A+ A A-

Ile gandzi w gandzi?

Kalifornijski model szerokiej dystrybucji medycznej marihuany stworzył miejsce dla laboratoriów, zajmujących się profesjonalną analizą zawartości kannabinoidów w badanej próbce.

Jedną z często pomijanych w dyskusji zalet legalizacji marihuany, jest możliwość wprowadzenia kontroli jakości podobnej do tej, jaką znamy np. z rynku produktów spożywczych czy napojów alkoholowych. Idąc do sklepu po butelkę wódki, mamy pewność, że zawiera ona 40% alkohol etylowy, a nie ruski sipryt z domieszką metanolu i benzyny. Tej pewności nie mają niestety zaopatrujący się na czarnym rynku miłośnicy marihuany – dokładnego składu suszu nie są w stanie określić nawet domowi ogrodnicy.

Dla rekreacyjnego użytkownika marihuany znajomość precyzyjnego składu mieszanki kannabinoidów nie jest kwestią życia i śmierci. Inaczej ma się rzecz jeśli idzie o pacjentów medycznej gandzi, dla których może to mieć istotne znaczenie. Zapotrzebowanie na informacje o zawartości składników aktywnych w dostępnej marihuanie zrodziło rynek gandzioanalityki, obsługiwany przez profesjonalne, wyposażone w sprzęt najnowszej generacji laboratoria.

O’Shaughnessy’s, czasopismo poświęcone tematyce klinicznego zastosowania medycznej marihuany, opublikowało porównanie wyników testów, przeprowadzonych przez dziesięć tego typu ośrodków. Inicjatorami zestawienia był dyrektor NORML w Kalifornii Dale Gieringer i holenderski chemik dr Arno Hazenkamp. Do biorących w badaniu laboratoriów przesłanych zostało sześć identycznych próbek: cztery w postaci suszu konopi, w tym jedna o podwyższonej zawartości CBD, oraz dwie w postaci wyciągów spirytusowych (nalewek).

Pomimo wykorzystania specjalistycznego sprzętu, wyniki testu na zawartość poszczególnych kannabinoidów różniły się czasem aż o 20%. Wyniki dla próbki zawierającej 10% THC wahały się między 8% i 12% - rozbieżności te nie wykraczały jednak w większości wypadków ponad standardy obowiązujące w laboratoriach rządowych. Dodatkowo, pomimo dołożenia należytej staranności, część odchyleń da się wytłumaczyć nieuniknionymi wariacjami w stężeniu pomiędzy poszczególnymi partiami przesłanymi do analizy.

Nieprecyzyjność, jakkolwiek dopuszczalna, nie przeszkadzała jednak prowadzonym jako komercyjne przedsięwzięcia laboratoriom na odrobinę naciągania faktów. Mimo blisko 20% niepewności, niektóre ośrodki podawały zbadane stężenia z  dokładnością do drugiego miejsca po przecinku (np. 9,73%, zamiast bardziej uczciwego 9,5-10%).

W przypadku trzech spośród dziesięciu laboratoriów, wyniki były niedopuszczalne w ponad połowie przypadków, co zdefiniowane zostało jako odchylenie przekraczające 25%. Bez względu na użyte metody (chromatografia cieczowa i gazowa), najistotniejszą cechą danego ośrodka była jego reputacja, która znajdowała odzwierciedlenie w sporządzonej ocenie.

Istotne różnice dało się tez zauważyć pomiędzy wynikami przesłanych do badania próbek suszu i wyciągów. O ile testy suszu sumarycznie można określić jako satysfakcjonujące, o tyle rozpiętość wyników dla nalewek była tak duża, że trudno uznać działanie laboratoriów w tym zakresie za wiarygodne. Rodzi to konieczność dopracowania metodologii i instrumentów analitycznych do określania stężenia medycznych preparatów produkowanych na bazie konopi.

Podobnie jak w przypadku słynnej na cały świat polskiej heroiny, największe szkody dla organizmu powoduje nie sam narkotyk/używka, a zawarte w niej zanieczyszczenia. Przez restrykcyjne przepisy, negujące nieodpartą potrzebę obywateli do odurzania się, państwo każe nam truć się gandzią nieznanego pochodzenia i składu. Jeśli istotnie kochanemu ustawodawcy na sercu leży zdrowie publiczne, warto zastanowić się stworzeniem, wzorem Kalifornijczyków, przestrzeni do testowania jakości zażywanych substancji.

Artykuł z 41 numeru Gazety Konopnej SPLIFF



(Maciej Kowalski)

Oceń ten artykuł
(4 głosów)