Getto śmiechu
A w tym klipie – jak to w „Szkle” – siedzą sobie dwa niemłode już śmieszki (w tym wydaniu Sianecki i Jachimek) i gaworzą pociesznie na temat z obrzeży tzw. „niusów” – słowem, międlą między sobą, ku uciesze esemesujących widzów ochłapy tematów za mało poważnych, by zajęli się nimi koledzy z prime-time’u. Infotainment pełną gębą, ale nie ma jeszcze powodów by się czymkolwiek ekscytować – ani te żarciki specjalnie śmieszne (taki pan Jachimek jest współodpowiedzialny za polską scenę kabaretową – co dobrze uzmysławia poziom widzów w programie), ani specjalnie interesujące (OK – nikt nie wymaga, by program TVN-u ubogacał go poznawczo) – gdyby nie to, że w oglądanym przeze mnie właśnie klipie zgrywusy te nasze kochane dowiadują się o możliwości użycia konopi jako rośliny enegetycznej. No i zaczyna się ubaw...
Parę słów wprowadzenia – pod koniec stycznia poseł Twojego Ruchu Jacek Najder w świetle nieszczęsnych fleszy zgłosił propozycję nowelizacji dobrze nam znanej Ustawy, tak, by dopuszczona była hodowla konopi włóknistych w celach przemysłowych – tylko tyle [projekt współautorstwa Spliffa – przyp. red.]
Problem polega na tym, że materiał został zarejstrowany przez TVN, a najwidoczniej szanownym redaktorom zestawienie „konopie+energetyka” skojarzyło się tylko z jednym („czekaj Patryk, konopie to te skręty, których nikt nam nie chciał sprzedać na Balu Politologa w 2004?”) – i w ten sposób temat zaszufladkowany jako krotochwilny rzucono na żer poczciwym śmieszkom ze „Szkła”. Katalog suchych jak konferansjerka Skiby na Juwenaliach jednostrzałowców generalnie dobrze uzmysławia poziom wiedzy typowej korpoandżeli/redaktora TVN-u na temat zastosowań konopi – cała zajawka z konferencji prasowej wyłania się z kłębów dymu, pojawiają się żarciki o radości, którą ma narodowi dać spalanie biomasy, ileż przy tym „niepowstrzymanego śmiechu”... Oprócz żarcików słownych, bardziej jeszcze żenuje nerwowy humor redaktorów Sianeckiego i Jachimka – irytująca mieszanka kuksańców pod bok, mrugnięć okiem i chichotów – przypomnijcie sobie co się działo, gdy na biologii w gimnazjum pojawiała się plansza z penisem, to będziecie mieli mniej – więcej obraz tej spiętej wesołości. Z tą różnicą, że chichoczą tu jak podlotki dwaj goście po czterdziestce. Ok, odpuśćmy głupkowatą radość Jachimkowi – koniec końców, jako weteranowi sceny kabaretowej bolesna żenada własnych żartów nie jest mu z pewnością obca. Ale – do licha ciężkiego – obok niego siedzi dyżurny gospodarz programu publicystycznego w największej polskiej telewizji, dojrzały gość w marynarce i okularach – i rechocze jak mała żabka z własnego skojarzenia „konopi” z zakazanym >mrugnięcie okiem< hajem! A wraz z Panem Sianeckim rechocze pół Polski?
Po pierwszej minucie materiału miałem już w głowie jakiś obraz – dobra, to tylko materiał wynikający z niewiedzy, przypomnij sobie chłopie posłankę Kempę, i to, że jakieś typki w TV nie widzą różnicy miedzy indyjką, a przemysłówką nie będzie twoim największym zmartwieniem. Ot – dwóch ancymonków brandzluje się swoją ignorancją, na tyle dużo naoglądałeś się już w życiu telewizji, że nie powinno cię to dziwić, a już na pewno nie na tyle, by wyrabiać sobie na tym wierszówkę...
Ale w sześćdziesiątej sekundzie Sianecki wypala z czymś, co wywraca do góry nogami całą interpretację w stylu „nic nie wiemy o konopiach, he, he, palenie trawki, he, he, zapraszamy na reklamy”. Otóż pan redaktor wypala z „ale wie pan, ja nieco czytałem...” (usłyszawszy takie zdanie w rozrywkowym programie na TVNie już powinienem się domyśleć, że coś jest nie tak) ... po czym, przy wtórze podśmiechujek gościa, który na życie zarabia opowiadając śmiesznym głosikiem suchary na kabaretonach, wyjawia swoją całkiem przyzwoitą znajomość pozarekreacyjnych zastosowań konopi, tylko po to, by za chwilę i już do końca chcichrać się dalej. Wait, wait – to o co chodzi?
Wiecie, może powinniśmy się cieszyć, że pod płaszczykiem sztubackich podśmiechujek Sianecki przemyca jednak jakąś wiedzę do słodkich główek swojej widowni – i gdzieś między informacją o racie trzydziestoletniego kredytu na chatę w Białołęce, a wynikami jakichś nieziemsko drogich zawodów narciarskich za wschodnią granicą, ostanie się jednak jakaś sensowna informacja?
Dobra, dobra – a może jestem naiwny? Może mam (mamy?) wszyscy w głowie jakiś obraz dogłębnej niewiedzy rodaków na temat konopi – w obliczu której wystarczyłaby po prostu edukacyjna praca u podstaw i pewnego pięknego dnia nad Wisłą zapanuje sensowne prawodawstwo, a ganja stanie się tematem nudnym jak wywiady z Wajdą. A może jest już tak, że jest ona tematem względnie znanym, na tyle dobrze, by czterdziestoletni kabareciarz chichrał się porozumiewawczo do swojej publiki („wy wiecie i ja wiem, że po trawce są napady śmiechu”) na wspomnienie konopi, które kojarzą mu się tylko z paloną w akademiku marychą? Może jest tak, że drugi pan redaktor jest po prostu cynicznym gościem, którego w gruncie rzeczy mało obchodzi praktyczne zastosowanie zakazanej roślinki – a przynajmniej nie na tyle, by odpuścić sobie podśmiechujki, które tak bawią jego kolegę – i najwyraźniej widzów, których parnter w studio zna pewnie dobrze – wszak na improwizowanym błaznowaniu zjadł zęby?
A może jest i tak, że za spychanie konopi w niepoważne limbo między potepięniem a normalnością, odpowiedzialni nawet bardziej od – gimme a break! – dziennikarzy (których wszak z powodu jego sensacyjności zastosowanie rekreacyjne interesuje bardziej od tysięcy pozostałych – jeśli nie wyłącznie) jesteśmy my – szeroko pojęci aktywiści? A wraz z nami sprzedawcy fantazyjnych fifek i koszulek, twórcy wszelkiej maści, słowem – wszyscy zafiksowani na, ba – czerpiący zyski – tylko i wyłącznie z rekreacyjnej strony wszechstronnego krzaka? Może dopóki głównym targetem całej gadaniny o legalizacji będzie osiemnastolatek w bluzie z napisem „grube lolo”, to najodpowiedniejszym miejscem dla konopi będzie właśnie bezpieczny kącik zarządzany przez wesołków z masowych mediów – getto śmiechu?
Artykuł z 50 numeru Gazety Konopnej SPLIFF
(Robert Kania)