na wzór tradycyjnych gatunków opisać za pomocą powracających motywów, archetypów postaci, powtarzalności miejsc i rekwizytów.
    
W skrócie – konwencja stoner movie zakłada historię o przeważnie męskiej grupce przyjaciół (w tym sensie można je uznać za odmianę ziomalskiego buddy movie), którzy spędzają razem czas przysmażając blanty i generalnie olewając jakiekolwiek „poważne” zajęcia. Kluczowe dla gatunku hobby głównych bohaterów sugerowałoby szczątkową ilość fabularnychlas vegas parano atrakcji (i tak jest w istocie na przykład w Piątku (1995), rozgrywającym się przez większość czasu na ganku jednego z protagonistów), ale z tym problemem scenarzyści radzą sobie zazwyczaj gładko – głównie piętrząc przed stonerami absurdalne przeszkody (od zbiegłego geparda w Harold and Kumar go to the White Castle (2004) po Apokalipsę w This is the End (2013)). W sukurs scenarzystom idzie zresztą sama natura błogiego odurzenia – bohaterowie znajdują się zwykle w takim stanie, że wystarczającym motorem akcji mogą być zadania tak prozaiczne jak zapłata rachunku za elektryczność (Ciastko z niespodzianką (2007)), czy odnalezienie samochodu (Stary, gdzie moja bryka (2000)). Po prawdzie jednak – czegokolwiek nie mieliby dokonać upaleni protagoniści, to ich działania zwykle są tylko pretekstem do przedstawienia szeregu mniej lub bardziej idiotycznych gagów.
    Kluczowym elementem stoner movie jest jednak, rzecz jasna – sam tytułowy stoner – a w właściwie cała ich galeria. Sama archetypiczna postać palacza marihuany przechodziła co prawda pewne zasadnicze przemiany od lat sześćdziesiątych, gdy na dobre zadomowiła się w popkulturze, jednak najważniejsze jej rysy pozostały właściwie niezmienne. Co do reguły, stoner portretowany był jako życiowy abnegat, zwykle bez pracy, bądź parający się dość luźnym zajęciem, no i rzecz jasna – o więcej niż olewczym stosunku do świata ogólnie uznanych wartości – takich jak higiena, punktualność czy odpowiedzialność. Co interesujące – choć szeregi filmowych stonerów zasilają przedstawiciele wszystkich ras, to zasadniczo trudno wśród nich szukać kobiet – poza nielicznymi wyjątkami (niezapomniana Jane z Ciastka z niespodzianką, drugoplanowa Yodi we Wpadce (2007)) stonerzy to sami faceci.

Jednak poza tymi niezmiennymi, archetypicznymi niemal cechami figura stonera w swoich kolejnych realizacjach przechodziła pewne istotne przemiany – jako, że były one nierozerwalnie związane z samym charakterem stoner movie najlepiej będzie prześledzić je wraz z ewolucją samego podagatunku.

Cheech and Chong. Ojcowie gatunku

Choć już wcześniej możnaby znaleźć filmy, w których przewijają się postaci – pierwowzory późniejszych stonerów (The Trip (1967), Easy Rider (1969), czy nawet Kot Fritz (1972-4)), to niekwestionowanymi pionierami gatunku była para początkujących aktorów – Tommy Chong i Cheech Marin, którzy w 1978 wystąpili w klasycznym Cheech and Chong up in the Smoke. Przypominające nieco fabułę Hair perypetie unikającego służby wojskowej bezrobotnego bębniarza Chonga były tylko pretekstem do serii dobrze chyba już znanych wszystkim skeczy – z paleniem jointów z psich odchodów i konstrukcją ciężarówki ze sprasowanej marihuany na czele. Interesująca była przede wszystkim konstrukcja głównych bohaterów – uosabiających w istocie stereotypowe wyobrażenia na temat konsumentów marihuany. Chong to zarośnięty, gapowaty hippis po trzydziestce sprawiający wrażenie jakby nie zorientował się, że epoka Dzieci Kwiatów dawno się skończyła, natomiast rechoczący, rubaszny Cheech zdaje się chodzącym uosobieniem stereotypów na temat leniwych, kopcących sensimillę Latynosów wprost z propagandy Anslingera. Mimo tego przerysowania (a może właśnie dzięki niemu) ogólna wymowa serii wydaje się być raczej kontrkulturowa – na zasadzie konfrontacji tytułowych wesołków z przedstawicielami „sztywnego” społeczeństwa – w tym z organami ścigania.

Up in the Smoke doczekało się licznych kontynuacji, rozrastając się w pokaźną serię, i choć na uwagę obok pierwszej części załuguje właściwie tylko pierwszy sequel (Cheech and Chong ‚s Next Movie z 1980), to nie da się ukryć, że para jego głównych bohaterów dała początek całej serii kopcących skręty filmowych abnegatów.

Dude

O ile w latach siedemdziesiątych, w epoce kulturalnego backlashu (konserwatywnej czkawki okresu Nixona, rewidującej wolnościowe ideały poprzedniej dekady) palacz marihuany nawet w odrealnionych stoner movies musiał niezawodnie nosić silny sznyt kontrkulturowy (w komplecie ze skołtunioną brodą), o tyle wraz ze słabnięciem antynarkotykowej paranoi możliwym stało się pokazywanie nieco bardziej zwyczajnych konsumentów – w tym licealistów (Uczniowska Balanga z 1993) i studentów.
    
W latach osiemdziesiątych zaczyna się też wykształcać figura dude’a – koleżki, może nie w pełni zgranego z rytuałami społecześntwa, ale też bynajmniej nie kontestującego go otwarcie. Dude w istocie po prostu je zlewa, w czym pomaga mu konsumpcja sporych ilości zioła. Sztandarowego przedstawiciela tego typu odegrał w 1982 nie kto inny, a Sean Penn – wcielając się w rolę wyluzowanego surfera w Szybkich czasach w Ridgemont High. Ten model stonera znalazł liczne kontynuacje, nierzadko w wyśmienitych kreacjach aktorskich – od drugoplanowych rólek Keanu Reevesa (Wspaniała przygoda Billa i Teda (1989)), Matthew McConaughey’a (Uczniowska balanga (1993)), czy nawet Brada Pitta (Prawdziwy romans (1993)), po wzorcowego Dude’a Jeffe’a Bridgesa w Big Lebowskim (1998). W filmie braci Coen Dude nie tylko nie jest już godnym politowania looserem, ale dzięki stoickiej postawie ze wszystkich postaci zdaje się najlepiej radzić z chaosem otaczających wydarzeń – na tyle dobrze, by poradzić sobie z agresją niemieckich nihilistów i przespać się z Julienne Moore.

Komedie hip-hopowe

Odrębną, choć dość oczywistą grupą stoner movies są powstające od końca lat dziewięćdziesiątych komedie hip-hopowe, często w gwiazdorskiej obsadzie aktywnych muzyków. Do sztandarowych przykładów należą Soul Plane (2004) ze Snoop Dogiem, How High (2001) z Method Manem i Redmanem, czy Piątek (1995) z Ice Cubem. Większość z nich nie oferuje może humoru zbyt wysokich lotów, zamiast tego możemy obserwować niezliczone sceny wymyślnego smażenia jointów, okraszonego niezłą muzyką. Na uwagę zasługuje może ostatni z wymienionych – w którym miejsce epatowania grubymi jointami zajęła interesująca obserwacja czarnego przedmieścia, a bezczynność głównych bohaterów zamiast być przerywana wysilonymi zwrotami akcji stanowiła wartość samą w sobie, nadając filmowi pożądane leniwe tempo.

Nowoczesne stoner movie

Jednak gdy dziś mówimy o stoner movie, zwykle mamy na myśli nowoczesną formę gatunku – wyjątkowo rozbuchane komedie o zawrotnym (szczególnie jak na percepcję palacza) tempie akcji, nierzadko z pewnym przesłaniem moralnym. Początek współczesnej wersji konwencji dały chyba Żółtodzioby (1998), w których po serii głupawych skeczy związanych z handlem medyczną marihuaną David Chapelle rzuca marihuanę dla wybranki serca... Współczesne stoner movies mają swoje serie – na czele z Haroldem i Kumarem (od 2004) – multietniczną wersją Cheecha i Chonga. Co ciekawe – we współczesnych komediach o palaczach samo palenie stało się tak oczywiste, że praktycznie przestaje być jakimś szczególnym wyznacznikiem tożsamości bohaterów – palą bowiem niemal wszyscy, a tym co wyróżnia protagonistów jest raczej ilość konsumowanej marihuany i wybór związanego z nią stylu życia. Samo zaś zioło przestało być rekwizytem jakoś wyjątkowo kontrkulturowym – weźmy na przykład postać Harolda – który jest palaczem weekendowym – w tygodniu zaś pracuje pod krawatem jako analityk finansowy – rzecz nie do pomyślenia dla stonerów z lat siedemdziesiątych! Mało tego – mamy nawet film z palącą na potęgę drogówką stanu Vermont (Straż Wiejska (2001)), której ulubionym zajęciem jest straszenie zjaranych małolatów i konfiskata zioła... Cóż, każdy naród ma taką „Drogówkę”, na jaką sobie zasłużył...

Innym wyznacznikiem charakterystycznego dla ostatniej dekady podejścia do stoner movies jest ich przenikanie się z innymi podagatunkami – przede wszystkim (ale nie tylko) komediowymi. Rysy „filmów pod chmurkę” noszą zarówno prześmiewcze teenage slashery (cykl Straszny Film (od 2000), szczególnie druga jego część (2001), Dom w głębi lasu (2012)), komedie (Ali G Indahouse (2002)), komedie policyjne (wspominana Straż Wiejska), a nawet lżejsze filmy obyczajowe (The Wackness (2008),  Goats (2012)). Szczególnie mocno stoner movies zrosły się z charakterystycznym, tworzonym przez młodych twórców i obsadzanym przez ich kolegów, nurtem współczesnych amerykańskich lekkich komedii, operujących błyskotliwym dialogiem – takich jak: Wpadka (2007), Boski Chillout (2008), This is the End, czy z niższej półki – Road Trip (2000), Stary, gdzie moja bryka, Freddy got Fingered (2001), czy filmy Gregga Arakiego są momentami na tyle do siebie podobne jeśli chodzi o krąg zagadnień, że niemal nieodróżnialne; we wszystkich zaś z nich (może z wyjątkiem Boskiego Chilloutu) marihuana nie pełni już roli fetyszyzowanego ośrodka wydarzeń – stanowi za to niemal neutralne, obyczajowe tło. Trudno o lepszy komentarz do zmieniającej się stopniowo roli marihuany, przynajmniej w cywlizowanych społeczeństwach zachodnich. Kto wie, może w czterdzieści lat po faktycznej legalizacji w Kolorado, stoner movie będą pełniły rolę uroczych ramotek kręconych dla emerytów?

Z punktu widzenia amatora marihuany, bądź przynajmniej zwolennika jej dekryminalizacji pozostaje tylko pytanie o faktyczną funkcję stoner movies w popkulturze. Z jednej strony bowiem – stopniowo łagodzą one wizerunek konopi, mocno nadszarpnięty przez lata moralnej paniki i wojny z narkotykami. Szczególną rolę mogą tu spełniać te stoner movies, które przedstawiają względnie sympatycznych i ułożonych (wręcz nudnych?) palaczy, rezygnując z otoczki kontrkulturowej, czy fascynacji otoczką gangsterską (obecnej w hip-hopowym nurcie gatunku) – tylko czy wtedy nie wyzbywają się potencjału komediowego?

Z drugiej jednak strony – nawet po rezygnacji z otoczki gangsterskiej czy kontrkulturowej, wiele współczesnych stoner movies zatrzymuje się w drodze do naturalnych reprezentacji palaczy niejako w połowie kroku – już nie przedstawia ich jako aspołecznych abnegatów, zamiast tego spychając ich do roli poczciwych, oswojonych, „naszych dziwaków”. Ten czyścowy stan, swoiste „getto śmiechu”,to zjawisko zasługujące na szersze omówienie w innym miejscu, warto tylko zauważyć, że stan oswojonego dziwactwa może jest i lepszy niż bycie wyrzutkiem, niemniej może być równie długotrwały...

Cheech and Chong

Nadzieję jednak pozostawiają dwie grupy stoner movies – z jednej strony te, które stopniowo wtapiają się w główny nurt lekkich komedii, po cichu dokonując w swych bohaterach fuzji sympatycznego chłopaka z sąsiedztwa ze stonerem – czyniąc gatunek akceptowalnym dla szerszej, palącej okazjonalnie publiczności – tu wyrazy uznania należą się przede wszystkim koleżkom w rodzaju Setha Rogena. Z drugiej strony mamy zaś rzadkie przykłady stoner movies, które ośmielają się prezentować palaczy nieco inaczej, nie rezygnując jednocześnie ze swoistej fascynacji samym faktem palenia hurtowych ilości blantów. Do takich chlubnych wyjątków można zaliczyć stoner movies doceniane na Sundance, jak: anarchiczne High School (2010) z naprawdę inteligentym bohaterem, odważnie poruszające wątpliwą praktykę przymusowych testów narkotykowych w szkole,  czy opowiadające o nastoletnim wrażliwcu Goats – z interesującą rolą Davida Duchovnego.

Niemniej – wyjątki tego typu to jak na razie tylko światełka w tunelu, pozwalające jednak mieć nadzieję, że wraz ze zmieniającym się globalnie podejściem do narkotyków w ogóle, zmieni się i charakter sztampowych stoner movies, a poza niewątpliwym walorem rozrywkowym zachowają jednak minimum uczciwości w sposobie portretowania konsumentów...

Subiektywny wybór pięciu interesujących stoner movies:

Piątek [reż. F. Gary Frey, 1995]
Najwdzięczniejszy przedstawiciel hiphopowej odmiany nurtu. Craig (Ice Cube) ma znaleźć pracę, ale w sumie jest piątek i właśnie wpadł jego kumpel Smokey z worem zioła, które zamiast sprzedać, przepala. Dwie trzecie akcji tego niespiesznego filmu rozgrywa się na ganku Craiga, a dwaj przysmażający zioło kumple obserwują przewijającą się przez przedmieście plejadę swoich sąsiadów. Gdyby nie niepotrzebne wątki sensacyjne w finale, byłby to pewnie najbardziej wyluzowany z omawianych filmów.

Big Lebowsky [reż. Joel Coen, 1998]   
Klasyk, którego przedstawiać nie wypada. Jeff Bridges w roli kanonicznego Dude’a, którego głównym zajęciem jest gra w kręgle i palenie jointów wkręcony jest w dziwaczną aferkę kryminalną. Plus Steve Buscemi, John Goodman, Julienne Moore i genialny epizod Johna Turturro. Wszystko opowiedziane z charakterystycznym, czarnym poczuciem humoru braci Coen.

Ciastko z niespodzianką [reż. Gregg Araki, 2007]
Nie jest to z pewnością najmądrzejszy z wymienionych filmów (choć w filmografii Arakiego i tak znajduje się dość wysoko), niemniej zasługuje na uwagę z racji wyjątkowej bohaterki – konsumentką tytułowego ciastka z haszem jest bowiem niespełniona aktorka Jane (rozkosznie głupkowata Anna Faris). Pierwsza dama     wśród stonerów ma przed sobą złożone zadania – zapłatę rachunku za prąd i udział w castingu. W finale przewrotny morał.

High School [reż. John Stalberg, 2010]
Świetny, przewrotny pomysł wyjściowy: wyjątkowo uzdolniony uczeń po jednorazowym zapaleniu jointa dowiaduje się, że szkoła ma zamiar wprowadzić obowiązkowe testy narkotykowe. By skompromitować ich wyniki i zabezpieczyć swoje szanse dostania się na MIT postanawia odurzyć całą szkołę ziołem wykradzionym od demonicznego dilera brawurowo zagranego przez Adriena     Brody’ego. Odurzone liceum to świetny pretekst dla licznych, wcale znośnych gagów, ale co więcej – jest też punktem wyjścia do krytyki prohibicji jako takiej.

This is the End [reż. Seth Rogen, 2013]
Debiut reżyserski pucułowatej twarzy nowej amrykańskiej komedii – Setha Rogena w gwiazdorskiej obsadzie reżysera i jego  znajomych(James Franco, Jonas Hill, Michael Cera, Emma Watson, Rihanna...) grających samych siebie . Niespodziewanie lansiarska prywatka w LA zostaje przerwana przez początek Końca Świata i bohaterowie, niczym w „Aniele Zagłady” Bunuela zostają uwięzieni     w luksusowej willi. Razem ze sporą ilością zioła, grzybów, ekstazy i piw..

Artykuł z 50 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


(Robert Kania)

Oceń ten artykuł
(4 głosów)