A+ A A-

Neonarkokolonializm

Pół wieku po upadku zorganizowanego systemu wykorzystywania słabiej rozwiniętych zakątków świata, Jankesi zaczynają narzucać Afryce swoją wizję świata bez narkotyków. Początki, jak zwykle, wydają się niewinne – wspaniałomyślny Wuj Sam pomaga biedniejszym szkolić i wyposażyć kadry. Niedawno w Ghanie powołany został elitarny oddział antynarkotykowy, prowadzony pod niepisanym przywództwem USA – w najbliższym czasie planowane jest uruchomienie podobnych jednostek w Nigerii i Kenii. 

U podnóża całej zabawy w kotka i myszkę, leży zasadnicza geopolityczna dysproporcja – duża część narkotyków produkowana jest kilka tysięcy kilometrów od miejsca, gdzie istnieje na nie największe zapotrzebowanie. Niestety w przeciwieństwie do chińskich zabawek czy saudyjskiej ropy, kolumbijskiej kokainy nie można po prostu załadować na kontenerowiec i wysłać do Europy. Surowe przepisy i zaawansowane systemy monitorowania granic spowodowały powstanie całego przemysłu przemytniczego, zatrudniającego dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy ludzi na całym świecie.

Regularna wojna (bo tylko tak można nazwać zbrojne interwencje USA), która trwa w Ameryce Łacińskiej, szalenie utrudnia życie lokalnym bossom. Bez względu jednak na liczbę wysłanych helikopterów, nieograniczony popyt na narkotyki zawsze zostanie zaspokojony – potrzeba matką wynalazków. Zachodnia Afryka stała się w ostatnich latach wygodnym przystankiem po drodze z Ameryki Południowej do Europy.

Słabe struktury państwowe, powszechna korupcja i niski stopień organizacji służb granicznych, panujący w większości państw afrykańskich, ułatwiają przerzucanie hurtowych ilości kokainy. Zamiast zwiększyć pomoc rozwojową na prowadzenie szkół i stworzenie podwalin dla funkcjonujących gospodarek, przyjaciele z Zachodu zdecydowali się wspomóc dawne kolonie w tworzeniu struktur i mechanizmów zwalczania przemytu. Dla lepszego efektu wizerunkowego, DEA (Drug Enforcement Administration, czołowa armia na froncie wojny z narkotykami) miesza do tematu Al-Qćdę, która rzekomo w ten sposób finansuje swoje operacje terrorystyczne.

Rozszerzenie areny bezsensownej wojny z narkotykami oczywiście w żaden sposób nie odetnie londyńskich klubów i włoskich biznesmenów od stałej dostawy andyjskich stymulantów. Kiedy sytuacja w Afryce Zachodniej zrobi się zbyt gorąca, przemytnicy się ulotnią, zostawiając za sobą spuściznę w postaci struktur CIA. Gdzie trafią następnie – na Grenlandię, Bliski Wschód, arktyczną Rosję – nie wiadomo. Z pewnością ofiarami wojny między amerykańskimi służbami specjalnymi a kolumbijskimi przemytnikami, padną jednak jak zwykle miejscowi.

Maciej Kowalski

Oceń ten artykuł
(1 głos)