TROCHĘ INNE SEKWENCJE
I to w czasach, gdy ledwo się tlił pomysł samodzielnego studia. Mówimy o początkowych latach osiemdziesiątych. Gdy przyjrzeć się rozbiorom i ustaleniom, jakich wtedy dokonywano, nie dziwi eksplozja różnorodności. Niemniej dominuje eksperyment jako metoda poznawcza. Nawiązując zatem do takiego poziomu refleksji, to, co marginalne staje się akcydentalne, transcendując niejako poza to, co minimalne wśród przerażająco nielicznych mniejszości. I bynajmniej nie chodzi tu o ego. Przynajmniej długowieczność jeśli nie nieśmiertelność.
To alternatywa, tak dla reinkarnacji jak dla zmartwychwstania. Jest to ilustracja poglądu, że więcej mamy przyjaciół w zaświatach niż na ziemi. Ostatecznie pierwsze polskie fragmenty Tao te King wyszły spod pióra Jarka Markiewicza, którego cytowałem tak w swojej pracy dyplomowej, jak i w pierwszej świątecznej audycji. Jarek rozpoczynał filozoficzne studia u jezuitów, stąd naturalne późniejsze zainteresowania Orientem. Nie należy jednak zapominać o wpływach innych chrześcijańskich denominacji klasztornych i zakonnych w tamtych czasach, nie mówiąc już o protestantach. Benedyktyni, dominikanie, franciszkanie, redemptoryści, ewangelicy, zielonoświątkowcy i baptyści, orthodoksi różnej maści i proweniencji. Starozakonni i starowiercy. Świecki Kościół i świeccy święci. Różni guru, sadhu i riszi. Mistrz i nauczyciel jako utopia i idea. Możność dla aktu, którego potencja zawiera się w intencjach możliwych do wypełnienia. Inspiracja i natchnienie, ukierunkowane w stronę, gdzie nie istnieje światło bez cienia. Ponad sześć milionów odcieni szarości. Taka była nasza reakcja na odkrycie, że istnieje sześć milionów odcieni bieli, podczas gdy czerń jest tylko jedna. Zaczerpnięte z enuickiego światopoglądu przeświadczenie zyskało nowe znaczenie w świetle badań i doświadczeń Jarka. Na tyle istotne, doniosłe i ważne, że porzucił poezję by oddać się malarstwu. Ciekawostką jest to, że tamten moment zwykło się uważać za narodziny nowej fali. Pojęcie przypisane pierwotnie poezji ma swój odpowiednik w muzyce, w plastyce natomiast, poza Markiewiczem, trudno przytoczyć dla przykładu jakiś obraz. Czasopismo Non Stop publikowało Jego wiersze i obrazy jako jedyne w oficjalnym obiegu i poza wpływami cenzury, choć w podziemiu oficjalnie funkcjonowało wydawnictwo Przedświt. Jego sygnaturę ma też album Trix Master Arkester formacji Asunta, datowany na rok 2oo1. W oryginalnym projekcie za ilustrację służą fragmenty partytur, użytych w Drugim Studio Wrocławskim do tworzenia muzyki w spektaklach Phaedra – Seneca. Dobrze wszyscy pamiętamy i wiemy, jak zaczynaliśmy w teatrze. Była to więc i tam nowa fala. Ja jako epigon a Jarek jako ten, który to wszystko inicjował.
Mój poetycki debiut w Nowym Wyrazie to także Jego zasługa. Z pięciu wierszy trzy umknęły konfiskacie. Jeden z nich wszedł do kanonu naszych prezentacji. Fragment autorskiej inscenizacji Jarka możemy zobaczyć na filmie Palec Boży. Opis pracy w Teatrze Laboratorium, jedyny odpowiadający temu, co się wtedy tam działo, możemy odnaleźć na kartach powieści Chaos wita w tobie łotra i świętego. W opowieści o hipisach Kamila Sipowicza Jarek reprezentuje wątek mesjanistyczny, który i w nowej fali dochodził do głosu. To stanowi wspólnotę tematów kręgu twórców i wykonawców, owładniętych przez idee i utopie. Tak jak Jarek trafił na Tao te King, tak my, podążając jego śladem, musieliśmy spotkać I–Cing, Księgę Przemian w jej pełnym wydaniu. Chrystologiczny motyw jako wątek i temat refleksji przybiera postać para–doxa, dla której Grotowski szukał miejsca poza teatrem, by ostatecznie zagościć w domenie antropologii, awangardy a nawet i filozofii.
Roberta spotkałem na Starówce, co jest równie naturalne jak wszystko inne. Bo gdzie, jak nie tam? Mając za sobą kilka doświadczeń z głębokiego, teatralnego off’u, gdzie mogłem trafić, jak nie do składu powstającej wówczas formacji. Osobista historia, jaką wiążę z opowieścią na ten temat, odbiega nieco od jej alternatywnej wersji, bo nie do końca wiadomo czego być by miała afirmacją. Zdjęcia z koncertu w kościele Paulinów świadczą już o katakumbowym rycie. Te z ostatniego występu Brygady Kryzys są tu tylko naturalną konsekwencją. To ona sprawia, że jako implikacja pojawia się efemeryda Kanał i hybrydy, takie jak Salut, I–Land czy potem Kultura.
Ze Starówki do Centrum nie jest daleko i mając na względzie wygodę jako warunek poczucia bezpieczeństwa przystąpiłem do holdingu, którego efektem stał się Grandfestiwal Róbrege. Jako alternatywa Jarocina stanowił on afirmację trochę innej muzyki. Skierowany też był bardziej w stronę tego, co w nowej epoce określa się jako multimedia. Legendarny Luxus jako zbiorowy autor scenografii czy formacja Totart w roli konferansjera to algorytmy i wzory, z jakich korzysta potem kultura popularna i masowa.
Co ciekawe, gdy Salut i I–Land uczestniczą w akcji Biblia dla narodów świata, manager grupy Dezerter debiutuje jako publicysta wiodącego na prasowym rynku czasopisma wywiadem z niemiecką gwiazdą porno, po to, by wkrótce potem zabłysnąć jako prozelita i neofita. Nie wiadomo, czego by to miała być afirmacja. Nam bardziej przypada do naszych gustów i upodobań pierwsza informacja o zespole Nirvana, której autorem jest dziennikarz, nie dość, że z Polski to jeszcze z niszowego miesięcznika. Porno–biznes, jak wiadomo, kompletnie splajtował, nie tylko w Polsce ale i na świecie. Nawet w Amsterdamie, w czerwonej dzielnicy, wyburzono burdel wznosząc w to miejsce buddyjską świątynię. Są plany, by w najbliższej przyszłości podobnie uczynić z innymi placówkami. – memory
– A pamiętasz może jak nazywał się ten koleś, co przychodził do Remontu, siadał w kącie i częstował różnych ludzi haszem? Sam nie palił, mówiąc, że ma już dość. A potem zadawał różne pytania, notując coś w międzyczasie. Miał też młodszych współpracowników, którym kazał mówić do siebie Szefie. Okazało się potem, że był neofitą. Dopiero co przyjechał do naszego miasta a przedtem zasłynął jako wydawca. Poznałem go, gdy przyszedł do Fundacji. Starał się o dofinansowanie kolejnych tomików wierszy i dla sławy był mu potrzebny jakiś skandal. A najbardziej skandalizujące w tamtym czasie były nieformalne grupy na Wybrzeżu. Najsmutniejszy rozdział ich historii stanowiła współpraca z nową bezpieką. Stara przechodziła proces weryfikacji, potrzebne więc były nowe kadry i koleś chciał się chyba załapać w jej szeregi. Po sposobie zadawania pytań można się było zorientować, że odbywał jakieś szkolenia.
Była to wprawdzie amatorszczyzna z pogranicza socjotechniki i terapii grupowej, jednak na młodych buntownikach sprawiała wrażenie walki z systemem. Każdy, kto czuł się jakoś związany z anarchizmem lądował na jego celowniku. Z takich ludzi rekrutował też swoich współpracowników. Ostatecznie wylądował w telewizji jako reprezentant środowiska, o którym ono samo ma dziś niewiele do wspomnienia. Wszyscy powtarzają, że byli wtedy młodzi i nie bardzo wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi. Chcieli być znani, jaka każdy, nie tylko w tamtym czasie. Dawali sobie wmówić, że reprezentują młodzież, choć przecież nie byli dziećmi. Podpisywali profesjonalne umowy i kontakty, czując się twórcami kultury i sztuki. – Albo koleś, który należał do pedalskiego1 lobby w telewizji? Potrafił załatwić honorarium nawet za program przed emisją. Interesował się jazzem, teatrem i awangardą a przy okazji był też dilerem różnych używek i narkotyków. Więc gdy pojawił się punk–rock i nowa fala, automatycznie stał się patronem jej poczynań i promotorem. Zasłynął jako menager i producent niejednego artystycznego przedsięwzięcia i próbował nawet kariery w zawodowych związkach. Bardzo pomocna i zasłużona postać. – Były też pomniejsze figury na firmamencie nowej kultury. Opowiadano sobie o nich legendy i anegdoty. Dziś nie ma o czym wspominać, taka była bowiem socjalistyczna moralność. Każdy był za coś odpowiedzialny i wszyscy byli w opozycji.
Spytasz, jak to było możliwe? Po prostu każdy budował ten system na swój sposób. Tak było kiedyś, tak jest teraz i tak będzie w przyszłości. Byli też tacy, co wyjeżdżali za granicę by więcej tu nie wrócić. I byli tacy, co wracali, chyba tylko po to, by nie wspominać, jak tu było dawniej. I byliśmy my, tacy jak ja i ty, o których wiemy, że są niezastąpieni. I to bodaj jedyne pocieszenie.
Atrakcje epoki transformacji ustępują miejsca nowym aspektom duchowym. Wśród nowych wyznań funkcjonują u nas mormoni i świadkowie Jehowy. W planach mamy największy meczet w środkowej Europie i zapominamy, że hotel Forum budowali w Warszawie muzułmanie, nazywając ich Szwedami. Gdyby nie rege, z jej misją i przesłaniem, wiele zjawisk musiało by pozostać w sferze tajemniczych koincydencji. Dlatego tajemnicze muszą pozostać korzenie rege w Polsce.
Źródła natomiast pozostają oczywiste. Są nimi 12Rael i Misty in Roots. Gdyby dane nam było odtworzyć koncertową trasę tamtych czasów ujrzelibyśmy hybrydowy holding, poszerzony o lokalne zespoły i grupy nie tylko muzyczne. Namiot cyrkowy Grandfestiwalu Róbrege jest tu symbolem imprezy objazdowej i odjazdowej, której projekt nigdy nie został zrealizowany. Tradycja kino–teatru, ruchomych obrazów, wędrownych grup i zespołów, zbiorowisk dziwolągów i innych tego typu atrakcji nie stworzyła kanonu dla wspólnoty sportu, rozrywki i rekreacji. Dzisiejsze reklamówki to w większości obrazki nieszczęść, wzbudzające współczucie. Nie to miał na myśli doktor Goebels, gdy wymyślał reklamę, choć podobnym tropem podążył Billy Graham, stając się pierwszym multimedialnym kaznodzieją. Echa jego poczynań nie były obce organizatorom Grandfestiwalu Róbrege. Robert jest jednym z nich.
Od naszego spotkania na Starówce minęło niewiele czasu, choć nastał stan wojenny i nie można już było wyjechać do Anglii czy gdziekolwiek indziej, nie mówiąc o Indiach Zachodnich czy innych krainach Orientu. Po powrocie z Helsinek musieliśmy stać się jedną załogą. Niczym zespół teatru z marzeń Cynkutisa. Jego pomysł, by na scenie Jarocina zaprezentować teatralny spektakl, odwoływał się do naszych doświadczeń. Gdy obejrzał nasz koncert we Wrocławiu, określił go słowami obrzęd, ceremonia. I choć obca mu była misja, filozofia i przesłanie Rastafari, bezbłędnie rozpoznał Roberta jako lidera i podmiot całej dramaturgii.
Chwilę przedtem graliśmy w Poznaniu, gdzie utwory trwały tak wolno i długo, że publiczność zaległa na parkiecie jak we śnie. Nie byliśmy punkową formacją, by w zapowiedziach kolejnych utworów zachęcać słuchaczy do tańca. Czas poprzedzający wejście na scenę wypełniły nam śpiewy i granie na bębnach. Taka to była wtedy medytacja.
@udioMara
Facebook YouTube