A+ A A-

NOTY WTÓRE

Nim zaznajomiłem się z założeniami koncepcji imitacji i naśladownictwa, znanej też jako memetyka, byłem poniekąd wyznawcą poglądu głoszonego przez Marleya, że rege to coś więcej niż tylko muzyka. Mówił niejednokrotnie, że rege to kultura. W połowie lat 70 istniało około tysiąca definicji kultury, zebranych przez Kroebera w jego słowniku. Niektóre przywłaszczyli sobie późniejsi teoretycy, nie próbując nawet dociekać ich źródeł. Marley odwrócił kolejność skojarzeń.
  
Przedtem kultura musiała być jakaś a teraz stała się czymś. W Jego czasach czytaliśmy te same relacje ze świata. I choć jego czas ciągle trwa, to świat zmienił się na tyle, że coraz trudniej odnaleźć wieści i dzisiaj prawdziwe. Zaczęliśmy go słuchać w dwojakiej wersji, ze studia i z koncertu. I gdy jedni słuchali kolejno wychodzących realizacji, inni sięgali po dawniejsze nagrania, traktując je jako alternatywę ewidentnej komercji, w jaką wydawał się popadać Marley. Co ciekawe, jedni i drudzy słuchali też Bunny Wailera i Petera Tosha a nawet UB40 i Jimmy’ego Cliffa. Z tych, co polubili I Jah Mana, nieliczni mogli Go teraz usłyszeć w Lublinie. Dla mnie, obok spotkania Samuela Claytona, było to poważne źródło poznania i nauk, na jakie trafić można jedynie przez przypadek. Podobną rolę odegrała książka „Catch a Fire”. Razem z filmem i płytą o tym tytule ustanowiła nowy kanon rege kultury.
 
    W świetle tego, co pisze jej autor, Timothy White, rozproszone dotychczas wątki uzyskały nowy porządek a wiele rzeczy odnalazło właściwe sobie miejsce. Przygoda Marleya z nagrywaniem pierwszej piosenki jako żywo przypomina epizod z filmu „The Harder They Come”, którego ścieżkę dźwiękową, wydaną na płycie, sygnował swym imieniem Jimmi y Cliff. W książce jest on tym, który prowadzi Marleya do producenta. Magiczny realizm owych sytuacji wyrasta na gruncie modernizmu. Film od książki dzieli lat dziesięć a na jej polską wersję musieliśmy czekać kolejne ćwierćwiecze.
 
    Myśląc o współczesności jako o epoce modernizmu mamy do dyspozycji prawie cały miniony wiek, gdzie nawet socjalizm nie jest kreacją zbiorową. Wedle definicji Michała Arcta modernizm to kierunek w sztuce, zgłębiający i odtwarzający chwilowe stany ludzkiej duszy, nacechowany krańcowym indywidualizmem i egotyzmem. W myśl tej definicji Bob Marley jest modernistą, dążącym do demokratycznej i społecznej odnowy. Rege jest dla Niego sztuką antyczną, muzyką graną na dworze Królów Abisynii, która przetrwała, jako ludowa, w mitach i legendach, przypowieściach i przysłowiach. Dzięki nowej technologii może być ciągle tworzona na nowo. Z równym upodobaniem możemy dziś słuchać płyty wydanej w lipcu 2007 r. jak i „Catch a Fire”, datowanej na 1973 r., nie dziwiąc się nawet jak dalece odbiegły od oryginału dzisiejsze wersje techno–trance [por. utw. 400 Years śpiewany głosem Petera Tosha]. Czy przetworzone i unowocześnione tematy naśladują choćby w części koncepcję Marleya czy są jedynie imitacją wydaje się nie mieć już takiego znaczenia jak kiedyś. Czy rege z Afryki jest innym naśladownictwem niż to pochodzące z Czech, Niemiec, Polski, Ukrainy, Rosji czy Estonii? Narażam się na śmiech, twierdząc, że wolę imitację od oryginału, ale poza Marleyem niewiele mam płyt innych jamajskich wykonawców. Słucham więc nowowstępujących do rege świata i poświęcam im tyle samo czasu co archiwaliom. Wśród nowości widzę formację Żywica z Bytomia, której twórczość ma się nijak do tego, co tu piszę. Nie ulega jednak wątpliwości, że grają rege i nie ma znaczenia, kogo naśladują ani jakie mają brzmienie. Recepta Reggć Desmonda Dekkera podaje dokładnie jakie ma być instrumentarium, jakie głosy i jak użyte. Od czasu, gdy Bob Marley nagrał Redemption Song z towarzyszeniem gitary, mało kto ją już jednak stosuje. Skrajny indywidualizm modernizmu stał się w nowej epoce światopoglądem o tyle naturalnym co ezoterycznym a sytuacje niszowe, tak samo jak dawniej, napędzają kulturę ukierunkowaną w przyszłość.
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Więcej w tej kategorii: « @udioMara VII: REGE NOTY »