CAŁA GÓRA BARWINKÓW
Gdy słyszę słowo barwinek, staje mi przed oczami Stanisław Vincent ze swą sagą, w której Barwinkowy wianek zajmuje miejsce całkiem ważne, jeśli nie centralne i dość istotne w tradycji Małych Ojczyzn. Jest to oczywiście ezoteryczna tradycja, związek z historią akcydentalny mająca. Niemniej potwierdzająca tezę, że rege jest czymś więcej, niż tylko muzyką i więcej niż tylko taneczną. Taki trochę inny dokument epoki, w której wszyscy są inni, niż ci opisani przez publikatory.
Bo dla niemal wszystkich słuchaczy C.G.B. ostatnie słowo nazwy to barwniki, skojarzenie więc z Vincentem pozostaje niezwykle odległe, jeśli wręcz niemożliwe. Ale tak to jest. Peter Tosh mówił, że przesłanie tekstu trafia do tańczących na wspomnienie tańca, gdy ruch jest możliwy tylko w imaginacji. Wiedzą to dobrze osoby niepełnosprawne, obdarzone różnego rodzaju defektami. Tomasz Stańko wręcz w ułomnościach widzi ścieżkę samorealizacji. Rege można więc postrzegać jako rodzaj ułomności. Jest wprawdzie w ludowych przekazach określenie „nie ułomek” jako synonim siłacza, niemniej oznacza raczej wysoce rozwiniętą specjalizację, która i tak przekracza poziom normy, zwyczajny i przeciętny. Najlepiej obrazuje to Krzywa Gaussa. Jest ona ilustracją statystycznego rozkładu prawdopodobieństwa. Choć to tylko teoretyczna możliwość, dziwnym trafem przypomina swym wyglądem szereg zjawisk, znanych ze świata fizyki. Nie trzeba więc odwoływać się do istnienia światów duchowych, by poszukiwać uzasadnienia dla twierdzeń, przeświadczeń i wierzeń, rzucających światło na naszą percepcję. Wspomniany Tomasz Stańko mówi o świetle specjalizacji. Gdy teraz zaczynam współpracę z etnografką, widzę, jak inaczej czyta ona teksty przez pryzmat odkryć nowej epoki. Gdy była w Meksyku, próbowała grzybów, nie wnikając w opisy Castanedy i McKenny. Jej wiedza pozostaje ezoteryczna, pomimo licznych epistemologicznych dokumentów. Co ciekawe, jest owa krzywa obrazem tak góry, jak i fali. Przypomina mi drzeworyt autorstwa bodaj Oshigare, a ponadto logo studia Złota Skała. Rozrzut skojarzeń jest więc przeogromny i nawet nie wiem, czy zespół C.G.B. jest w stanie w nim uczestniczyć. Dodatkowo mam jeszcze, nie wiem skąd wzięte, wyobrażenie barwinka jako rośliny obrastającej groby. Sam widziałem takie w różnych strefach klimatycznych. Barwniki to składniki koloru i jego elementy. Stąd widzenie ich jako żywiołu jest niezwykle trafną opcją dla adepta, poszukującego własnej drogi dociekań. Na tym polega uzasadnienie, że rege to coś więcej, niż tylko muzyka. Jej twórcy głoszą, że to edukacja i kultura. Chcąc odpowiedzieć na pytanie, co to jest rege możemy polecić z pełną odpowiedzialnością album „Mam kłopoty” na początek, a potem jako kontynuację albo historię współczesnej sztuki, o jakiej informuje ta płyta albo fragmenty estetyki, którą muzyka promieniuje. O tekstach nie wspominam, jako że dla mnie pełnią one rolę instrumentalnych i melodycznych dodatków do dramaturgii.
Tomasz Stańko wspomniał w jednym z wywiadów, że na płycie „Peyotl” partie tenorowego saksofonu powierzył aktorowi. Dla mnie był to wtedy poznawczy szok. Przywykłem bowiem do ważności słowa. A tu raptem okazało się, że tekst może być wehikułem muzyki. Wiedzieli o tym starożytni, rozwijając tak zwane mnemotechniki. Nauki rytmów niekoniecznie parzystych i również nie na trzy. Wedle Stańki jazz jest graniem dwa na trzy. Rege zaś to precyzja rytmu, granego w jednym akordzie. Coś jak akompaniament w pieśniach Carlebacha. Na jednym akordzie oparta modlitwa o miłość i pokój. Chasydzi w żydowskiej tradycji są jak rastafarianie w chrześcijaństwie. Aczkolwiek w przypadku C.G.B. jest to skojarzenie egzotyczne, oryginalne i odległe. Więcej tu bowiem publicystyki, charakterystycznej dla polskiego hip-hopu. Niemniej brzmienie samo w sobie pozwala nam na instynktowną reakcję rozpoznawczą. Niewiele wiedząc o historii stylu i gatunku możemy sobie pozwolić na różne fabulacje, prezentowane w kolejnych nagraniach. Pomijając zatem merytoryczną wartość płyty, pozostać możemy przy jej dramaturgii. Stanowi ona bowiem przykład partytury godny naśladowania. Skojarzenia natomiast pozostaną kwestią ezoterycznych dociekań interpretatorów. Nie ma ich zbyt wielu i nawet sami członkowie zespołu nie nazbyt chętnie wkraczają w tę strefę refleksji. Ale nie jest to ich zadaniem ni celem przedsięwzięcia, określanego jako C.G.B. Tradycja dla przyszłości jest wiedzą dostępną przeraźliwie nielicznym.
Tomasz Stańko wspomniał w jednym z wywiadów, że na płycie „Peyotl” partie tenorowego saksofonu powierzył aktorowi. Dla mnie był to wtedy poznawczy szok. Przywykłem bowiem do ważności słowa. A tu raptem okazało się, że tekst może być wehikułem muzyki. Wiedzieli o tym starożytni, rozwijając tak zwane mnemotechniki. Nauki rytmów niekoniecznie parzystych i również nie na trzy. Wedle Stańki jazz jest graniem dwa na trzy. Rege zaś to precyzja rytmu, granego w jednym akordzie. Coś jak akompaniament w pieśniach Carlebacha. Na jednym akordzie oparta modlitwa o miłość i pokój. Chasydzi w żydowskiej tradycji są jak rastafarianie w chrześcijaństwie. Aczkolwiek w przypadku C.G.B. jest to skojarzenie egzotyczne, oryginalne i odległe. Więcej tu bowiem publicystyki, charakterystycznej dla polskiego hip-hopu. Niemniej brzmienie samo w sobie pozwala nam na instynktowną reakcję rozpoznawczą. Niewiele wiedząc o historii stylu i gatunku możemy sobie pozwolić na różne fabulacje, prezentowane w kolejnych nagraniach. Pomijając zatem merytoryczną wartość płyty, pozostać możemy przy jej dramaturgii. Stanowi ona bowiem przykład partytury godny naśladowania. Skojarzenia natomiast pozostaną kwestią ezoterycznych dociekań interpretatorów. Nie ma ich zbyt wielu i nawet sami członkowie zespołu nie nazbyt chętnie wkraczają w tę strefę refleksji. Ale nie jest to ich zadaniem ni celem przedsięwzięcia, określanego jako C.G.B. Tradycja dla przyszłości jest wiedzą dostępną przeraźliwie nielicznym.
Facebook YouTube