Legalizacja koki - Za: 167 Przeciw: 17
Artykuły powiązane
Po tysiącach lat obecności w Andyjskiej kulturze i 50 latach bezsensownej, szkodliwej i źle funkcjonującej prohibicji, koka miała niedawno szansę powrotu do łask. Propozycję wykreślenia liści z listy substancji zakazanych zablokował jednak wiedzący jak zwykle lepiej Wujek Sam.
Liście koki (Erythroxylum coca), w przeciwieństwie do produkowanej z niej kokainy, charakteryzują się umiarkowaną szkodliwością, porównywalną raczej z tytoniem czy kawą. Lekki stymulant, zażywany był przez miejscową ludność na długo przed przybyciem kolonizatorów. Zresztą ci ostatni również docenili właściwości rośliny, widząc jak zwiększa ona wydajność tubylców zapędzonych do niewolniczej pracy w kopalniach. Wprowadzenie w 1961 roku prohibicyjnej Jednolitej Konwencji ONZ, traktującej liście koki na równi z kokainą czy heroiną, niewiele swoją drogą w tej kwestii zmieniło. Ambasada USA w stolicy Boliwii La Paz serwuje napar z liści koki swoim gościom - podobnie jak miejscowe lotnisko przylatującym turystom - dla złagodzenia choroby wysokościowej (lądowanie w położonym ponad 3000 m. n.p.m. mieście może dosłownie przyprawić o zawrót głowy). Szczytem hipokryzji jest zatem fakt, że podczas gdy Ambasador USA popija ze smakiem herbatkę z koki, jego koledzy w kraju blokują inicjatywę Prezydenta Boliwii Evo Moralesa, aby wykreślić ją z listy substancji zakazanych.
Od momentu dojścia do władzy, Evo Morales pomimo katastrofalnej w skutkach polityki gospodarczej, prowadzi konsekwentną kampanię na rzecz odzyskania dobrego imienia przez kokę, symbol jego kraju. Oprócz happeningowych akcji, typu przekazywania koki zagranicznym politykom, czy ostentacyjnego żucia liści na międzynarodowych szczytach, Morales doprowadził do powstania w kraju prawdziwego przemysłu opartego na koce. Pomimo presji ze strony ONZ (a właściwie USA), produkty zawierające ekstrakt z liści koki (nie mylić z kokainą!) z powodzeniem sprzedawane są na lokalnym rynku. Jeden z podstawowych składników oryginalnej receptury Coca-Coli powoli wraca do łask. Widząc pozytywną zmianę wizerunku koki za granicą, Boliwia wnioskowała w ubiegłym roku o oficjalne rozpoznanie roli koki w jej dorobku kulturowym i wyłączenie z przepisów Jednolitej Konwencji. Koka zostałaby uwolniona 31 stycznia, jeśli tylko żadne z państw nie wniosłoby swojego sprzeciwu.
Powołując się na ryzyko wzrostu produkcji kokainy (której są, swoją drogą, największym na świecie konsumentem), Jankesi zaprotestowali przed dopuszczeniem do legalizacji koki. Co ciekawe, obaw takich nie wyraziło żadne inne państwo. Część krajów sygnalizowała swoje zaniepokojenie, jednak jak się okazało - wynikało ono głównie z niewiedzy. Koka, kokaina - jedna cholera, w oczach przeciętnego króla, premiera czy prezydenta. Skuteczna kampania informacyjna rządu Boliwii sprawiła jednak, że początkową niechęć udało się przezwyciężyć w prawie wszystkich przypadkach. Niestety bezsensownego oporu ze strony USA przezwyciężyć było nie sposób. Spośród 184 państw, które podpisało jednolitą konwencję, ba amerykański apel o sprzeciw wobec legalizacji koki odpowiedziało zaledwie 16, dla których bardziej niż dziedzictwo kulturowe Boliwii liczą się dobre relacje z USA. Sprzeciw zgłosiły ostatecznie USA, Bułgaria, Dania, Estonia, Francja, Japonia, Kanada, Łotwa, Malezja, Meksyk, Niemcy, Rosja, Singapur, Słowacja, Szwecja, Wielka Brytania i Włochy. Zawiłości funkcjonowania ONZ sprawiają jednak, że pomimo całej pro-demokratycznej otoczki, głos niektórych członków liczy się bardziej, niż innych. W tym smutnym przypadku, głos sprzeciwu USA okazał się silniejszy, niż milczące przyzwolenie prawie całej reszty świata (w tym Polski). Evo Morales musi zatem poczekać z podbojem świata produkowaną w jego kraju herbatką z koki.