A+ A A-

12 maja 2007 w Warszawie tworzyła się historia

Million Marijuana March oczami Spliffa Ostatnie tygodnie to coraz częstsze publikacje w mediach (chociażby niedawny artykuł w Przekroju, za który serdecznie dziękujemy), debaty, czy zabieranie głosu przez czołowych polityków. Publiczna dyskusja o (bez)sensie karania użytkowników  konopi, czy w ogóle narkotyków, o której można już naszym zdaniem mówić, nie zaczęłaby się nigdy bez Marszu Wyzwolenia Konopi.     

 

Pracownicy Biura Bezpieczeństwa Kryzysowego, Policji, strażnicy i urzędnicy wszelkiej maści robili co mogli, by uniemożliwić, lub choćby przeszkodzić w marszu. Z trzech lawet, które miały poprowadzić manifestacja, na miejsce dojechały dwie – trzecia, najładniej przystrojona i mająca napędzać całą imprezę ciężarówka została przez powyższych zatrzymana. Za wysoka, za szeroka, za zielona – wersji pojawiło się wiele, mało natomiast było z ich strony życzliwości. „Nie straszne nam deszcze ni huragany, prohibicje razem pokonamy” - zapewniał jednak jeden z urodzonych z megafonem w ręku, rozkrzyczanych organizatorów. Koniec końców trzy tysiące ludzi ruszyło spod Pałacu Kultury i Nauki, by przemaszerować Alejami Jerozolimskimi i Nowym Światem pod siedzibę Naszego Kochanego Rządu. Widok zablokowanego centrum stolicy, przez które przelewał się strumień zielonej energii zapierał dech w piersi. Kiedy na ostatnim przystanku mikrofon przechwycił Dana Beal, pomysłodawca światowych Million Marijuana March, nikt nie miał już chyba wątpliwości w nieuniknioność zasłyszanego trzy godziny wcześniej hasła: prohibicje razem pokonamy.

Organizatorom gratulujemy zapału i radzimy nie przejmować się niedociągnięciami - nawet Rambo ma zły dzień, a co cię nie zabije to cię wzmocni – tak trzymać!

    Dziękujemy też serdecznie wszystkim tym, którzy na marsz przybyli – tym, którzy za kilka, kilkanaście lat, delektując się w jednym z polskich coffeshopów, będą mogli powiedzieć BYŁEM TAM.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)