Wnioski oficjalnych rządowych komisji d/s cannabis
Już w XIX wieku komisje angielskie w Indiach w swoich raportach na temat konopi stwierdzały, że trudno oddzielić zastosowanie medyczne od rekreacyjnego. Eksperci przypominali, że są one używane od czasów niepamiętnych i jest to usankcjonowane hinduską religią. Opowiedzieli się przeciw zakazowi, natomiast za polityką redukcji szkód. Nawet szefowie policji ostrzegali, że delegalizacja konopi skłoni ludzi do sięgnięcia po inne środki.
Wspomniana angielska Komisja d/s Konopi w Indiach stwierdziła w swoim raporcie m. in.: „Konopie są nazywane ‘dawczyniami radości’, ‘drogowskazem do nieba’, ‘niebiańskim przewodnikiem’, ‘niebem biedaka’, ‘pocieszycielką strapionych’. (...) Żaden człowiek nie jest tak dobry jak religijny użytkownik konopi. Zakaz lub poważne ograniczenie dostępu do tak łaskawego ziela spowodowałoby wielkie cierpienie i niezadowolenie, zaś wśród dużych grup ubóstwianych ascetów - wielki gniew. Zakaz odebrałby ludziom pocieszenie w strapieniu, lekarstwo w chorobie, strażnika, którego łaskawa protekcja chroni ich przed wpływami zła. (…) Hinduscy jogini biorą głębokie hausty, aby skoncentrować myśli na Wieczności. Dla Hindusa ich duch jest duchem wolności i wiedzy. Na liść konopi, podobnie jak na Biblię, składane są przysięgi. Studiujący święte pisma dostają wcześniej do picia konopny napój - bhang, aby osiągnąć odpowiedni stan umysłu.“
Jednym z pionierów zmiany był burmistrz Nowego Jorku F. La Guardia, który już w 1937 r. nie uwierzył rządowi obwiniającemu konopie za wzrost przestępczości wśród nieletnich i stwierdził, że nie mogą istnieć prawa, których nie da się wyegzekwować. Powołał on zespół 31 naukowców o różnych specjalnościach. Badali oni problem pod kątem medycznym i socjologicznym przez 6 lat. Uczeni obalili większość propagandowych mitów. Orzekli, że używanie konopi nie prowadzi do agresywnych lub niekontrolowanych seksualnych zachowań ani nie narusza osobowości. Było to pierwsze z wielu oficjalnych sprawozdań, które zostały ocenzurowane, skonfiskowane lub wyrzucone do kosza przez kolejne amerykańskie rządy. Taki sam los spotkał później wnioski rządowej komisji powołanej przez prezydenta Nixona, później zaś raport Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
Amerykańskie Stowarzyszenia Lekarzy i Prawników (American Medical Association, American Bar Association) ogłosiły w 1961 r. raport polemizujący ze stanowiskiem rządu, że narkomani to przestępcy, a nie chorzy. Usłyszeli od rzeczników Federalnego Biura Narkotykowego, że stosują hitlerowską propagandę.
Komisja powołana przez Prezydenta Johnsona już w 1967 r. skrytykowała stan prawny, w którym marihuana jest zrównana z opiatami - chociaż ich cechy i objawy nadużywania nie mają ze sobą prawie nic wspólnego. Opiaty uzależniają fizycznie, marihuana nie. Skuteczna dawka opiatów ma tendencję do wzrostu z upływem czasu, co nie jest prawdą w przypadku marihuany. Oczywiście, większość osób zażywających heroinę miało pewne wcześniejsze doświadczenie z marihuaną ale to nie znaczy, że jedno prowadzi do drugiego w sensie, że marihuana samoistnie rodzi uzależnienie od heroiny. Komisja stwierdziła, że istnieje zbyt wielu użytkowników marihuany, którzy stronią od heroiny, i zbyt wiele osób uzależnionych od heroiny, którzy nie używali wcześniej marihuany, aby zaistniały podstawy do wspierania takiej teorii.
Komisje zwykle składały się z rządowych ekspertów początkowo nieprzychylnych konopiom, tym większa im chwała za obiektywizm i zdolność weryfikacji danych. Tak było również z angielską Komisją baronowej Wonton, socjolożki i dyrektorki BBC. W jej składzie znaleźli się psychiatrzy, farmakolog, socjolog oraz doświadczony policjant. Komisja po licznych przesłuchaniach i gorącej debacie opublikowała w 1969 r. raport, w którym zgodziła się z wnioskami wcześniejszych komisji, że nawet wieloletnia konsumpcja marihuany w umiarkowanych dawkach nie ma żadnych szkodliwych efektów. Przestrzegła za to przed populizmem: wcześniej nawet kawa i herbata, nie wspominając o alkoholu czy tytoniu, też były ostro tępione.
W 1972 r. Krajowa Komisja d/s Marihuany i Nadużywania Narkotyków wyznaczona przez prezydenta Nixona zaleciła Kongresowi USA usunięcia sankcji karnych dotyczących posiadania i dystrybucji marihuany bez czerpania z tego profitów. Komisja stwierdziła, że istniejąca społeczna i prawna polityka była nieproporcjonalna sroga w stosunku do indywidualnej i społecznej szkodliwości powodowanej przez stosowanie marihuany. "Ani użytkownik marihuany, ani sam lek nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego", podsumowała Komisja pod przewodnictwem Gubernatora Raymonda Shafera z Pensylwanii (stąd często nazywana jest Komisją Schefera). Polityka wobec marihuany stała się bardziej niszcząca dla amerykańskiego społeczeństwa niż sama marihuana, orzekli specjaliści. Prezydent Nixon wpadł w furię i wyrzucił podarty raport do kosza. Na temat medycznego wpływu marihuany Komisja stwierdziła: "Dokładna analiza literatury medycznej i świadectwa przedstawicieli Służby Zdrowia nie ujawniły ani jednego zgonu wynikającego wyłącznie ze spożycia marihuany. Eksperymenty z lekiem na małpach wykazały, że dawka wymagana do spowodowania śmierci przez przedawkowanie jest ogromna i praktycznie nieosiągalna przez ludzi palących marihuanę. Fakt ten stoi w wyraźnym przeciwieństwie do innych substancji w powszechnym użyciu, zwłaszcza alkoholu i barbituranów.”
Do podobnych stwierdzeń doszli twórcy kanadyjskiego Raportu LeDain’a (nazywanego tak od nazwiska senatora przewodniczącego Komisji) z tego samego roku. Raport końcowy Komisji zalecał usunięcie konopi z listy zakazanych środków chemicznych i wdrożenie kontroli posiadania i uprawy podobnych do tych, które regulują korzystanie z alkoholu. Komisja LeDain’a jako pierwsza zauważyła, że taktyka zastraszania może spalić na panewce, a nawet uderzyć rykoszetem. Poważnym błędem jest zniekształcanie lub wyolbrzymianie niebezpieczeństw związanych z lekiem oraz edukacja oparta na strategii strachu: w 9 przypadkach na 10 młodzi ludzie podejmą wyzwanie. Członkowie Komisji zauważyli, że nielegalny status marihuany zmusza jej użytkowników do kontaktu z przestępcami i innymi narkotykami takimi jak heroina, których w przeciwnym razie nie musieliby nigdy poznać. Komisja ostrzegała również przed "niszczeniem młodych istnień i rosnącym braku szacunku dla prawa".
W 1998 r. świat obiegła sensacyjna wiadomość, że WHO usunęła ze swojego raportu z 15-letnich badań nad szkodliwością narkotyków cały rozdział porównujący ze sobą alkohol, nikotynę i konopie. Raport stwierdzał m.in., że marihuana w odróżnieniu od alkoholu nie wpływa negatywnie na rozwój płodu, nie prowadzi też do blokady dróg oddechowych i upośledzenia funkcji płuc jak nikotyna. Wśród ekspertów rozeszła się plotka, Amerykanie ostrzegli WHO w typowym dla siebie militarnym stylu, że raport dostarczy „amunicji dla obozów walczących o legalizację narkotyków”. Profesor Mikołaj Kozakiewicz, w tamtym czasie Marszałek Sejmu i Rzecznik Praw Obywatelskich, jako znany obrońca prześladowanych mniejszości skomentował to zdarzenie pisząc, że naukę nie po raz pierwszy złożono w ofierze na ołtarzu polityki, religii czy ideologii.
W tym samym roku komisja powołana przez francuskiego Ministra Zdrowia zbadała legalne i nielegalne narkotyki oraz podzieliła je pod względem potencjału uzależnienia oraz szkodliwości zdrowotnej i społecznej. Do grupy najgorszych narkotyków zaliczono heroinę, kokainę i alkohol. W grupie najmniej szkodliwej znalazła miejsce tylko marihuana. Wcześniej podobne komisje powoływały w latach 60-tych, 70-tych i 80-tych XX wieku zaniepokojone rosnącą popularnością konopi rządy USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii i Holandii. Wszystkie dochodziły do podobnych wniosków co burmistrz LaGuardia w 1943 r.
Kanadyjski Raport Parlamentarny sporządzony przez specjalną Komisję Senatu d/s Nielegalnych Narkotyków w 2002 r. nawoływał do legalizacji oraz AMNESTII i był wtedy poważnie rozważany przez rząd (dzisiejsze kanadyjskie prawicowe władze znowu obrały ostry prohibicyjny kurs).
Rządowe pieniądze przyniosły, wbrew oczekiwaniom sponsorów badań, głównie argumenty na rzecz legalizacji konopi. Przez dziesięciolecia szukano tylko negatywnych informacji – i nie udało się wiele ich znaleźć. W związku z tym rządowi specjaliści nawet euforię u chorych zaliczali do niepożądanych skutków ubocznych. To niewielki postęp od czasów początku prohibicji w USA w latach 30-tych XX wieku, a nawet od czasów św. Inkwizycji. Przyjemność, zwłaszcza bez grzechu czy cierpienia (choćby kaca), to dla orędowników bólu dalej trudny orzech do zgryzienia. Socjolog Alasdair MacIntyre był jednym z sygnatariuszy listu otwartego w znanej gazecie The Times, wzywającego do zmiany polityki wobec konopi. Spotkał się z wrogością, którą skojarzył ze sprzeciwem wobec euforii jako takiej, zwłaszcza niezasłużonej i nieokupionej ciężką pracą. Zauważył, że Anglosasi w ogóle nigdy nie mieli i dalej nie mają dobrej opinii o przyjemności. Także inni badacze zauważyli, że prohibicja związana jest z purytańską postawą wielu obywateli USA. Podniesienie nastroju czy doznań erotycznych to tabu prawne i religijne.
Polityka K.A.T.-owska
Na świecie konopie w celach leczniczych, religijnych i rekreacyjnych stosują setki milionów ludzi. Tylko w USA ponad sto milionów osób przyznaje się do znajomości z „maryśką” (plus minus były prezydent Bill Clinton, który, jak powszechnie wiadomo, „palił, ale się nie zaciągał”). Za czasów prezydentury Clintona aresztowano z powodu konopi prawie 4 mln Amerykanów – mimo obietnic wielkiej zmiany. Tak samo, a nawet gorzej, dzieje się za prezydentury Baracka Obamy. Palacze konopi nikomu nie szkodzą – nawet sobie. Mogą jednak tylko pozazdrościć sytuacji prawnej palaczom tytoniu czy alkoholikom. W 2008 WHO ostrzegała w swoim „Raporcie o Globalnej Epidemii Nikotynowej”, że tytoń zabije w tym stuleciu około miliarda ludzi. Ta sama Światowa Organizacja Zdrowia w ostatnich latach wielokrotnie przypominała w swoich raportach o szkodliwości alkoholu, którego konsumpcja także zbiera śmiertelne żniwo liczone w milionach ofiar rocznie, szczególnie w krajach Europy Wschodniej. Ludobójczą amerykańską politykę narkotykową w sprawie konopi, alkoholu i tytoniu można w skrócie nazwać polityką K.A.T. - gdyż jest to w gruncie rzeczy polityka katowska. W roli katów występują władcy niewolników i opinii publicznej oraz „demokratycznie wybrani” królowie polityki z cygarem i szklanką w ręku, zaś w roli ofiary – biedota tzw. III świata złożona z rolników nazywanych narko-terrorystami.
Sebastian Daniel
Facebook YouTube